Aborcja - kiedy koniec drakońskiego prawa? Prof. Dębska: "Nie chcemy być państwem policyjnym"

2024-04-05 16:34

Nie ma sensu zakopywać głębiej w szafie parasolek. Trwa cisza przed burzą. "Nie ma już powrotu do tego, co było – czyli tzw. kompromisu – dziś świadomość społeczna i oczekiwania kobiet są zupełnie inne"- mówi prof. Marzena Dębska. Zarazem obawia się radykalizacji stanowisk po obu stronach sporu o aborcję.

To nie odgrzewany kotlet, tylko piekło, które nie chce zamarznąć. Co z tą aborcją? Na zdjęciu: Czarny protest w Warszawie, 2016 rok.
Autor: Eliza Dolecka

Każdy moment jest dobry i każdy jest zły, by podnosić temat aborcji. Zawsze można narazić się na zarzut, że to sprawa polityczna, nie medyczna. Problem w tym, że obecnie obowiązujące prawo stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia kobiet, a polska ginekologia jest polityką, jednym wielkim sporem światopoglądowym, z pacjentkami gdzieś w tle.

Dalsza sztuka uników i gierek w tym temacie wyłącznie pogarsza sprawę i przekreśla szansę na racjonalny społeczny dialog. Może niełatwo w to uwierzyć, ale temat jest wałkowany w Polsce z krótkimi przerwami od ponad 30 lat. Końca nie widać.

Wiele wskazuje na to, że politykom udał się chwilowo plan wyciszenia sprawy aborcji przed wyborami samorządowymi. Nie ma referendum, nie ma szerszej dyskusji, trochę rozeszło się po kościach, chociaż przed świętami zanosiło się na kolejne morze parasolek. Rozleje się lada chwila. Kobiety mają dość.

Sprawdź, jak działa pigułka antykoncepcyjna dla mężczyzn

Nikaragua, Salwador i Polska - europejski kraj na liście wstydu

"Pomimo zauważalnej tendencji zmiany przepisów w kierunku zapobiegania śmierci i chorobom, niektóre państwa, w tym Nikaragua, Salwador i Polska utrzymują w mocy restrykcyjne i dyskryminujące przepisy, które nadal zakazują aborcji praktycznie we wszystkich okolicznościach" - przypomina Amnesty International.

Trudno powiedzieć, że znalezienie się w wykazie państw łamiących prawa człowieka to powód do dumy. Amnesty podkreśla przy tym, że tu nie chodzi wyłącznie o kwestie wizerunkowe, a zdrowie i życie ludzkie.

Zgodnie z obowiązującym obecnie prawem w Polsce aborcja jest dopuszczalna wyłącznie w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia kobiety lub wtedy, gdy ciąża jest skutkiem czynu zabronionego.

Nawet te dwie przesłanki nie są jednak powszechnie respektowane, a radykalne środowiska prawicowe wciąż podnoszą hasła całkowitego zakazu aborcji, chociaż tej tak realnie to nie ma w praktyce od dawna. To znaczy jest cały czas, ale w podziemiu.

Środowiska lewicowe domagają się przede wszystkim "przepisów zgodnych z zaleceniami Światowej Organizacji Zdrowia oraz Międzynarodowej Federacji Ginekologii i Położnictwa". Zalecenia polskich ginekologów są dalekie od tamtych przepisów.

Coraz trudniej w tym wszystkim dostrzec choćby cień szansy na kompromis, zwłaszcza że niełatwo odpowiedzieć, kto naprawdę przemawia "w imieniu Polek i Polaków".

Aborcja - czego chcą Polacy?

Przed wyborami parlamentarnymi dość powszechne było przekonanie, że nowy rozkład sił politycznych magicznie rozwiąże problem aborcji. Miało być szybko i bez bólu. Deklarowali to politycy, w odpowiedzi na oczekiwania społeczne.

Rzecz w tym, że te oczekiwania to już nie jest taka jasna sprawa i mają niewiele wspólnego z najsilniej słyszanymi głosami w przestrzeni publicznej.

CBOS w miarę regularnie pyta Polaków o stosunek do legalizacji aborcji i o akceptowalne przesłanki. Z wyników tych badań nie może być zadowolona żadna ze stron sporu. Polacy od lat, konsekwentnie, nie chcą ani aborcji na życzenie, ani dla kobiet w trudnej sytuacji życiowej czy ekonomicznej.

Większość Polaków (62 proc.) dopuszcza prawo do aborcji w przypadku usuniętej przez Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej przesłanki o ciężkim upośledzeniu płodu, przy czym zdecydowane "tak" to głos zaledwie 36 proc. Polaków.

Zdecydowanie za przyznaniem prawa do decydowania o swoim ciele i aborcji w sytuacji, gdy kobieta po prostu nie chce mieć dziecka, jest niespełna 10 proc. Polaków. Drugie tyle raczej mogłoby zaakceptować takie przepisy. Ponad 80 proc. mówi "nie". Zbliżone wyniki wychodzą w badaniach od niemal 30 lat.

Aborcja - kto powinien decydować

Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że takie wyniki nie dotyczą całego społeczeństwa. Młodzi, wykształceni Polacy chcą prawa jak w innych krajach Europy.

Poparcie dla dopuszczalności aborcji z powodów socjoekonomicznych jest ponadprzeciętnie wysokie wśród najmłodszych badanych (w wieku od 18 do 24 lat), mieszkańców największych miast (500 tys. ludności lub więcej), uczniów i studentów, osób zajmujących się domem, a także w ogóle nieuczestniczących w praktykach religijnych i deklarujących lewicowe poglądy polityczne - czytamy w raporcie CBOS.

Żadnych niespodzianek, ale nasuwa się podstawowe pytanie, czy kwestia zdrowia, życia i dobrostanu psychicznego Polek powinna być rozstrzygana przez wszystkich Polaków? Bywa przecież, że większość nie ma odpowiedniej wiedzy czy po prostu racji, a rządzący muszą podejmować decyzje niepopularne.

Przykładowo - większość wyborców PiS-u popiera karę śmierci, a jednak, nawet mając parlamentarną większość i deklarację poparcia dla jej przywrócenia Mateusza Morawieckiego, ówcześni rządzący nie zdecydowali się tego zrobić.

Nie można, będąc częścią cywilizowanego świata, regularnie cofać nas do średniowiecza. Tymczasem ten świat widzi, co dzieje się w Polsce w kwestii praw kobiet.

Zakaz aborcji - kto chce kompromisu

Decydować powinni lekarze? Zważywszy na wątpliwe zaufanie społeczne do ginekologów i praktyk szpitalnych w ostatnich latach, to chyba nie jest najlepszy pomysł.W sytuacji, gdy w Polsce zaostrzano przepisy aborcyjne, środowisko milczało. Gdy umierały kobiety, ginekolodzy milczeli, bronili kolegów, ewentualnie grozili dziennikarzom za "niszczenie autorytetu". Nie było ich na protestach. Kobiety nie czuły, że ginekolog to ich lekarz.

Oczywiście, powyższe odnosi się przede wszystkim do oficjalnych stanowisk Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników (PTGiP), ale to położyło się cieniem na całe środowisko. Pojedynczy ginekolodzy także niechętnie zabierają głos, o jednomyślności nie ma zarazem co marzyć.

Jak nieoficjalnie tłumaczą nam lekarze, wielu medyków tęskni za czasami "kompromisu", bo ten w praktyce nigdy nie oznaczał tego, co oficjalnie stanowiły przepisy:- "Kompromis" zakładał, że ciąże z wadami będą przerywane w szpitalach, a pozostałe - niechciane ciąże bez nieprawidłowości - w sektorze prywatnym, w tak zwanym podziemiu, odpłatnie. Tak to działało przez wiele lat. Zabiegi realnie przeprowadzali tylko ci ginekolodzy, którzy chcieli to robić. W szpitalach wykonywano je sporadycznie i tylko ze wskazań medycznych. Nikt nie ścigał ani kobiet, ani lekarzy za aborcje wykonywane w podziemiu. Tak naprawdę to piętnowano tylko tych doktorów, którzy się wychylali, publicznie upominali o prawa kobiet. Ci zresztą akurat doskonale zdawali sobie sprawę, że są celowniku i przestrzegali obowiązującego prawa. Wygodna sytuacja dla wielu osób i wielu się marzy cofnięcie w czasie. Do dobrych stawek w prywatnych gabinetach i udawania, że aborcji nie ma - przyznaje jeden z ginekologów starszego pokolenia.

Zakaz aborcji nie oznacza braku aborcji

Według danych Amnesty International, niezależnie od tego, czy w danym kraju aborcja jest legalna, czy nie, kobiety znajdują do niej dostęp.

Według Instytutu Guttmachera, amerykańskiej organizacji non-profit działającej w dziedzinie zdrowia reprodukcyjnego, wskaźnik aborcji wynosi 37 na 1000 osób w krajach, które całkowicie zakazują aborcji lub dopuszczają aborcję na wypadek konieczności ratowania życia kobiety i 34 na 1000 osób w krajach, w których aborcja jest dostępna na szerszych zasadach.

Różnica jest zatem statystycznie bez znaczenia. Problem jednak w tym, że tam, gdzie jest zakaz aborcji, zabiegi odbywają się pokątnie, często w warunkach urągających bezpieczeństwu zdrowotnemu, z narażaniem życia kobiet. Zakazy prowadzą przede wszystkim do rozwoju przestępczości, penalizacji aborcji.

Ginekolodzy, czyli kto?

Te kwestie wydaje się rozumieć Polskie Towarzystwo Zdrowia Seksualnego i Reprodukcyjnego z dr n. med. Michaliną Drejzą na czele.

Wg deklaracji, powstało w styczniu 2023 roku jako odpowiedź na potrzeby pacjentek i lekarzy, którzy oczekiwali po środowisku ginekologów zajęcia stanowiska w sprawie terminacji ciąży i prowadzenia działań rzeczniczych, badawczych i edukacyjnych na rzecz zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego. Stania po stronie kobiet.

Po wyborach ze strony Ministerstwa Zdrowia pojawiło się oczekiwanie, że stare PTGiP dogada się z nowym PTZSR i lekarze opracują wspólne, nowoczesne stanowisko.

Obecnie chyba nikt już nie ma złudzeń, że to możliwe. Organizacje wydają opinie w najdrobniejszych nawet kwestiach odległe o lata świetlne: dzieli je wszystko - stosunek do aborcji, do oceny przesłanek, metod diagnostycznych, sposobu terminacji ciąży etc.

PTZSR powołuje się na wytyczne WHO czy Międzynarodowej Federacji Ginekologów i Położników (FIGO). PTGiP w zasadzie też, chociaż niejednokrotnie dochodzi do innych wniosków, a dodatkowo jeszcze powołuje się na Kodeks Etyki Lekarskiej.

Trzeba przy tym przyznać, że PTGiP dość łatwo zmienia zdanie i szokuje proponowanymi rozwiązaniami w kwestii legalnej aborcji.W lutym szerokim echem odbił się choćby pomysł zwoływania konsyliów i prowadzenia leczenia psychiatrycznego pacjentek w ciąży przed ewentualną aborcją.

Chociaż towarzystwo się z tego wycofało, to nowe stanowisko PTGiP w opinii wielu prawników i lekarzy jest tak ogólnikowe, że pozwala na dowolną interpretację szpitalom i lekarzom, ze szkodą dla kobiet.

Afera o pasożyta, czyli dlaczego trudno stać murem za pacjentką

Towarzystwa się nie dogadują, a pojedynczym lekarzom nie ma się co dziwić, że niechętnie zabierają głos. Afera, która rozpętała się po wypowiedziach ginekolożki Anny Orawiec zakrawa na szaleństwo.

Doktor Orawiec wzięła udział w dwugodzinnej, merytorycznej debacie dotyczącej aborcji, która wciąż jest dostępna w sieci.Poruszano w niej wiele istotnych wątków związanych z prawem do aborcji, bezpieczeństwem zdrowotnym kobiet, aspektów społecznych.

Do opinii publicznej przebiły się jednak w zasadzie dwa zdania autorstwa Anny Orawiec. Oba prawdziwe, pokrywające się z wiedzą medyczną, chociaż zmanipulowane przez "oburzonych".

Ginekolożka, w odpowiedzi na pytanie o "pasożyta" w kontekście płodu, odpowiedziała używając tego samego sformułowania - powszechnego na forach dla matek, odbieranego zasadniczo życzliwie, jako niewinny, trafny żart - i spotkała się z potępieniem, falą hejtu i nienawiści.

Równie mocno oberwało się lekarce za stwierdzenie, znowu prawdziwe, że nowoczesna aborcja jest procedurą medyczną bardziej bezpieczną niż usunięcie zęba mądrości.

"Oburzenie" wyrażali lekarze, pacjentki, nawet była ministra zdrowia. Lincz. Nagonka. "Nawet jeśli to prawda, takie słowa nie powinny były nigdy paść z ust lekarza".

A niby dlaczego nie?

Jak to możliwe, że taka fala nienawiści mogła kogoś oblać za być może niefortunne słowa? W kraju, w którym za zdecydowanie gorsze rzeczy nie ponosi się w praktyce żadnej odpowiedzialności?Wiele osób niecierpliwie czekało, że po wyborach placówki, w których dochodziło do zgonów kobiet, którym odmówiono na czas aborcji, odpowiedzą adekwatnie za swoje czyny. Utrata prawa do wykonywania zawodu wydawała się najmniejszą możliwą sankcją dla wielu lekarzy.

Gdybym teraz tylko zacytowała, co o tych medykach mówili Polacy, zapewne czekałby mnie proces. Etyka nie pozwala podać ich personaliów. Młode kobiety nie żyją. Umarły w szpitalu, na oczach lekarzy, których dopadł "efekt mrożący" z powodu niejasnych przepisów.

Jakie kary zapowiedziała ministra Izabela Leszczyna w tym przypadku? Brak nominacji na stanowiska wojewódzkich i krajowych konsultantów ds. ginekologii. I będzie tego. To nie żart.

Pocieszające, że dr Anna Orawiec dostała też jasne sygnały, że w tym sporze nie będzie szła sama. W jej obronie stanęli lekarze z filmu „O tym się nie mówi”. Maja Herman, specjalistka psychiatrii, zainicjowała petycję w obronie ginekolożki. Nawet chat GPT jest po stronie lekarki, bo zapytany przez ginekologa, dr n. med. Macieja Jędrzejko, czy ciążę można postrzegać w kategorii pasożytnictwa, zdecydowanie potwierdził.

Co na to sama Anna Orawiec? Nie ukrywa, że "odchorowała" pierwsze dni hejtu. Nie zmienia jednak poglądów i nie żałuje swoich słów, chociaż z pewnością w przyszłości będzie ostrożniejsza, bo już nie ma złudzeń - dla wielu dziennikarzy kluczowe jest wyeksponowanie tego, co się klika, a nie merytoryczne przedstawienie tematu.

- Lekarze nie mogą milczeć w kwestiach istotnych dla pacjentek. Sugerowanie, żebym odpuściła wspieranie kobiet i walkę o ich prawo do decydowania o sobie, jest dla mnie infantylne i krótkowzroczne. Bez naszego zaangażowania globalnie nic się nie zmieni. Rozumiem, że wszyscy lekarze nie chcą się wypowiadać publicznie na niewygodne tematy. Ważne, by przynajmniej okazywali wsparcie tym, którzy to robią. Trochę brakuje mi takich drobnych gestów, które pokazałyby, że środowisko medyczne się wspiera. Nie mówię, żeby lekarze ślepo stali za sobą nawzajem, ale kiedy ktoś z nas pada ofiarą tak okropnego hejtu, środowisko powinno zareagować - mówi dr Anna Orawiec w rozmowie z "Poradnikiem Zdrowie".

Aborcja i prawo do wątpliwości

Prof. Marzena Dębska, ginekolożka i położniczka, ekspertka w leczeniu wad wrodzonych płodów jeszcze w łonie matki, a zarazem lekarka po stronie pacjentki, podkreśla, że aborcje w Polsce zawsze były, są i będą. Nie zmienią tego żadne ograniczenia prawne. Czas  skończyć z hipokryzją.

- To, że kobieta decyduje się na aborcję w przypadku niechcianej ciąży, jest porażką systemu, skutkiem braku właściwej edukacji seksualnej i niestosowania skutecznej antykoncepcji. Powinniśmy natychmiast zacząć działać w tej sferze, bo zmniejszenie liczby tak zwanych "aborcji na życzenie" możemy osiągnąć tylko edukowaniem społeczeństwa i zwiększeniem dostępności antykoncepcji - podkreśla ekspertka i dodaje:

- Nie mieszajmy do tego kobiet w stanie zagrożenia zdrowia lub życia oraz kobiet, u których rozpoznano wady płodów, bo to są zazwyczaj ciąże chciane i planowane, a na częstość takich ciąż nie mamy większego wpływu. Obecne prawo trzeba natychmiast zliberalizować i przestać grozić karaniem kobiet oraz osób, które im pomagają w trudnej sytuacji. Nie chcemy być państwem wyznaniowym i policyjnym, tylko państwem nowoczesnym i przyjaznym dla swoich obywateli.

Prof. Dębska w rozmowie z "Poradnikiem Zdrowie" stwierdza, że zakaz przerywania ciąży ze względu na ciężkie i nieuleczalne wady płodu jest drakońskim ograniczeniem praw kobiet, bo zmusza je do cierpienia i zagraża ich życiu, co niejednokrotnie było widać na przykładach , które znamy z mediów:

- Dzisiejsza sytuacja prawna jest kuriozalna i nie do utrzymania. Nie ma też powrotu do tego, co było - tzw. kompromisu – dziś świadomość społeczna i oczekiwania kobiet są już zupełnie inne. Nie oznacza to jednak, że nie ma żadnych wątpliwości. Zmian najpewniej z wielu względów nie da się przeprowadzić szybko. Te wątpliwości dotyczą głównie doprecyzowania przepisów związanych z przerwaniem ciąży bez wskazań medycznych. Jeśli pacjentka taką decyzję podejmie, powinno to nastąpić jak najszybciej. Takie przepisy obowiązują w wielu wysoko rozwiniętych krajach, gdzie liczba rzeczywista liczba aborcji jest mniejsza, niż u nas.

Co przed zmianą przepisów, gdy Polki nie chcą i nie mogą już dłużej czekać na zmiany?

- W obecnej trudnej sytuacji prawnej dużo dla swoich pacjentek mogą zrobić ginekolodzy, którzy powinni właściwie interpretować obecne przepisy i nie ograniczać w żaden sposób dostępności do przerwania ciąży kobietom, u których kwestie zdrowotne, w tym troska o dobrostan psychiczny, stanowią uzasadnienie do przerwania ciąży. Niestety wiemy, że te kobiety i ci lekarze przez lata byli obiektami ataków środowisk prawicowych. Wydaje mi się, że przynajmniej w tej sferze zmiany na lepsze już są widoczne. Radykalizacja postaw po obu stronach sporu o aborcję mnie bardzo niepokoi, zamiast rozmowy, dialogu, jest agresja i wzajemne ataki. Moim zdaniem wszystkim, niezależnie od tego, po której stronie sporu się znajdują, powinno zależeć, by aborcji było jak najmniej i wierzę, że właśnie tak jest - podsumowuje prof. Dębska.

Nie mamy czasu

Temat jest złożony, wielowątkowy i niewątpliwie trudny. Od ponad 30 lat nie stać nas jednak na rzetelną dyskusję i wyważone wnioski? Właśnie to prowadzi do radykalizacji postaw i wyłączenia na inne stanowiska. Naprawdę musimy czekać na kolejną śmierć w szpitalu i Polki na ulicach, by w temacie zadziało się coś konstruktywnego?