Psychologia

Psychologia bada mechanizmy, które rządzą ludzką psychiką i zachowaniem, a także analizuje wpływ zjawisk psychicznych na relacje międzyludzkie. Psychologia nie tylko próbuje odkryć wzorce zachowań, ale również pomóc ludziom, borykającym się z różnymi problemami. Jej nazwa pochodzi z języka greckiego i oznacza naukę o duszy. Jednak nie była znana w starożytności - termin ten powstał dopiero w XVI wieku.

Jestem w związku na odległość ponad 2 lata i mój partner postanawia zmienić szkołę. Ma do wyboru pójść do 2 klasy liceum lub przeprowadzić się do mnie i iść do szkoły dla dorosłych, gdyż ma ukończone 18 lat. Nie wiem, co mam mu doradzić, chciałabym wiedzieć, co się "opłaca", które z tych dwóch wyjść ma sens.
Od dłuższego czasu zmagam się z pewnym problemem. Nie mam szans na pójście na wizytę, ponieważ mnie nie stać. W ostatnim czasie, tj. mniej więcej dwa lata temu, zmarli moi dziadkowie, którzy byli też moimi rodzicami zastępczymi od 4. roku życia, więc traktowałam ich naprawdę jak rodziców. Po śmierci babci przez 3 miesiące żył jeszcze dziadek, który jednak chyba za bardzo za nią tęsknił. Byli ze sobą 63 lata. Mam 19 lat. Ale ostatnio, mniej więcej od 3-4 miesięcy, myślę o śmierci i boję się jej. Boję się tego, że kiedyś wyjdę z domu i potrąci mnie samochód lub zginę w wypadku, na przykład gdy będę jechać busem na uczelnię. Boję się też samej myśli o mojej śmierci, tego, że mogłabym nie zrobić tego, co chciałam, tego, że rodzina, mój ukochany, byliby bardzo smutni, a ja nie potrafiłabym pomóc. Nie wiem, co robić. Nie wiem, jak sobie pomóc.
Od pół roku leczę się na depresję. Obecnie biorę lek przeciwdepresyjny Alventa, a 2 miesiące temu przestałam brać Aciprex, który brałam od początku leczenia. Czy biorąc Alvente mogę zrobić sobie tatuaż? I czy jest możliwość, żebym się wyleczyła z depresji tylko poprzez terapię bez brania leków?
Nie wiem, co mam robić, jakie podjąć decyzje, żeby nie popełnić kolejnego błędu w życiu. Zacznę od początku. Jesteśmy małżeństwem od 20 lat, oboje po 40., nie mamy dzieci. Mąż ma bardzo dobrą pracę, dobrze zarabia. Ja od paru lat prowadzę sklep, w którym spędzam po 12 godzin dziennie. Mogę powiedzieć, że do domu wracam tylko po to, by się wyspać. Pierwsza zdrada męża wyszła na jaw 10 lat temu. Była to mało atrakcyjna, starsza o parę lat, pani z jego pracy. Wtedy postanowiłam, że się rozwiedziemy, ale mąż mnie przekonał, że bardzo mnie kocha, i to był błąd. Twierdził, że ta kobieta nim manipulowała. Uwierzyłam i dałam kolejną szansę. Długo nie mogłam się pozbierać i po kolejnych 10 latach kolejny romans. Po naszych rozmowach dowiedziałam się różnych rzeczy na temat romansu i siebie samej. Mąż i jego kochanki twierdzą, że nigdy nie było seksu fizycznego. Rozmawiałam z oboma i wiem na pewno, że drugi romans męża był oparty na bardzo wulgarnych esemesach, bo je czytałam. To polegało na opisywaniu, co, kto i komu będzie robił, gdyby się spotykali w rzeczywistości. Mąż twierdzi, że przez 3,5 roku oglądał filmy porno i masturbował się, i przez osiem lat żył w świecie fantazji erotycznych i kupowania gadżetów. W międzyczasie wyszło, że wyznawali sobie uczucia w esemesach. Mąż twierdzi, że to nic nie znaczy, że mówił to dla potrzeby chwili i podkręcenia atmosfery. Kochanka też twierdzi, że nie kocha mojego męża. Mąż twierdzi, że nie wyobraża sobie życia beze mnie, jestem jego miłością życia. Po długi rozmowach, przyznał, że pociągają go kobiety łatwe i niedostępne, które o seksie mogą rozmawiać bez problemów, są wulgarne, mówią wulgaryzmy, strach, że się wyda, tajemnica, to wszystko go podnieca. Pokazałam, że mogę być też wulgarna, i wtedy powiedział, że on takiej mnie nie chce, bo ja taka nie jestem. Również stwierdził, że był egoistą i robił złe rzeczy i odcina się od tego, że już nigdy taka sytuacja nie będzie miła miejsca. Płacze, prosi, błaga. Tłumaczyłam mu, że ja mu takich doznań i emocji nie jestem w stanie dać i rozwód będzie najlepszym rozwiązaniem, mnie nie będzie ranił, a on będzie mógł robić, co chce, nie chce o tym słyszeć. Nie wiem, kim jest mój mąż: oszustem, który boi się o swoją reputację, czy jest chory i musi się leczyć - sam to zaproponował. Czy jest tak wyrachowany, że umie mnie tak oszukiwać i z tego też ma satysfakcję seksualną. Jestem prostą kobietą, mam 48 lat, nie znam się na tym, kocham go bardzo. Zastanawiam się, dlaczego on chce być ze mną, mam długi na działalności i mamy kredyty, które on spłaca. Teraz wziął urlop i był ze mną 3 tygodnie przez 24 godz. na dobę. Zaklina się, że mnie kocha. Ja już nic nie rozumiem, nie wiem, czy to wyrachowany oszust, czy chory człowiek. Trzeciej zdrady nie przeżyję, proszę o pomoc, kim jest ten człowiek.
Mam 42 lata. Moim wielkim problemem jest strach przed chorobami dzieci i moimi. Zaczęło się po urodzeniu drugiej córki. To była paraliżująca panika, nakazująca milion razy myć ręce, kąpać się, kąpać dzieci itd. Wszędzie widziałam zagrożenia. Koszmar. Trwało to ok. 3 lat. Czasem wracało z dużą silą, potem odchodziło. Teraz znów jest źle. Lęk o zdrowie dzieci powrócił. Cały czas przypominam sobie sytuacje, w których mogło dojść do zakażeń i zaraz pojawia się paraliżujący ciąg pytań: a może choruje bezobjawowo, może trzeba zrobić badania i wielki strach. Kiedy czekam na wyniki, to już jest katastrofa. Jestem sztywna po prostu. Kiedyś mojej córce pobierano krew, a ja szukałam czegoś w torebce i nie zauważyłam odpakowywania"motylka" do pobierania krwi. Córka też nie zwróciła uwagi. I znów wielki strach: czy wszystko było, jak należy, czy sprzęt był sterylny, czy nic się nie stało. Te myśli mnie bombardują, zabierają siły i radość życia. Czy już zawsze tak będzie? Jak sobie pomóc?
Jestem kobietą w średnim wieku. Od kilkunastu lat problem ciągle się powtarza. Poznaję osoby różnej płci, jest fajnie, spędzamy dużo czasu razem, nabieram do nich zaufania, ciesząc się, że jest ten ktoś obok. Pomagam, w czym i jak mogę (np.opieka nad dziećmi, poręczenie pożyczki itp.). Na urodziny, imieniny, święta prezenty, wspólne wypady do knajpek. Jednak po pewnym czasie wszystko się urywa. Już nie potrzebują mnie? Czy we mnie tkwi błąd? Ja się nie zmieniam. Jestem i zawsze byłam szczera do bólu i prawdomówna. Lubię sumienność, uczciwość, porządek. Stronię od alkoholu i używek - potrafię bawić się bez tego! Co ze mną jest nie tak?
Mam 23 lata i od pewnego czasu zauważyłam swoje dziwne zachowanie. Nie potrafię określić, od kiedy to trwa, czy coś miało na to wpływ, ale trochę mnie to martwi. Zaczynam się izolować od ludzi, nie chcę się z nikim spotykać, ludzie mnie denerwują. Z osoby o miłym usposobieniu stałam się zamknięta w sobie, niemiła, wręcz aspołeczna. Nie odczuwam empatii. Obojętny mi jest los innych, nikim się nie przejmuję. Mieszkam sama, wyprowadziłam się 2,5 roku temu z domu rodzinnego i jakiś czas temu jeszcze tam jeździłam. Teraz zwyczajnie nie chcę. Nie chce mi się rozmawiać z rodzicami, dawnymi znajomymi. Z nowymi zresztą też nie. Jak jestem w domu, mogłabym siedzieć w miejscu, wpatrywać się w jeden punkt. Nie chce mi się nic robić. Nie mam do niczego motywacji, wszystko mnie drażni. Jestem otępiała, apatyczna. Wyłączam się, nie myślę o niczym konkretnym. Zacinam się, chcę coś powiedzieć, ale za chwilę tracę wątek. Czasem nie umiem skleić normalnego zdania. Nie chce mi się rozmawiać i nie chce mi się nikogo słuchać. Drażni mnie, kiedy ktoś do mnie mówi. Nie wzruszam się tak jak kiedyś, dobre wydarzenia mnie nie cieszą, a złe nie smucą, nie umiem współczuć, zainteresować się kimś. Najchętniej zamknęłabym się w swoim pokoju i tępo patrzyła w sufit i tak trwała w tym, jak to nazywam, "bezsensie", męczą mnie paraliże senne. W półśnie wydaje mi się, że ktoś jest w pokoju i panicznie się go boję. Ale ostatnio przełożyło się to na codzienne życie. Mam wrażenie, że ktoś chce mi zrobić jakąś krzywdę, że ten ktoś ze snu, którego się tak panicznie boję, istnieje i chce mi zrobić coś złego. Proszę o pomoc. Nie wiem co się ze mną dzieje, ale wiem, że to nic dobrego.
Jestem uzależniona od leku Zolpidem na bezsenność. Biorę go już 9 lat, 2 tabletki dziennie. W jaki sposób mogę go odstawić sama?
Mam 21 lat i mam dość, przynajmniej tak mi się wydaje, nietypowy problem. Otóż od zawsze wmawiano mi, że muszę się uczyć, by coś osiągnąć. Skończyłam technikum jako najlepszy, najwszechstronniejszy absolwent i poszłam na studia zaoczne i do pracy. Od tego czasu ciągle męczy mnie poczucie winy, że... się nie uczę. Kupuję mnóstwo książek (głównie językowych), często uczę się, a jak zaczynam, to siedzę w książkach godzinami. Może ciężko w to uwierzyć, ale to zatruwa mi życie. Kiedy zrobię sobie dzień wolny i spotykam się z przyjaciółmi, mam ogromne poczucie winy, że nic nie zrobiłam w kierunku powiększania swojej wiedzy. Czasem męczy mnie to do tego stopnia, że to mi się śni. Moje biurko już się ugina pod książkami, a ja jestem coraz bardziej załamana, widząc, że nie dam rady w szybkim czasie się tego wszystkiego nauczyć. Męczy mnie to tym bardziej, że mam kiepską pracę i mam myśli, że jestem zbyt beznadziejna, że zbyt mało umiem, żeby coś osiągnąć w życiu. Kiedy ktoś na studiach wie więcej i nie jestem najlepsza, wpadam w psychiczny dołek na co najmniej kilka dni i się tym zadręczam. Rozpamiętuję wszystkie złe odpowiedzi, których udzieliłam na jakieś pytania. Jak komuś czegoś nie umiem wytłumaczyć tak samo. Co mam z tym zrobić?
Syn od roku choruje na zatoki, z trudem skończył 3 klasę technikum. Ogólnie jest bardzo dobrym uczniem i nie sprawiał żadnych problemów wychowawczych. Tylko z tego powodu nauczyciele poszli mu na rękę i pozaliczali mu przedmioty. Jest świadomy tego, że z jego ust wydobywa się nieprzyjemny zapach i z tego powodu całe jego otoczenie eliminuje go, wyśmiewa się i żartuje. Zamknął się w sobie, odciął się od nas, nie rozmawia z nami i nie ma żadnych kolegów. Odmówił pójścia do szkoły. Prawie wcale nie wychodzi z domu, z pokoju. Czy to hipochondria, fobia czy głęboka depresja? Nie wiemy, co robić.
Mam 18 lat i już od dłuższego czasu nie umiem spędzać czasu z innymi ludźmi, nie przeszkadza mi to. Lubię spędzać czas sama, oglądając film, czy czytając książkę. Nienawidzę wręcz imprez, a strojenie się jest dla mnie dziwne. Nigdy nie planowałam założenia rodziny, nigdy nie chciałam mieć dzieci, nigdy nie chciałam się wyprowadzać z domu rodzinnego. Obserwując jednak, co "wyprawiają" moi rówieśnicy, zaczęłam się zastanawiać, czy może nie mam jakiejś aspołecznej choroby. Umiem rozmawiać z ludźmi, ale nigdy tego nie robię, jeśli nie mam nic do powiedzenia, albo mnie to nie interesuje. W większych grupach ludzi zazwyczaj ''chronią" mnie słuchawki, bo wprawia mnie to w dyskomfort. Czy coś jest ze mną nie tak? Czy po prostu takim już jestem człowiekiem i takie życie sobie wybrałam?
Od jakiegoś czasu borykam się z pewnym dość męczącym problemem, odkąd przeprowadziłem się na starówkę pewnego miasta, ciężko mi normalnie funkcjonować, szczególnie wieczorami, chodzi o hałas, jakikolwiek najdrobniejszy. W ciągu dnia może, gdzieś w oddali, grać muzyka, mogą chodzić ludzie po mieście, ale gdy zbliża się wieczór, muszę mieć całkowitą ciszę. Jeśli o 21 słyszę rozmowy, odgłos telewizora albo gorzej muzykę w oddali, nie potrafię funkcjonować, zamykam okna, a i tak co chwilę chodzę i je otwieram, nasłuchując, czy jeszcze ktoś rozmawia, gra, słucha muzyki. Staję się zaraz nerwowy, nie potrafię się na niczym skupić, obsesyjne myśląc o ludziach, którzy ten dźwięk powodują. W nocy przez to muszę ciągle używać stoperów do snu. Co dziwne szczekanie psa, bieganie kota, festiwale, rzeczy, na które nie mam wpływu, nie denerwują mnie. Mogę prosić o diagnozę lub nakierowanie, co mi jest? Jest jeszcze druga sprawa, nerwowość, a raczej niekontrolowane wybuchy, mogą mi się zdarzyć, sytuacja bardziej stresowa, jest ok, a czasem coś, co nie powinno mnie zdenerwować, i wybucham, nie kontrolując tego, krzyczę na innych, a czasem uderzam tę rzecz, przez którą się zdenerwowałem. Mam w rodzinie osoby chore na nerwicę. Kolejno po wybuchu są często nastroje depresyjne, nic mnie nie cieszy, najchętniej chciałbym odciąć się od ludzi. Mogę prosić o radę również w tej sprawie?
Za kilka miesięcy ukończę 24 lata i nigdy nie miałem dziewczyny. Wcześniej po prostu nie szukałem dziewczyny, ale teraz chciałbym mieć kogoś bliskiego, dziewczynę. Wychodzę z domu, umawiam się, nie mam problemu, żeby zagadywać do dziewczyn, ale mimo to często nachodzą mnie myśli, że dziewczyna nie zaakceptuje tego, że jestem prawiczkiem i uzna mnie za gorszego. Chciałbym to zrobić z dziewczyną, z którą będę w szczęśliwym związku, a nie z pierwszą lepszą, ale przez te myśli tracę pewność siebie i źle się czuję.
Mam 25 lat i w swoim życiu przepracowałam tylko 18 miesięcy. Jestem po szkole średniej. Prac w życiu miałam już 25. Wynika to z tego, że w każdej pracy bardzo mocno się stresuję i wykonuję ją źle. Źle policzę, odłożę, zeskanuję itp. W nocy nie mogę spać, jeść, skorzystać z toalety. Jadąc do pracy mam bezdechy. Leczyłam się już u psychiatry i bioenergoterapeuty. Efektu zero. Mama nie chce już mnie utrzymywać. Myślę o wyjeździe za granicę do Niemiec, ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Czy zmiana otoczenia coś pomoże? Dodam jeszcze, że nie mam koleżanek ani chłopaka. Ludzie uważają, że jestem bardzo ograniczoną osobą i brzydką. Co robić?
Od roku mieszkam w Anglii, a od 5 miesięcy jestem w ciąży. Borykam się z problemem prawdopodobnie nerwicy. Nie dobrze mi na widok łazienki, kuchni co rano trwają 2 godziny. Wyjście z domu także objawia się walką z mdłościami. Próbuję myśli zastąpić jakimiś czynnościami, jednak to nie pomaga do końca. Próby jazdy autem wyglądają tak, że zanim dojadę do celu mam nudności, po czym się uspokajam i kiedy wracam, wszystko mija. Często też zaciskam zęby. Przed ciążą objawy takie miałam, ale rzadko. Jestem szczęśliwą mężatką, mam pełne wsparcie męża, mało stresów. Zgłosiłam to lekarzowi, który prowadzi moją ciążę, ale uznał, że wyniki mam dobre i przepisał Cyclizinę. Biorąc jednak te tabletki, chodzę senna, mam przyspieszone bicie serca. Czy to rzeczywiście nerwica? Bardzo bym chciała pójść po poradę do psychologa, ale dopiero co zaczęłam się uczyć angielskiego, więc jest to teraz dla mnie problem.
Od dłuższego czasu meczą mnie dolegliwości wskazujące na depresję. Jakoś to na początku znosiłem, ale jak "doszły" do tego myśli samobójcze, to podjąłem decyzję, by omówić to z psychologiem. I tu pojawił się kłopot, bo moi rodzice są temu przeciwni. Czasami nawet mam wrażenie, że bagatelizują mój problem, choć niejednokrotnie przy nich mi się "pogarszało" i widzieli "to" ewidentnie. Jak ich przekonać do tej wizyty? Czy mogę sam (tzn. bez opieki kogoś dorosłego) skorzystać z konsultacji psychologicznych? Czy funkcjonują placówki publiczne (na NFZ), które przyjmują nieletnich na kasę chorych (m.in. argumentem "przeciw" moich rodziców jest cena za konsultacje).
Mam 23 lata i od dłuższego czasu obserwuję u siebie obniżenie nastroju. Mam poczucie beznadziejności, często myślę, że chciałabym stąd zniknąć. Bardzo łatwo się denerwuję i właściwie o wszystko. Wybuchnę krzykiem, choć wiem, że nie powinnam, lub duszę w sobie coś, co mnie irytuje - błaha rzecz, która we mnie narasta. Jestem w związku, lecz mój parter zarzuca mi, że się nie angażuję, nie okazuję uczyć, i jak sama o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że jest mi obojętne, tak jak większość rzeczy. Stałam się obojętna i leniwa. Nic mi się nie chce, wolę zostać w domu, choć spotykam się czasem ze znajomymi i jestem normalną, uśmiechniętą osobą. Ponad rok temu rozstałam się z chłopakiem, w którym byłym zakochana na zabój. Wystąpiły u mnie zaburzenia miesiączkowania, problemy ze snem, płakałam nawet na uczelni, choć ukrywałam to, jak tylko mogłam, doszło nawet do samookaleczenia. Po 3 miesiącach wróciliśmy do siebie, a gdy myślałam, że już się pozbierałam, sama odeszłam. Był to dla mnie ciężki czas, bo nikomu się nie żaliłam, a mama cały czas dokładała mi, mówiąc, że jestem beznadziejna, głupia, że z nim jestem. Zawsze byłam niewystarczająco mądra, ładna, ciągle źle coś robiłam, choć na ogół mamy dobry kontakt. Wydaje mi się, że jestem normalną osobą, ale nie radzę sobie ze sobą, swoimi nerwami i myślami. Potrafię się rozpłakać nad moją beznadziejnością, nawet podczas sprzątania w szafie.
Mam 13 lat. Obawiam się, że mam nerwicę lękową. Od długiego czasu nie mogę spać sam. Chodzę niewyspany i bez sił. Nie wiem, jak mam sobie poradzić z faktem, że czeka mnie śmierć. Myślę ciągle o przemijaniu. Interesuję się astronomią i fizyką i wiem na te tematy bardzo wiele Pewnego wieczoru, kiedy chciałem się już kłaść, rozmyślałem sobie nad życiem. Doszedłem do wniosku, że kiedyś wszystko we wszechświecie zostanie rozerwane na pojedyncze atomy. Sam fakt śmierci mnie nie przerażał. Przerażało mnie to, że nie ja umrę, ale wszyscy ludzie. Potem było tylko gorzej. Nie mogłem spać. I zacząłem się bać, że umrę. Było coraz gorzej. Powiedziałem o tym rodzicom, bo zdałem sobie sprawę, że dzieje się ze mną coś złego. Mama jednak mnie wyśmiała. Potem miałem takie dni, że prawie w ogóle o tym nie myślałem, tylko coś tam mi się przypomniało. I znowu! Dostałem ataku paniki. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Pisząc to, płaczę. Ponadto uważam się za dość dojrzałego. Mam dziewczynę i tylko wtedy, kiedy ona jest, na 100% nie myślę o śmierci. Poza tym zawsze czułem się niekochany.
Świadomie mogę powiedzieć, że nienawidzę własnego męża. Jesteśmy małżeństwem od 25 lat, a ja nie mogę nawet patrzeć na niego bez pogardy i wstrętu. Zastanawiam się, a nawet boję, czy nie popadam w chorobę psychiczną. Ciągle się kłócimy i wzajemnie obwiniamy o wszystko, ja mam mu za złe, że sama musiałam się martwić o zdrowie, byt i wychowanie naszych dzieci, w końcu zaczęłam pić. Teraz trzeźwieję, ale go za to nienawidzę, bo uważam, że to z jego powodu wpadłam w alkoholizm. Jak wyrzucić z pamięci krzywdy, które mi wyrządził? Jak zapomnieć o braku wsparcia z jego strony? Jak mu wybaczyć? Niszczy mnie ta nienawiść i chciałabym się już z niej wyleczyć, a nie potrafię sama. Co robić? Jak ratować rodzinę?
Jestem z moim chłopakiem od 4 lat. Jak się poznaliśmy, poświęcał mi czas, kupował kwiaty, prezenty. Jednak najbardziej cieszyłam się, że ma dla mnie czas, że mam z kim porozmawiać, zwierzyć się. Jednak od dłuższego czasu jest dla mnie niedostępny. Pracuje w rodzinnej firmie. Normalny czas jego pracy to 7.00-17.00 i soboty 7.00-13.00. Po godzinach robi swoje rzeczy, które są związane z jego pasją - fascynują go samochody. Zmienia silniki, części, lakieruje, kupuje, wymienia itd. i tak do późnych godzin. A dla mnie nie ma czasu. W miesiącu widujemy się może z 6 razy. Zazwyczaj w soboty albo niedziele. Ja nie potrzebuję drogich prezentów czy tych głupich kwiatków, chciałabym, żeby było tak jak dawniej, żeby miał dla mnie czas. Mieliśmy wspólne plany: dom, dzieci, wspólna przyszłość. Wręcz marzyłam, żeby mi się oświadczył, żebyśmy dążyli do rozwoju naszego związku. Dodam jeszcze, że mam 20 lat, a mój chłopak 23. Przeraża mnie to, że często w naszym związku padają bardzo przykre słowa. Przyznaję, że sama dość często w nerwach i z braku sił mówię, że nie kocham, że chcę się rozstać. Ale to silniejsze ode mnie. On często dzwoni i krzyczy na mnie, czy jest pobudzony, zdenerwowany, przeklinamy. Teraz nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak, czy z nim. Czuję się ciężarem, czasami aż łzy cisną się do oczu, a w gardle mam taką kluchę, że nie mogę wypowiedzieć słowa. Najgorsze jest to, że bardzo się do niego przywiązałam.
Jestem 3 lata z moją dziewczyną, mam 20 lat, a ona 21. Jak to w związku, bywały dni, w których się kłóciliśmy dość intensywnie, a później często żałowaliśmy oboje. Ogólnie umówiliśmy się, że gdy szkołę skończymy, wyjedziemy za granicę, by zarobić i zacząć życie na swoim mieszkaniu bez kredytów. Wyszło na to, że pozwoliłem jej jechać samej, a co gorsza, sam jej tę prace załatwiłem. Ja nie pojechałem, bo w Polsce znalazłem naprawdę dobrą i dobrze płatną pracę. Ona jednak jest już miesiąc za granicą. Początkowo jej się nie podobało, bo w pracy ciężko itd., ale stopniowo zaczęła się przyzwyczajać. Teraz się dowiedziałem, że nie chce wracać... Jakoś ją zmusiłem do powrotu za miesiąc, czyli pod koniec wakacji, lecz z tego co mi wiadomo, po niedługiej wizycie w Polsce chce wrócić. Czyli już na jesień, a co gorsze mówiła, że na dłużej niż pół roku. Ja już po miesiącu nie daję rady, całymi dniami tęsknię i myślę o niej, chociaż spotykam się z kumplami, mam pracę i aktywnie spędzam czas, by nie mieć dużo czasu na myślenie. Mimo to cały czas siedzi mi w głowie. Bardzo ją kocham. Nie wiem, dlaczego ona chce tam zostać. Najgorsze jest to, że nie mogę rzucić mojej pracy, a raczej nie chcę. Bo później będę żałował. Jestem młody, myślałem też o wyjeździe za granicę, ale nie widzę w tym nic fajnego, pracować od 6 do 21 codziennie z wyjątkiem niedzieli. To nie życie! Tutaj w Polsce chociaż mniejsze zarobki, to mam po pracy dużo czasu dla siebie. Bardzo bym chciał, żeby do mnie wróciła i już została. Zastanawiałem się nawet nad założeniem rodziny, może to by ją zatrzymało przy mnie. Bardzo tęsknię.