7-letni Piotruś wyrzucony za Aspergera. "Szkoła postanowiła nas pozamiatać. Syn był w rozpaczy"

2023-09-25 9:45

"Jeszcze w sobotę syn uczestniczył w spływie kajakowym, cieszył się z pasowania na pierwszoklasistę, a we wtorek zostałam poinformowana, że mam go zabrać. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie" - relacjonuje pani Jagna, mama Piotrusia*, byłego ucznia Niepublicznej Szkoły Podstawowej STIF. Chociaż znalazła już nowe miejsce dla dziecka, chce przestrzec innych rodziców, że placówki "za pieniądze" nie gwarantują dzieciom poczucia bezpieczeństwa i kontynuacji nauki. Co na to szkoła? Cóż, każdy kij ma dwa końce.

7-letni Piotruś wyrzucony za Aspergera? Prywatne szkoły segregują dzieci (zdjęcie ilustracyjne)
Autor: GettyImages

Coraz więcej dzieci ma problemy rozwojowe i trudności z odnalezieniem się w grupie rówieśniczej. Przybywa przedszkolaków i uczniów z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego, u których rozpoznano zachowania ze spektrum autyzmu, ADHD, stany lękowe, depresję. Z jednej strony łatwiej o diagnozę, bo uważniej przyglądamy się najmłodszym, z drugiej - często niewiele z tego wynika. Naprawdę trudno o dobre miejsce edukacyjne, w którym specjaliści będą umieli pomóc osobom z takim rozpoznaniem. Rodzice nieraz mówią o braku wsparcia, przewodnictwa i konkretnych podpowiedzi przy wyborze placówki dla bardziej wymagającego dziecka. Wielu szuka na własną rękę i zakłada, że najlepszym wyjściem będzie przedszkole czy szkoła niepubliczna. Niestety, bardzo różnie może się to skończyć.

Poradnik Zdrowie: Gadaj Zdrów, odc. 11 Autyzm

STiF i pierwsze problemy

Piotruś chodził do Przedszkola Tosi i Franka, będącego częścią tej samej grupy mazowieckich placówek edukacyjnych, co szkoła, w której spędził dosłownie kilka dni września.

Jak wspomina pani Jagna, mama chłopca, już wtedy pojawiły się problemy, ale z pewnością nie były na tyle poważne, by spodziewać się tak szybkiego przymusowego pożegnania z placówką.

- Piotrek zawsze był trudny - w przedszkolu miał opinię krnąbrnego. W zerówce zasugerowano konsultację psychologiczną, a współpracujący z placówką psycholog uznał, że ma tendencje depresyjne i prawdopodobnie odreagowuje stres po traumie, związanej z moim leczeniem onkologicznym dwa lata wcześniej.

Jednocześnie pani Jagna podkreśla:

- Tymczasem w domu Piotruś był radosny, więc znajoma psycholog zasugerowała, że problem musi być związany z zerówką. Pomyślałam, że zacznę od pełniejszej diagnostyki, upewnię się, że syn rozwija się jak inne dzieci.

Decyzja, by chłopiec kontynuował naukę w tym samym systemie edukacyjnym, była podyktowana głównie faktem nawiązanych relacji rówieśniczych. Pięciu jego kolegów z PTiF-u (Przedszkole Tosi i Franka) przechodziło do STiF-u (Szkoła Tosi i Franka). Mama uznała, że wśród dobrych znajomych dziecko poczuje się lepiej, a deklarowane wartości w placówkach były jej bardzo bliskie.

Mam złe doświadczenia ze szkoły, w której śmiertelnie się nudziłam. Chciałam, żeby moje dzieci uczyły się z pasją. Dodatkowo zdawałam sobie sprawę, że syn jest oryginalny. Nikt nigdy nie sugerował Aspergera ani ADHD, ale ucieszyłam się słysząc na zebraniach informacyjnych, że w STiF jest "wiele dzieci z orzeczeniami", jak mówiła dyrektor. Lubię i cenię sobie różnorodność. Także neuroróżnorodność. Cieszyłam się, że mój syn, a potem także córka, będą uczyć się w szkole otwartej i tolerancyjnej.

Piotruś nie zalicza okresu próbnego

Chłopiec jeszcze nie ma orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego, ale poprzedzająca je diagnostyka sugeruje, że najpewniej orzeczenie dostanie. Specjaliści stwierdzili, że chłopiec jest ponadprzeciętnie inteligentny, ale rozpoznano też u niego zespół Aspergera i ADHD.

6 września mama powiadomiła o tym szkołę. 9 września uczniowie i rodzice uczestniczyli w spływie kajakowym, a dzieci zostały  pasowane na pierwszoklasistów. Według relacji mamy, Piotruś był bardzo dumny i szczęśliwy.

Niestety, już 12 września mama została poinformowana, że powinna dziecko zabrać, bo nie nadaje się do tej konkretnej szkoły. Po tym, jak to zrobiła, miała dostać informację o "okresie próbnym", którego chłopiec nie zaliczył.

- Nikt nie uprzedzał mnie, że w szkole obowiązuje coś takiego, nie ma na ten temat nic w umowie, regulaminie ani statucie, które są częścią umowy.

Jakich przewin, według wiedzy i relacji mamy, dopuścił się Piotrek w szkole? W poniedziałek, dzień przed rozmową, w trakcie której powiedziano, że powinna syna zabrać, wybiegł z lekcji przed budynek szkoły (nie jest zamykana ani ogrodzona). Inne zgłoszone problemy to wniesienie patyka na lekcję i wchodzenie do szafy.

Mama Piotrka: "Czujemy się pozamiatani"

Teoretycznie wszyscy rodzice muszą liczyć się z tym, że ich dziecko może nie mieścić się w jakichś ramach przyjętych przez szkołę. Szczególnie w przypadku placówek niepublicznych częste jest dobieranie uczniów pod względem zdolności, zainteresowań, a nawet światopoglądu rodziców. Mama Piotrusia nie zgadza się z tym.

- Wybrana przez nas szkoła działa na podstawie prawa oświatowego, dostaje subwencje. W moim odczuciu szkoły społeczne nie powinny wybierać sobie uczniów, bo to sprawia, że w publicznych szkołach znajdzie się statystycznie więcej dzieci z orzeczeniami, co nikomu nie służy. Jeśli placówka ma pieniądze z budżetu państwa, powinna stosować się do prawa oświatowego i realizować zalecenia kształcenia specjalnego dla uczniów.

- Szkoła niepubliczna nie odpowiada za nic. 12 września zostałam z dzieckiem pozostawiona sama sobie. Kilka dni spędziłam na poszukiwaniu nowej szkoły dla syna, zaangażowana w to była też moja rodzina.

- Mam wrażenie, że szkoła umyła ręce - kontynuuje mama - Na moją wyraźną prośbę dyrektor zgodziła się zadzwonić do prowadzonej przez tę samą grupę edukacyjną szkoły integracyjnej. Powiedziała jednak, że nie ma tam miejsc.

Mam poczucie, że byliśmy dla szkoły problemem i szkoła postanowiła nas natychmiast "pozamiatać". Syn był w rozpaczy. W nowej szkole dajemy mu miesiąc bez żadnych obowiązków. Będzie przychodził na wybrane zajęcia, żeby poczuł się znów dobrze w szkole. By znowu uwierzył, że może być w niej chciany, lubiany, doceniany.

Szkoły niepubliczne, czyli remedium na systemowe dziury

Argumenty pani Jagny od dawna podnosi wielu specjalistów od edukacji, polityków. Sugerują, że szeroka swoboda w doborze uczniów i sposobie ich usuwania z placówek, powinna dotyczyć tylko tych szkół, które w żaden sposób nie są wspierane z budżetu państwa. Podkreślają także konieczność precyzyjnego informowania rodziców o konsekwencjach zawieranych przez nich umów.

Z państwowej szkoły naprawdę niełatwo wylecieć, a ucznia nie można odesłać donikąd. Z niepublicznej pozornie też, ale tylko w środku roku szkolnego. Umowy zazwyczaj zawierane są na rok i wystarczy ich nie przedłużyć, by pozbyć się kłopotu.

Takie sytuacje, jak z Piotrusiem, to rzadkość. Zazwyczaj wszyscy się ze sobą męczą do końca roku szkolnego. Jego mama zdecydowała się go jednak zabrać bez formalnego wyrzucenia, by nie potęgować traumy niechcianego dziecka.

Niestety, wśród rządzących nie ma już tak dużej potrzeby porządkowania systemu edukacji i zadzierania z palcówkami niepublicznymi. To one w znacznej mierze zatykają systemowe dziury, pozwalają upychać trudnych, nieprzystosowanych uczniów i przedszkolaków.

Samorządy, zamiast otwierać odpowiednie placówki państwowe dla dzieci z problemami, zapewniać w nich odpowiednią kadrę i warunki edukacyjne, wybierają rozwiązania pozornie wygodniejsze - wolą dogadywać się z sektorem prywatnym i przynajmniej częściowo pozbyć się kłopotu, upychając tam dzieci.

Przy braku należytego nadzoru nad takimi placówkami to musi prowadzić do nadużyć, segregacji dzieci, nawet niebezpiecznych oszczędności. W ubiegłym roku na zlecenie Ministerstwa Edukacji i Nauki kuratoria skontrolowały sieć placówek edukacyjnych dla dzieci z autyzmem "Promitis". Stwierdzono wiele nieprawidłowości w zakresie organizacji zajęć, kwalifikacji personelu, sprawowanej opieki. Wskazano konkretne terminy na ich usunięcie, ale przez wiele miesięcy nikt już nie pofatygował się, by sprawdzić, czy faktycznie wprowadzono wymagane zmiany. Ot, sztuka dla sztuki.

"Wylanie dziecka z kąpielą", czyli akceptacja dla radykalnych rozwiązań

Jest tajemnicą poliszynela, że przedszkola i szkoły niepubliczne niejednokrotnie pozbywają się trudniejszych uczniów na wyraźne żądanie rodziców pozostałych dzieci. To wcale nie jest tak, że powszechnie, społecznie, chcemy się integrować, jesteśmy przepełnieni akceptacją i tolerancją.

Zarówno rodzice dzieci zdiagnozowanych i niezdiagnozowanych mają nieraz trudne do zrealizowania oczekiwania wobec placówki. W opinii rodziców dzieci neurotypowych, dzieci nieneurotypowe odciągają uwagę nauczyciela, przeszkadzają w procesie edukacyjnym, stanowią zagrożenie dla innych etc.

Praktyka pokazuje, że takie historie, jak ta w szkole STiF, mogą zniechęcić rodziców trudniejszych dzieci do posyłania tam swoich pociech. Zarazem są działającą jak magnes reklamą dla rodziców, którzy uważają, że ich dziecko nie ma żadnych problemów.  Wiele osób w procesie wychowawczym własnych pociech lekcje tolerancji i oswajania się z osobami o odmiennej ścieżce rozwojowej uważa za rzeczy niepotrzebne.

Szkoła tłumaczy

Na temat zasad obowiązujących z szkole STiF zgodziła się z nami porozmawiać jej właścicielka Monika Woźniak, która przyznaje, że dla placówki pożegnanie z uczniem to zawsze sytuacja trudna. Przekonuje, że dla Piotrusia w ocenie kadry tak było jednak najlepiej.

- Nikogo z naszej szkoły nie "wywalamy". Nie robimy egzaminów wstępnych do naszej szkoły - przyjmujemy wg kolejności zgłoszeń. Wierzymy bowiem, że rodzice są świadomi swoich dzieci i wiedzą czy dziecko da radę wytrzymać w klasie dwudziestoosobowej, czy ma skończony trening czystości, czy się sprawnie ubiera, czy da radę pójść kilometr na basen niezależnie do pogody, czy można go samodzielnie puścić do łazienki w trakcie lekcji itp., itd. Zwykle nasz system rekrutacji działa bez zarzutu. Czasem jednak zdarza się rodzic, który zamiast za potrzebami swojego dziecka, idzie za swoimi potrzebami.

Monika Woźniak przypomina, że Piotruś na razie nie ma orzeczenia, więc zgodnie z prawem i zasadami pracy szkoły, musi być traktowany jak uczeń neurotypowy. Od siedmiolatka wymaga się już pewnych umiejętności, a nadzór nad nim jest mniejszy niż w przedszkolu.

Ponieważ problemy chłopca były znane już w przedszkolu, mamę namawiano od razu na integracyjną szkołę Montessori:

- Uczniowie tacy jak Piotruś potrzebują szkoły kameralnej, CISZY, dostępnych specjalistów, przygotowanej grupy dla dzieci neurotypowych, która wesprze w modelowaniu społecznie akceptowalnych zachowań. Świadomi tego - mamy drugą szkolę podstawową, gdzie do 30 procent dzieci ma orzeczenia. A nasze przedszkolaki mają tam pierwszeństwo.

Według szkoły, mama nie była początkowo zainteresowana placówką integracyjną, a potem nie było w niej już miejsc. Wiele zachowań Piotrusia w pierwszych dniach szkoły dowiodło, że nie odnajduje się w STiF, jest wręcz przerażony i nieszczęśliwy.

Szkoła ma żal do mamy, że nie komunikowała wcześniej problemów z dzieckiem, nie uprzedziła wychowawczyni, co się może zadziać.

- Może gdyby adaptacja przebiegła stopniowo - dziecko weszłoby w cały proces inaczej - zastanawia się Monika Woźniak.

Kto ma rację?

Problem edukacji dzieci nieneurotypowych, niepełnosprawnych, z dysfunkcjami społecznymi i rozwojowymi etc. jest złożony, wielowątkowy, trudny.

Z doświadczeń placówek edukacyjnych wynika, że szczególnie trudnym wyzwaniem jest opieka nad dziećmi ze spektrum autyzmu. Nie wynika to tylko ze szczególnych potrzeb samych dzieci, ale czasem też trudności we współpracy z rodzicami.

Niejednokrotnie informacja, że dziecko nie jest i najpewniej nigdy nie będzie takie, jakiego życzyłby sobie rodzic, jest dla niego świeża, trudna, wręcz traumatyczna. Opiekunowie dzieci z innymi problemami (np. niedosłyszących i niedowidzących) zazwyczaj zdążyli się już oswoić z sytuacją, zaakceptować ją i w większym stopniu poznać potrzeby dziecka. Są w stanie ocenić, czy dana placówka pozwoli dziecku na optymalny rozwój.

W przypadku dzieci z ZA czy autyzmem diagnoza jest stawiana później, a rodzic u progu szkoły wciąż wierzy, że istnieją jakieś cudowne metody, które pozwolą dziecko "naprawić". Jeśli ta naprawa nie następuje, winny musi być proces edukacji. A tu winnych często brak.

Oczywiście, nie zmienia to faktu, że w przypadku Piotrusia coś poszło nie tak. Dziecko obserwowane w przedszkolu nie powinno było trafić do placówki zupełnie nieodpowiadającej jego potrzebom.

Gdyby był to wychowanek zupełnie z zewnątrz, siła wyższa. Jeśli jednak opiekunowie z zerówki nie powstrzymali zdecydowanie mamy przed zapisaniem dziecka do szkoły, w której ten nie mógł poczuć się dobrze, trudno dziwić się jej frustracji. Dziecko zostało odrzucone, przeszło kolejną niekomfortową zmianę w życiu, skreślono je po kilku dniach.

Być może rodzic nie mógł przewidzieć takich konsekwencji postawienia na tę placówkę, ale specjaliści powinni byli. Właścicielka szkoły przyznaje, że ta historia to także dla nich nauczka, by pewne kwestie jaśniej i wcześniej komunikować.

Ta konkretna szkoła jest nowa, ale historia placówek Tosi i Franka sięga już kilkunastu lat. W tym czasie do poważniejszych konfliktów z rodzicami dochodziło zaledwie kilka razy. To wynik, jakiego inne placówki pewnie mogłyby pozazdrościć. Dobrze jednak by było, żeby ci, którzy w ramach edukacyjnych się nie zmieścili, dostawali coś więcej niż życzenia powodzenia gdzie indziej.