Gdzie dzwonić, kiedy nagle odejdzie bliska osoba? “Karetka nie przyjedzie”
Umiera człowiek i co dalej? Najprościej byłoby uznać, że trzeba zadzwonić na 112 i poprosić, by ktoś przyjechał i stwierdził zgon. Nic z tego, zespół ratunkowy udziela pomocy żywym pacjentom. Choć brzmi to brutalnie, to ma swoje uzasadnienie. A zatem co zrobić kiedy odchodzi bliska nam osoba?
Ostatnie godziny w szpitalu wiążą się często z poważną chorobą i cierpieniem, mają jednak jedną zaletę, na miejscu zawsze będzie lekarz. A to oznacza, że wszelkie niezbędne formalności, w tym wypisanie karty zgonu zostanie spełnione od razu. Inaczej wygląda sytacja kiedy ten ostateczny moment przychodzi nagle w domu, na podwórku, czy w innym miejscu. W takim przypadku mierzymy się nie tylko z trudnymi emocjami, ale i niewiedzą co dalej.
Odchodzą w domu po cichu. Rodzina nie wie, gdzie dzwonić
Załóżmy prosty scenariusz. W domu mieszka rodzina a z nią dziadek lub babcia. Pewnego dnia jedno z nich nie budzi się ze snu. Piękna śmierć, bez bólu i cierpienia. Odchodzi w ciszy. Jednak na tym świecie zostawia nie tylko łzy, szok, ale i uczucie bezradności.
To ostatnie mocno daje się we znaki, kiedy pierwsze przerażenie minie. Logika podpowiada, że trzeba zadzwonić na pogotowie, by lekarz stwierdził zgon, a potem zawiadomić zakład pogrzebowy, by zabrali ciało. Jedno się nie zgadza, otóż zespół ratownictwa medycznego nie przyjedzie na wezwanie do zmarłej osoby.
- Zespół Ratownictwa Medycznego nie przyjeżdża w celu stwierdzenia zgonu. W Polsce głównie funkcjonują zespoły podstawowe, w których składzie są ratownicy medyczni. Ich kompetencje pozwalają stwierdzić zgon, ale tylko w przypadku podjęcia medycznych czynności ratunkowych, które zakończyły się niepowodzeniem. Zgodnie z przepisami stwierdzenie zgonu należy do kompetencji lekarza - wyjaśnia dr n. med. i n. o zdr. Michał Kucap, Krajowy Ekspert Ratownictwa Medycznego Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych.
Ekspert zaznacza, że gdy ktoś bliski odchodzi, należy kontaktować się z przychodnią POZ, czyli Podstawową Opieką Zdrowotną, lub w godzinach wieczornych, weekendach, czy świętach z Nocnej i świątecznej Opieki Zdrowotnej działającej w godzinach od 18:00 do 8:00 rano kolejnego dnia.
- Taka pomoc funkcjonuje na terenie każdego miasta lub powiatu. Lekarz dyżurny jest zobligowany, aby przybyć i stwierdzić zgon. Numer telefonów możemy bez problemowo znaleźć w Internecie - wyjaśnia dr n. med Michał Kucap.
Teoretycznie ma to sens, ale w praktyce wiele osób nie ma pojęcia, pod jaki numer dzwonić. A zatem wystarczyłoby, że w obliczu tragedii, jaką niewątpliwie jest śmierć bliskiej osoby, posiadamy określoną wiedzę i nic więcej.
Zapytaliśmy zatem Ministerstwo Zdrowia, czy w przychodniach nie powinien być umieszczony widoczny plakat, na którym widnieją numery telefonów, gdzie można poprosić o przyjazd lekarza. Biorąc pod uwagę fakt, że nagły zgon w dużej mierze dotyczy seniorów, taka wiedza byłaby wyjątkowo pomocna, a pozyskaliby ją, siedząc w poczekalni. Niestety na dzień publikacji artykułu resort zdrowia nie odniósł się do naszych uwag.
Pacjent leczył się kardiologicznie? Formalności po stronie specjalisty
Leczenie specjalistyczne nierzadko wiąże się z koniecznością konsultacji z dala od domu. Zakładając, że pacjent cierpiał na choroby związane z układem krążenia, a ostatecznie zmarł na skutek zawału serca, to zgodnie z przepisami zgon powinien stwierdzić właśnie ten lekarz, u którego leczyła się dana osoba.
- Zgodnie z ustawą o cmentarzach i chowaniu zmarłych (art. 11 ust. 1 i 2) zgon i jego przyczyna powinny być ustalone przez lekarza, leczącego chorego w ostatniej chorobie - wskazało Ministerstwo Zdrowia.
Wyjaśnienie skierowane przez resort potwierdza dr n. med. Michał Kucap. W jego opinii kiedy odejście związane jest ciężką chorobą, obowiązkiem rodziny jest skontaktowanie się z poradnią, w której leczył się nieżyjący już pacjent.
Jest to jednak dosyć kłopotliwe, biorąc pod uwagę to, że miejsce zgonu lub zamieszkania może być odległe, a lekarz w tym czasie będzie miał wiele pracy i czas oczekiwania będzie wyjątkowo długi.
Domowe hospicjum. Trudne chwile trwające godzinami
Niektóre choroby są już na takim etapie, że pomimo wszelkich prób nie da się wyleczyć danej osoby. Wtedy skupiamy się na tym, by pozostałe chwile życia takiego człowieka były pozbawione cierpienia. Opieka paliatywna umożliwia podawanie specjalnych leków uśmierzających ból.
Niemniej jego ważnym elementem jest nieuchronność śmierci. Domowe hospicjum polega na tym, że chory przebywa w miejscu zamieszkania, a co jakiś czas pojawia się u niego lekarz lub pielęgniarka. Niestety, kiedy odejdzie, rodzina może czekać godzinami na to, by ktoś przyjechał i dopełnił formalności.
- My mamy zgony na śniadanie, obiad i kolację i staramy się zawsze, żeby nasz lekarz hospicyjny pojechał do zgłoszonej śmierci. Natomiast ustawowo ma 12 godzin na dopełnienie formalności i w sytuacji kiedy mnie nie stać na to, żeby pracował tylko u mnie, bardzo często jest tak, że on do tego zgonu nie dojedzie szybko. Powód jest prosty, musi skończyć dyżur w miejscu, gdzie akurat pracuje - tłumaczy pielęgniarka paliatywna i Prezeska Zarządu Fundacja Dom Hospicyjny w Pruszczu Gdańskim, Katarzyna Kałduńska.
Specjalistka wspomina, że Narodowy Fundusz Zdrowia wymaga od hospicjów zapewnienia gotowości do świadczenia usług przez 24 godziny na dobę. Natomiast małe ośrodki, w tym np. wiejskie hospicja nie mają na to wystarczających pieniędzy.
- Bardzo często się zdarza, że rodzina jest zmuszona prosić lekarza pierwszego kontaktu, by ten wypisał kartę zgonu, czy musi dzwonić do nocnej i świątecznej opieki. Nie brakuje przypadków, że taki człowiek odbija się od lekarza pierwszego kontaktu, od lekarza hospicjum, czy od lekarza nocnej i świątecznej opieki - wyjaśnia pielęgniarka.
Prezeska hospicjum zaznacza, że skoro zgodnie z ustawą lekarz ma prawo przyjechać do zgonu w ciągu 12 godzin, to rodzina zmarłego musi liczyć się z tym, że jeśli w pobliżu żaden lekarz nie będzie w stanie się zjawić, to czas oczekiwania może być długi. Niemniej od lat proponują Ministerstwu Zdrowia inne rozwiązanie i choć wciąż są zapewniane, że ich postulat wejdzie w życie, to nadal nic się w tej sprawie nie zmienia.
- Pielęgniarki paliatywne bardzo dobrze sobie radzą z objawami umierania. Od wielu lat nasze środowisko domaga się tego, by prawo zezwoliło nam na wypisywanie kart zgonu. Żeby rodzina nie musiała czekać na tego lekarza, aż przyjdzie z drugiego miejsca pracy, bo my jesteśmy w dużej mierze przy zgonach, a środowisko lekarskie twierdzi, że nie powinniśmy zyskać takich praw. Uważają, że skoro stomatolodzy nie mogą, to my tym bardziej. Z tym że przyznam, że nie rozumiem, po co dentyście takie uprawnienia. My zajmujemy się ludźmi śmiertelnie chorymi, więc porównanie jest nieadekwatne - podkreśla specjalistka.
Skierowaliśmy zapytanie w tej sprawie do Ministerstwa Zdrowia, ale na dzień publikacji artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Pani Katarzyna zaznacza, że pojawiają się opinie, że jeśli pielęgniarka paliatywna będzie mogła wypisać kartę zgonu, to dojdzie do wielu nadużyć. Dementuje jednak taki pogląd i wyjaśnia, że to nie oznacza, że teraz wszędzie będzie mogła wypisywać takie zaświadczenia, ale wyłącznie w odniesieniu do pacjentów hospicjum, w którym pracuje. A to mocno odciążyłoby lekarzy i zapobiegło wielu trudnym sytuacjom rodzinnym.
- Czwarte piętro, poddasze, działałam wtedy bez kontraktu, pro bono, ja jako pielęgniarka. Żebrałam o pieniądze dla lekarza i walczyłam o kontrakt z NFZ-em, bo ludzie czekają na hospicjum po 5 miesięcy. Czekają w kolejce po śmierć. Pan umiera, dzwonię do mojego lekarza i pytam, czy może przyjechać, by stwierdzić zgon, a on mi mówi, że najwcześniej może być za sześć godzin. Jest upał, panu z żołądka sączy się zastoina, która potwornie śmierdzi. Wokół łóżka biegają dzieci, bo są dwa pokoje z kuchnią - opowiada pielęgniarka pracująca w hospicjum.
Zdarzenie miało miejsce po godzinie 18:00, a zatem lekarz pierwszego kontaktu także się nie pojawi. Zostaje nocna i świąteczna opieka zdrowotna. Niestety żona słyszy, że przecież pacjent był pod opieką hospicjum, więc niech ich lekarz się tym zajmie.
- Byłam przy tym, więc wzięłam słuchawkę i mówię: Ale my nie mamy kontraktu, my to robimy w wolontariacie, państwo musicie przyjechać. Usłyszałam: Dobrze, będziemy za cztery godziny. Takie są realia małych placówek bez kontraktu, albo z kontraktami na 10/15 osób, za te pieniądze nie zapewnimy gotowości do świadczenia usług 24 h/dobę - podsumowuje Katarzyna Kałduńska.
Druga strona medalu. “Chcemy wszystko na już”
Prezeska fundacji podkreśla również, że trudna sytuacja związana z wypisywaniem kart zgonu to wina systemu. Jednak my sami nauczyliśmy się tego, że wszystko chcemy na już.
- Kiedyś ludzie, np. na Kaszubach leżeli trzy dni w swoich własnych łóżkach, gdzie rodzina się modliła, a my dziś chcemy się jak najszybciej pozbyć ciała i żądamy, bo płacimy składki, bo musi być natychmiast, już i pewnie prawda gdzieś leży pośrodku- komentuje pielęgniarka.
System jest niewydolny, lekarze pracują w przychodniach, gdzie i tak kolejki pacjentów są bardzo długie i często trzeba stać od rana, by dostać się na wizytę w tym samym dniu. Nocna i świąteczna opieka zdrowotna to nic innego jak przyjmowanie chorych, którzy zostali przekierowani z SOR-u więc i tam lekarz na dyżurze ma długą kolejkę pacjentów.
Dlatego to wszystko tyle trwa. A chcąc przyspieszyć proces, pozostaje szukać lekarza, który w danym momencie jest dostępny. W tym celu pomocny będzie serwis pacjent.gov.pl/nocna-i-swiateczna-opieka-zdrowotna, gdzie wpisując województwo, wyświetlają się najbliższe placówki podlegające pod dany oddział NFZ.