"Dlaczego zbagatelizowali stan mojej córki?". 29-dniowa Wiktoria umierała na brodnickim SOR-ze bez natychmiastowej pomocy
"Każdego dnia przeżywamy ten dzień od nowa i zostanie już z nami na zawsze. Zamiast być ze swoim dzieckiem, codziennie odwiedzamy je na cmentarzu. Nie chcemy przeprosin, na co nam one? Chcemy dowiedzieć się, dlaczego nas to spotkało" - mówi mama dziewczynki, której rejestratorki w szpitalu odmówiły pomocy. Niemowlę zachłysnęło się przy karmieniu.

Zwykle wydaje się nam, że najważniejsze przy zachłyśnięciu/zadławieniu jest dotarcie na czas do poszkodowanego odpowiednich służb, by dostał odpowiednią pomoc. Wówczas wszystko rozgrywa się błyskawicznie, a każda urwana minuta zwiększa szanse na ratunek o kilka procent.
Tak jednak się nie stało w sobotę 25 stycznia 2025 roku, w szpitalu w Brodnicy.
Kiedy ulewająca po karmieniu miesięczna dziewczynka "zaczęła słabnąć", mimo podjętych standardowych działań, żeby jej pomóc, rodzice natychmiast udali się do pobliskiego szpitala.
W opinii mamy dziewczynki, droga zajęła im jakieś 7-8 minut i z pewnością żadna karetka nie dojechałaby szybciej do nich do domu.
Po drodze, wg rodziców, Wiktoria wciąż oddychała (mama trzymała rękę na maleńkiej klatce piersiowej, przepona pracowała), chociaż dziecko "przelewało się przez ręce". Już na miejscu dziewczynka wodziła wzrokiem za tatą, który przejął ją od pani Anny, gdy ta próbowała wymusić kontakt z lekarzem.
Wciąż była nadzieja.
Niestety, na miejscu nie pomogły błagania o ratunek. Matce zalecono telefon do Nocnej i Świątecznej Opieki Zdrowotnej (NŚOZ). Nim dziecko obejrzał lekarz i podjął decyzję o natychmiastowej reanimacji, uciekał czas. Wiktoria zmarła.
Sprawa 29-dniowej Wiktorii z Brodnicy - wniosek do prokuratury
W imieniu rodziców Wiktorii o sprawie Prokuraturę Okręgową w Toruniu powiadomił radca prawny dr Tymoteusz Zych.
Z jego ustaleń wynika, że rodzice przekroczyli próg szpitala o godz. 17.52, ale zamiast natychmiastowej pomocy, dostali nakaz wykonania telefonu do NŚOZ.
- Zasadne jest wskazanie, że Nocna i Świąteczna Opieki Zdrowotnej świadczona jest w tym samym budynku - pisze we wniosku do prokuratury dr Zych.
Mama Wiktorii wspomina, że rejestratorka, głucha na jej błagania, pokazała tylko palcem na szybie kartkę z numerem telefonu.
Niestety, potem było jeszcze gorzej.
Wiktoria umierała, "PESEL był najważniejszy"
Mecenas Zych wystąpił o zabezpieczenie nagrań z monitoringu szpitala, pełnej dokumentacji medycznej, o opinię biegłego co do prowadzonej akcji ratowniczej.
Mama Wiktorii twierdzi, że o ile rozmowa z recepcjonistką szpitala była trudna, to z panią z NŚOZ jeszcze trudniejsza.
Chociaż mama i córeczka znajdowały się dosłownie kilkadziesiąt metrów od wejścia do upragnionego lekarza, pani Ania musiała wyjść z budynku, bo wewnątrz nie było zasięgu.
Według jej relacji, osoba, która odebrała telefon, była co najmniej nieuprzejma, bo mama dziewczynki nie umiała sobie przypomnieć numeru PESEL dziecka. Bez niego odmówiono rejestracji Wiktorii.
Mama w trakcie połączenia próbowała sprawdzić ten numer na IKP, ale strona pozostawała niedostępna. Kolejne minuty uciekały.
Z wniosku do prokuratury:
mimo że córka Zawiadamiających miesięczna Wiktoria ... (nazwisko do wiadomości redakcji), znajdująca się w budynku Szpitala, wymagała natychmiastowej pomocy ratunkowej - dziecko od co najmniej kilkunastu minut oczekiwało na udzielenie niezbędnej pomocy medycznej.
Pierwsza pomoc przy zakrztuszeniu niemowlaka
Śmierć 29-dniowej Wiktorii - szereg wątpliwości
We wniosku do prokuratury pojawiają się także wątpliwości co do samego przebiegu reanimacji, podjętych w końcu działań ratunkowych. Przykładowo - dziecku kilka razy podano adrenalinę, ale nie ma informacji, w jakiej dawce.
Są pytania o to, dlaczego przez tyle czasu NIKT z personelu nie udzielił żadnej pomocy dziewczynce, chociaż poza budynkiem szpitalnym wielokrotnie udzielana jest nawet przez osoby postronne pierwsza pomoc.
- Nikt nawet nie przyłożył stetoskopu - wspomina rozgoryczona matka.
Po niezrozumiałych opóźnieniach, kiedy lekarz dyżurujący w SOR wreszcie dotarł do pacjentki, zanotował w karcie:
- Stan ciężki. Dziecko bez oznak życia, wiotkie, nie oddychające. Skóra blado szara. Osłuchowo bez czynności serca. Bez śladów urazów zewnętrznych. Źrenice szerokie nie reagują na światło".
Reanimację Wiktorii zakończono o 18.45.

Śmierć miesięcznej Wiktorii - co na to szpital?
Redakcja "Poradnika Zdrowie", niezwłocznie po zapoznaniu się z dostępną dokumentacją, po rozmowie z mec. Zychem i mamą dziewczynki, wystąpiła o opinię do dyrekcji szpitala w Brodnicy.
Interesowały nas nie tylko wszelkie okoliczności, ale także przyczyny braku kontaktu placówki z najbliższymi dziewczynki.
Niestety, nie będzie żadnych wyjaśnień.
W oficjalnej odpowiedzi dyrektora ZOZ w Brodnicy, mgr. Kamila Szulca, czytamy:
(...) z uwagi na toczące się postępowanie karne przed organami ścigania ZOZ SPOZ w Brodnicy odmawia wszelkich komentarzy w tej sprawie, poza organami prawnymi prawem przewidzianymi do wyjaśnienia okoliczności zdarzenia.
Co na to prokuratura?
Okazuje się, że sprawę aktualnie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Brodnicy.
W oficjalnym piśmie z 20 czerwca 2025 roku przesłanym rodzicom, prok. Krzysztof Bagiński wyjaśnił, że sprawę w Brodnicy (początkowo prowadzoną w celu ustalenia, czy do śmierci dziecka mogli przyczynić się rodzice) i sprawę w Toruniu, tę po zgłoszeniu mec. Zycha, połączono.
Postępowanie nie ujawniło jakichkolwiek nieprawidłowości po stronie rodziców, ale zarazem:
"W toku prowadzonego postępowania ujawniono, że do śmierci małoletniej pokrzywdzonej Wiktorii (...) mogły przyczynić się inne osoby, które w dniu 25 stycznia, w Zespole Opieki Zdrowotnej w Brodnicy udzielały małoletniej pomocy" (...).
Postępowanie trwa.
A ludzie gadają...
Wiktoria miała starsze rodzeństwo z poprzednich związków swoich rodziców. Wymarzona, wyczekana dziewczynka jeszcze mocniej scalająca paczworkową rodzinkę. Oczko w głowie wszystkich domowników.
- Niektórzy mówią, że skoro mamy już dzieci, to jest łatwiej - mówi mama dziewczynki 34-letnia pani Ania - są tacy, którzy "pocieszają", że jeszcze sobie kolejne dziecko urodzę. Boże, ja nie chcę jakiegoś dziecka, tylko Wiktorię. I tak, jest mi o tyle łatwiej, że muszę żyć dla dzieci, to pozwala mi wstać, działać, ale nie umniejsza mojego bólu. To tak nie działa, że któreś dziecko zastępuje pozostałe czy jest mniej potrzebne. Co to w ogóle za myślenie?
Nigdy nikt ze szpitala nie przeprosił oficjalnie za tamte wydarzenia. Ale na co mi ich przeprosiny? Ja chcę wiedzieć, dlaczego zbagatelizowano stan mojego dziecka. Dlaczego zlekceważono moje błagania o ratunek?
Pani Ania twierdzi, że docierają do niej różne plotki, ponoć zbliżone do kręgów szpitalnych, jakoby dziecko i tak było nie do uratowania z powodu wady wrodzonej lub "przywiezienia już martwego".
To zgon dziecka lekarz stwierdza przez mur szpitala, którym nas od niego odgrodzono? Mojej córeczki nikt nie zbadał. Zabrakło empatii, chęci pomocy i ostatecznie czasu dla Wiktorii. Nagle reanimowali martwe dziecko, które wcześniej zostawili same sobie w korytarzu? Po co?
Nie podejmiemy się próby odpowiedzi na te pytania. Czekamy na oficjalne ustalenia uprawnionych służb. Będziemy śledzić tę sprawę do końca.
Istotny jest fakt, że Wiktoria urodziła się w wyniku powikłanego porodu w tym samym szpitalu 29 dni przed śmiercią, ale dostała 10 pkt. Apgar i nikt nie zalecił żadnych specjalistycznych badań, nie zauważył nieprawidłowości, nie kierował jej do żadnej specjalistycznej poradni.
Dwa dni przed śmiercią dziewczynkę odwiedziła w domu położna i uznała, że z dzieckiem jest wszystko dobrze.