Pomogła pacjentce, a ta ją oskarżyła. "Kto pójdzie do lekarza pijaka?"

2022-12-08 8:34

34-lekarka przyjmuje w przychodni rodzinnej w Prudniku. Zawsze cieszyła się nienaganną opinią - do czasu, gdy publicznie została oskarżona przez jedną z pacjentek o pełnienie obowiązków pod wpływem alkoholu. Na miejsce wezwano policję. Badanie alkomatem zaprzeczyło pomówieniom, ale plotki na temat lekarki uniemożliwiły jej wykonywanie pracy.

Pomogła pacjentce, a ta ją oskarżyła. Kto pójdzie do lekarza pijaka?
Autor: Facebook Pomogła pacjentce, a ta ją oskarżyła. "Kto pójdzie do lekarza pijaka?"

Pani Magdalena Woźniak jest lekarką, wychowującą samotnie 3,5 letnią córkę. Przez dwa lata pracowała w szpitalu na oddziale chorób wewnętrznych i oddziale kardiologii z pododdziałem niewydolności serca. Teraz kończy rezydenturę z medycyny rodzinnej i pracuje w przychodni rodzinnej w Prudniku.

Przez pacjentów jest postrzegana jako empatyczna osoba i lekarz, któremu zależy na dobru pacjentów. Niestety, jedno niesłuszne pomówienie sprawiło, że w Prudniku zaczęły krążyć okrutne, nieprawdziwe plotki na jej temat. Lekarka czuje się poniżona, nie jest w stanie wykonywać swojej pracy. Całą sytuację postanowiła opisać w mediach społecznościowych, aby nagłośnić niemały problem zniewagi, jakiej doświadcza na co dzień wielu pracowników publicznej ochrony zdrowia.

Błędy medyczne, prawa i obowiązki lekarzy oraz pacjentów

"Gramy do wspólnej bramki - o ich zdrowie"

Pani Magdalena Woźniak nie spotkała się wcześniej z żadną skargą, pacjenci jej ufali i byli zadowoleni z tego, że lekarka poświęca im tyle czasu i uwagi. 

"Moi stali pacjenci uważają mnie za dobrą i empatyczną osobę, po prostu LUDZKĄ, która zawsze wysłucha, doradzi, poświęca tyle czasu ile trzeba i traktuje pacjentów jako partnerów, bo w końcu gramy do wspólnej bramki - o ich zdrowie" - napisała w rozległym poście na Facebooku lek. Magdalena Woźniak.

Lekarka wspomniała także o tym, że nigdy nie odmówiła dodatkowego przyjęcia, chyba że sama miała zaplanowaną wizytę u swojego lekarza.

"Angażuję się w pracę na tyle, że przestałam sobie robić kanapki do pracy"

Młoda lekarka samotnie wychowuje dziecko. Mimo wielu zadań i spraw na głowie, zawsze jest dostępna dla swoich pacjentów.

"Wkładam w pracę całe swoje serce, ciągle się dokształcam (kocham ultrasonografię), nie boję się powiedzieć: "nie wiem, ale poszukam odpowiedzi, spotkamy się za tydzień i znajdę w pracach naukowych". Angażuję się w pracę na tyle, że przestałam sobie robić kanapki do pracy, bo i tak nie mając czasu ich zjeść, oddawałam je po powrocie psom" - wyznaje.

"Chcę mieć tę możliwość poświęcenia czasu pacjentowi - nie toleruję "pracy biedronkowej" na zasadzie "dzień dobry, ja po skierowanie, dobra, następny proszę", tylko jestem uparta i dociekliwa jeśli chodzi o szukanie diagnozy i leczenie" - relacjonuje kulisy swojej pracy.

Wielu pacjentów zapomina, że lekarz to też człowiek. Pani Małgorzata Woźniak nie ukrywa, że zdarzało się, że przychodziła do pracy chora, była także dostępna dla pacjentów po operacji nerki, gdy chodziła z "dziurą w brzuchu".

34-latka angażuje się nie tylko w pomoc swoim pacjentom. Jest także wolontariuszką, prężnie działającą na rzecz bezdomnych zwierząt i dzieci z rzadkimi chorobami.

"Pamiętacie Alexa z SMA? To ja jako "Statystyczna Gosia" pomagałam jemu i paru innym dzieciom uzbierać ponad 9 milionów na terapię genową siedząc godzinami z noworodkiem przy piersi przed komputerem i moderując forum licytacyjne" - pisze pani Małgorzata.

Czytaj też: Czy najdroższy lek na SMA byłby skuteczny u starszych dzieci? Najnowsze badania rozwiewają część wątpliwości

Pacjentka oskarżyła lekarkę o bycie pod wpływem alkoholu

Do tej przykrej sytuacji doszło w czwartek 10 listopada br. Tego dnia pani Małgorzata spóźniła się do pracy około 20 minut, ponieważ jej 3,5-letnia córka dostała rano krwotoku z nosa, tuż przed wyjściem do przedszkola. Wiele matek zostałoby w takiej sytuacji z dzieckiem w domu, aby się nim zająć, ale lekarka postanowiła zatamować krwotok i stawić się do pracy. Wszystko po to, aby pacjenci mogli skorzystać z zaplanowanych wizyt. 

"Na wejściu przeprosiłam oczekujących, wytłumaczyłam z czego wynika spóźnienie (uprzedziłam że w razie telefonu z przedszkola natychmiast się zrywam, kończę pracę i jadę po córkę)" - wyjaśniała.

Pierwsza pacjentka miała błędnie wystawione skierowanie na badanie, którego dr Woźniak nie może wykonać. Lekarka zeszła z pacjentką do  rejestracji, aby pomóc kobiecie. Finalnie udało się znaleźć termin już na nadchodzący wtorek, co oszczędziło kobiecie kolejnego oczekiwania. Sprawa została więc ekspresowo załatwiona. Nikt nie spodziewał się tego, co miało się zaraz wydarzyć.

Ta sama pacjentka zarzuciła lekarce w obecności wielu osób przebywających w poczekalni bycie pod wpływem alkoholu w miejscu pracy. Pacjentka wezwała policję i zażądała badania alkomatem. Pani Małgorzata Woźniak nie miała nic do ukrycia i chętnie zgodziła się na badanie, które jednoznacznie zaprzeczyło oskarżeniom pacjentki.

"Jak się można domyślić, wydmuchałam 0,00 - ale o tym już publicznie nikt nie wspomniał" - pisze pani Woźniak.

"Nie usłyszałam przepraszam"

Lekarka zrelacjonowała, że wezwani do przychodni policjanci byli rozbawieni całą sytuacją, ponieważ pani Woźniak nie wyglądała na pijaną, zachowywała się normalnie.

"Nie usłyszałam również żadnego "przepraszam", wręcz przeciwnie, pacjentka poszła na skargę do szefa. Przełykając łzy wróciłam, dokańczałam badanie za badaniem, robiłam sobie przerwy, żeby wypłakać się w łazience służbowej" - pisze zrozpaczona kobieta.

"Tak publicznie upokorzona - zupełnie bezpodstawnie! - nie czułam się jeszcze nigdy w życiu. Z trudem skończyłam pracę, wróciłam do domu, przemyślałam temat, porozmawiałam z przyjaciółmi i z prawniczką - podczas pracy cała ochrona zdrowia ma prawa takie, jak funkcjonariusz publiczny, więc jak najbardziej bezpodstawne publiczne pomawianie mnie o przyjście do pracy pod wpływem klasyfikuje się jako zniesławienie" - czytamy dalej w poście lekarki. 

Lekarka na zwolnieniu lekarskim

W całej sytuacji nie pomaga fakt, że lek. Małgorzata Woźniak mieszka w niewielkim miasteczku, gdzie plotki niosą się z prędkością światła. 

"Dodatkową wisienką na torcie jest bycie w małym miasteczku - już plotka zatoczyła koło i uprzejmie doniesiono mi, że w sklepie dwie kobiety rozprawiały o tym, jak to policja zabierała pijaną młodą doktorkę z pracy..." - pisze lekarka.

"Skutki są teraz takie, że wylądowałam na zwolnieniu lekarskim - nie będę przecież co chwilę płakać i kłamać, że pies mi umarł, albo że mam alergię. Nie jestem na chwilę obecną zdolna wrócić do pracy. Idę jutro do psychologa próbować jakoś przepracować tę sytuację" - kontynuuje. 

"Więc dobra rada - jeśli macie podejrzenia że ktoś jest pod wpływem - idźcie do przełożonego. To jego obowiązek takie rzeczy sprawdzać i załatwiać. Nie wasz. Nie publicznie. Nie narażając nas na to wszystko, o czym pisałam. A siebie na sprawę karną. I przede wszystkim - za takie rzeczy się przeprasza i stara sprostować pomyłkę" - tymi słowami zakończyła swój wpis, a pod spodem dodała hasztag #stophejt.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki