Rakiem możesz się zarazić. "Fałszywie ujemny wynik może uśpić naszą czujność"

2024-01-29 12:45

Najpewniej świat nigdy nie znajdzie jednego, cudownego leku na raka, bo to nie jest jedna choroba. Ma różne przyczyny, przebieg i skutki. Wśród popularnych, groźnych nowotworów są takie, które mają podłoże infekcyjne, czyli wywołuje je bakteria lub wirus. Lekarze podpowiadają, jakie badania wykonać, by wykryć groźne mikroby, pokonać je i uratować życie.

Rakiem możesz się zarazić. Fałszywie ujemny wynik może uśpić naszą czujność
Autor: Getty Images Rakiem możesz się zarazić. "Fałszywie ujemny wynik może uśpić naszą czujność"

Aż trudno uwierzyć, ale jeszcze pod koniec oświeconego XX wieku teza, że rak może być skutkiem zakażenia, uchodziła za niedorzeczną. Z pierwszych wykładów niemieckiego wirusologa Haralda zur Hausena, na których twierdził, że zabójczego raka u kobiet powoduje wirus, koledzy po fachu ostentacyjnie wychodzili. Równie lekceważąco podchodzono do australijskich badaczy, którzy twierdzili, że za rakiem żołądka stoi bakteria uznawana wówczas za przyjazną człowiekowi. Barry Marshall i Robin Warren byli tak zdesperowani, że postanowili się tą bakterią zakazić, by udowodnić, jak destrukcyjnie działa na organizm. Uczonych wyśmiewano, ale po latach pokornie wręczono im Nobla, bo uratowali miliony ludzkich istnień. Przypominamy ich sylwetki, a znani lekarze podpowiadają, jak rozsądnie czerpać z odkryć śmiałków, którzy zmienili medyczny świat.

Gadaj Zdrów: Ida miała 30 lat, gdy usłyszała diagnozę. “Mamy problem, ma pani raka.”

Niezdecydowany Harald

Niewiele wskazywało na to, że urodzony 11 marca 1936 roku, w niemieckim mieście Gelsenkirchen-Buer, Harald zur Hausen zostanie pewnego dnia cenionym na całym świecie naukowcem, który pokona raka i znajdzie podstępnego zabójcę milionów kobiet.

Do szkoły poszedł z opóźnieniem, odstawał od rówieśników, dopiero w liceum radził sobie jako tako. Gdy ogłosił, że wybiera się na medycynę, nawet rodzice uważali, że nie podoła.

Dzięki korepetycjom z biologii zdał egzaminy wstępne, ale przez pierwsze dwa lata był jednym z najsłabszych studentów.

W końcu się rozkręcił, studia ukończył i planował specjalizację z ginekologii. Nie nadawał się jednak do tej pracy, przede wszystkim fizycznie. Nie wytrzymywał dyżurów i presji czasu. Zrezygnował z pracy w szpitalu i zatrudnił się na uniwersytecie w Düsseldorfie, planując karierę w mikrobiologii i immunologii.

Nie spodobało mu się i to zajęcie. Przez wiele miesięcy uważał, że popełnił błąd. Tęsknił za praktyką lekarską i emocjami na oddziale położniczym.

Nie brzmi, jak zapowiedź świetlanej przyszłości?

A jednak pewnego dnia zainteresował się prowadzonymi na uczelni badaniami wirusologicznymi. I całe szczęście, bo być może do dziś nie wiedzielibyśmy, jak potężnym zagrożeniem dla zdrowia mogą być brodawczaki.

Harald, zakonnice i intuicja

Zmarły w ubiegłym roku Harald zur Hausen był niewątpliwie człowiekiem skromnym, szanującym badaczy, którzy byli dla niego inspiracją. Nie wierzył w szczęście czy przypadek w pracy. Prędzej w umiejętność łączenia faktów:

- Nie wierzę w intuicję. Zbyt wiele teorii krąży w świecie naukowców. Trzeba być raczej dobrze zorientowanym w swojej dziedzinie, także w tym, co działo się w przeszłości. Już w 1842 r. pojawił się we Włoszech raport doktora Rigoniego-Sterna, z którego wynikało, że zakonnice prawie w ogóle nie zapadają na raka szyjki macicy, natomiast wśród prostytutek odsetek zachorowań jest bardzo wysoki. Na tej podstawie Rigoni-Stern wysnuł wniosek, że zachorowanie na raka szyjki macicy jest związane z jakimś rodzajem infekcji nabywanej drogą płciową.

I tym tropem zur Hausen podążał przez wiele lat, długo bez sukcesu. Dopiero w 1969 roku pojawiła się szansa rozpoczęcia badań, które miały odmienić życie jego i kobiet na całym świecie. Uczony został kierownikiem Instytutu Wirusologii na Uniwersytecie w Würzburgu. Stworzył profesjonalny zespół, pozyskał środki na nowoczesne laboratorium. Co najważniejsze: miał też dostęp do sporej liczby wyników biopsji i pobieranego materiału genetycznego z nowotworów.

Czyli już z górki? Nie do końca.

- Kiedy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku po raz pierwszy prezentowałem na sympozjach naukowych swoją teorię o związku między wirusem brodawczaka ludzkiego a rakiem, koledzy się ze mnie trochę wyśmiewali. Pamiętam, że jeden z nich powiedział mi, że jestem wirusologiem od hipotez, bo dowodów na moją teorię nie ma - wspominał po latach badacz i przyznawał, że był to dość frustrujący okres w jego karierze.

- Wytrzymałem, bo mam "grubą skórę" i byłem przekonany, że temat, nad którym pracuję, jest niezwykle interesujący - dodaje.

W latach 1983-1984 dwóch studentów z laboratorium Hausena wyizolowało wirusy HPV 16 i 18, które są bezpośrednio odpowiedzialne za zdecydowaną większość przypadków raka szyjki macicy, a twórca koncepcji o roli zakażenia wirusowego w powstawaniu nowotworu w 2008 roku dostał medycznego Nobla.

Profilaktyka raka żołądka - antybiotyk zamiast mleczka i noża

Trzy lata wcześniej Nobla dostali dwaj Australijczycy: Barry Marshall i Robin Warren. Tak Komitet Noblowski uzasadniał przyznanie im nagrody:

- Tegoroczni laureaci Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny dokonali niezwykłego i nieoczekiwanego odkrycia (...) Z wytrwałością i otwartym umysłem, rzucili wyzwanie dominującym dogmatom. Stosując ogólnie dostępne technologie udowodnili, że zapalenie żołądka, a także owrzodzenie żołądka lub dwunastnicy (choroba wrzodowa), jest wynikiem zakażenia wywołanego przez bakterię Helicobacter pylori.

Nagroda jak mało kiedy nie wzbudziła kontrowersji w środowiskach naukowych. Była też zrozumiała dla milionów chorych na świecie. Do czasu odkrycia Marshalla i Warrena w latach 80. XX wieku, a w praktyce znacznie dłużej, wrzodowcy na całym świecie byli leczeni jedynie mleczkiem zobojętniającym kwas w żołądku, a chorym w ciężkim stanie pozostawały poważne zabiegi chirurgiczne. Obie terapie przynosiły marne skutki.

A gdzie w tym wszystkim rak? Jak podkreśla Światowa Organizacja Zdrowia, zdecydowana większość przypadków zachorowań na raka żołądka jest wynikiem działania H. pylori. Zakażenie tą bakterią jest powszechne, a jedna na 100 zakażonych osób zachoruje na raka.

Czy nie jest jednak wciąż nadużyciem mówienie o "zakaźnych rakach"? Tu zdania są podzielone, chociaż fakt, że zakażenie jest czynnikiem sprzyjającym zachorowaniu jest bezsporny. Zgodnie z obowiązującą definicją, choroba zakaźna (infekcyjna) to każda choroba ludzi, zwierząt lub roślin, wywoływana przez biologiczne czynniki chorobotwórcze: bakterie, priony, wirusy, grzyby oraz przez biologicznie czynne substancje przez nie wytwarzane. Jeśli uznajemy tę definicję, musimy zauważyć, że zarówno choroba wrzodowa, jak i nowotworowa, spełnia jej kryteria.

Jak się zakażamy HPV?

Do zakażenia HPV (wirusem brodawczaka ludzkiego) najczęściej dochodzi podczas kontaktów seksualnych, zarówno genitalno-genitalnych, genitalno-oralnych, jak i genitalno-analnych. U wielu osób zakażenie stwierdza się wkrótce po inicjacji seksualnej, dlatego szczepienia nazywane potocznie szczepieniami przeciw rakowi szyjki macicy są najskuteczniejsze przed rozpoczęciem współżycia.

Warto przy tym pamiętać, że wirusy często roznoszą mężczyźni, zakażając swoje partnerki. Sami też mogą zachorować na raka związanego z HPV. Najczęściej to rak jamy ustnej i gardła, co przytrafiło się choćby Michaelowi Douglasowi, ale też odbytu czy prącia. Stąd wskazane jest szczepienie nie tylko młodych kobiet, ale również mężczyzn.

Jak można zakazić się bakterią H. pylori i narazić na wrzody czy raka żołądka?

Niestety, nietrudno "złapać" Helicobacter pylori. Do zakażenia zwykle dochodzi drogą pokarmową, czyli w wyniku używania niedomytych naczyń, wspólnych sztućców, gdy pijemy z tej samej butelki. Nie wyklucza się zakażeń podczas pocałunku, a także przenoszenia bakterii na brudnych rękach.

Nawet połowa światowej populacji i ponad 60% dorosłych Polaków może być zakażonych bakterią Helicobacter pylori. Problem niejednokrotnie występuje rodzinnie. W większości przypadków sam fakt zakażenia nie oznacza choroby. Zakłada się, że co czwarta osoba odczuwa negatywne skutki obecności bakterii w swoim układzie pokarmowym. Niestety, co setny pechowiec wyhoduje sobie raka.

Gastroskopia to jest to

W przypadku raka żołądka, który zazwyczaj atakuje osoby po 50. roku życia, ale zdarza się także u znacznie młodszych, profilaktyka jest niezwykle ważna. Niby słyszymy to o każdym nowotworze, ale tu wskazana jest szczególna ostrożność. Pierwsze objawy są zwykle lekceważone, bo wcale nie kojarzą się nam z ciężką chorobą.

Wzdęcia, odbijanie, nudności, brak łaknienia, nadmierne chudnięcie, czy utrzymujący się ból w nadbrzuszu, dla wielu osób nie są alarmującymi sygnałami, a mogą oznaczać raka żołądka. W takim wypadku warto zrobić apteczny test w kierunku H. pylori? Lekarze przestrzegają przed tym pozornie prostym rozwiązaniem, bo wynik może być fałszywie ujemny i uśpić naszą czujność. Czasem medycy sami zalecają w ramach diagnostyki testy, ale nie można ich traktować jako badania rozstrzygającego, że z żołądkiem jest wszystko w porządku.

Jest sporo badań, które pozwalają wstępnie ocenić stan układu pokarmowego i żołądka. Często nieprawidłowości są wykrywane podczas standardowego usg jamy brzusznej, czasem dopiero przy tomografii czy na podstawie badań laboratoryjnych. W przypadku raka żołądka jest jednak jedno badanie - powszechnie unikane, źle się kojarzące, a jednak niezwykle ważne.

- Badaniem nie do przecenienia, jeśli chodzi o diagnozę tego nowotworu, jest gastroskopia. Pozwala na wykrycie raka żołądka we wczesnym stadium. Dlatego warto wykonywać ją kontrolnie, jeśli tylko pojawiają się ku temu przesłanki – podkreśla prof. dr hab. n. med. Jarosław Reguła, kierownik Kliniki Gastroenterologii Klinicznej Narodowego Instytutu Onkologii im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie.

Nawet jeśli nie odczuwasz żadnych dolegliwości, gastroskopia jest zalecana profilaktycznie po 40 roku życia i powinna być powtarzana przynajmniej raz na 5 lat.

Czytaj także: Te objawy nas nie alarmują, a mogą oznaczać raka żołądka. Jedno badanie daje szansę

HPV - szczepienia to za mało

Australia, która dała światu noblistów od H. pylori, najlepiej na świecie odrobiła lekcję w kwestii HPV, w pełni wykorzystując dostępną wiedzę o zakaźnym charakterze raka szyjki macicy.

Według oficjalnych danych w Polsce co roku umiera 1600 kobiet z powodu raka szyjki macicy i niewykluczone, że ta przerażająca liczba jest zaniżona. W 26-milionowej Australii podstępny nowotwór zabija ok. 200 kobiet rocznie, ale ta liczba sukcesywnie spada. Zgodnie z prognozami naukowców, potwierdzonymi statystykami, za ok. 10 lat spadnie niemal do zera.

Dlaczego? W Australii na raka szyjki macicy chorują już dziś niemal wyłącznie kobiety w podeszłym wieku, które jeszcze nie zdążyły skorzystać z dobrodziejstw profilaktyki i wczesnego wykrywania choroby. Gdy tylko dopuszczono do obrotu pierwsze szczepionki przeciw HPV, Australia niemal natychmiast, bo w 2007 roku, rozpoczęła pierwszy na świecie, narodowy, powszechny, bezpłatny program szczepień swoich obywateli i obywatelek.

Reszta świata traktowała Australię jako swoiste pole doświadczalne, przyglądając się z zainteresowaniem efektom. Dziś zazdrości, bo już w 2022 roku rak szyjki macicy stał się na antypodach oficjalnie "chorobą rzadką".

Prof. Marzena Dębska, ginekolożka i położniczka, nie kryje, że marzy się jej w Polsce program zapobiegania rakowi macicy analogiczny do tego z Australii. A różnice są ogromne. My dopiero co doczekaliśmy się programu bezpłatnych szczepień, ale tylko dla wybranych roczników, przy znikomym zainteresowaniu społecznym.

- W Australii 12-13-latki przechodzą szczepienia w szkołach. Jeśli ktoś ich jednak nie przejdzie, aż do ukończenia 26 lat można otrzymać bezpłatne szczepienie u lekarza pierwszego kontaktu. Oczywiście, najlepsze efekty przynosi szczepienie przed inicjacją seksualną, statystyki jednak pokazują, że gra jest wciąż warta świeczki także później. Australijczycy aż do 45. roku życia namawiają na konsultację z lekarzem i rozważenie szczepienia, bo w szczególnych warunkach także po 27. roku życia wciąż może mieć ono sens. Zasadniczo jest wówczas odpłatne, ale lekarz prowadzący ma prawo podjąć decyzję o bezpłatnym szczepieniu - przypomina prof. Dębska, zwolenniczka australijskich rozwiązań.

Co z diagnostyką? Tu kolejne zaskoczenie. W Polsce wciąż mamy problem z namawianiem kobiet na cytologię, a Australia już od tego badania odchodzi. Tamtejsi specjaliści uznali, że zbyt często badania cytologiczne wykrywają chorobę już w zaawansowanym stadium, dlatego od 2017 roku wprowadzono powszechne testy genetyczne (wymazowe) w kierunku obecności wirusa HPV.

Oczywiście, sama obecność wirusa nie oznacza jeszcze choroby, ale kobieta, u której wirus zostanie wykryty, zostaje automatycznie objęta szczegółowym programem badań i kontroli, a w razie potrzeby wczesnym, skutecznym leczeniem. Bezpłatny test na HPV w Australii mogą wykonać kobiety w wieku 25-74 lata, nie tylko w placówce medycznej, ale też dyskretnie, w domu. Wciąż jednak są zachęcane do regularnych wizyt i badań ginekologicznych, choćby ze względu na inne kobiece nowotwory.

A co w Polsce? Póki nie zostaliśmy drugą Australią, odwiedzaj ginekologa przynajmniej raz w roku, by pokierował właściwie twoim planem diagnostycznym.

Pamiętaj, że cytologia to także bardzo dobre badanie, które może uratować ci życie. Na nic się zda wiedza, którą mamy dzięki Haraldowi zur Hausenowi, jeśli nie zrobimy z niej użytku. Przynajmniej w możliwym, dostępnym w Polsce zakresie.