Bezradność i frustracja - zobacz, jak rodzice radzą sobie ze zdalnym nauczaniem

2020-05-13 10:33

Drugie prawo Newtona? Wszystkie bitwy Napoleona? Głoski dźwięczne i bezdźwięczne? To zagadnienia, które dla rodziców dzieci uczących się zdalnie nie mają tajemnic. Spytaliśmy kilkoro z nich, jak sobie radzą z nauczaniem w domu w czasie padnemii.

Bezradność i frustracja - zobacz, jak rodzice radzą sobie ze zdalnym nauczaniem
Autor: Getty images

Nie każdy z nas pamięta już czym jest kinetyka i dlaczego zabito arcyksięcia Ferdynanda. Co więcej, dla wielu rodziców zabawa w nauczyciela stała się dodatkowym obowiązkiem oprócz pracy i codziennych zajęć, z których nikt ich z powodu pandemii nie zwolnił. To wszystko wywołuje frustrację, zmęczenie i w końcu wściekłość na całą tę chorą sytuację.   

Czułam, że nie ogarniam...

- Dla mnie pierwsze dni nauczania zdalnego były po prostu potwornym stresem – mówi Aneta. - Po pierwsze mamy czworo dzieci i tylko dwa laptopy. Musiałam rozdzielać je w czasie tak, aby każdy mógł z nich skorzystać, gdy były lekcje on line. Potem od drużyny harcerskiej najstarszego syna dostaliśmy trzeci komputer i jest dużo łatwiej.

Aneta mimo codziennych domowych obowiązków, których przy czwórce e dzieci jest niemało, była zmuszona zająć się kontrolowaniem zdalnego nauczania swoich dzieci. Jej dzień wygląda teraz tak: wstaje rano i loguje się do librusa - platformy do kontaktu ze szkołą.

Drukuje wszystkie lekcje i zadania dla każdego dziecka: karty pracy, spis zadań i ćwiczeń do rozwiązania itd. To zajmuje jej ponad godzinę! Rozdaje je dzieciakom i pilnuje, by robiły to, co zadane.

- W międzyczasie, jeśli mają lekcje on line, to łączą się z nauczycielami, jeśli czegoś nie potrafią zrobić, to pytają mnie, a ja im tłumaczę... - wymienia Aneta. - Po południu wszystko to, co zrobili, fotografuję lub skanuję – dotyczy to młodszych dzieci, ale czasem pomagam w tym i starszym. PDF-y prac wysyłam do nauczycieli – czasem to kilkanaście różnych adresów w jeden wieczór.  

Dzieci nie mają nawyku sprawdzania maili

Aneta ma trudniej, bo ma aż czworo dzieci, ale narzekają nie tylko rodzice wielodzietni. Kinga na córkę w 4 klasie i dwulatkę, która nie chodzi teraz do żłobka. – Oliwka nie ogarnia tego wszystkiego: odbierania maili od nauczycieli, zadań wysłanych przez librusa. Jak jej pokażę palcem, co ma zrobić, to robi, ale nie ma nawyku sprawdzania wiadomości czy pamiętania o tym, żeby zalogować się o godzinie 9 na lekcje on line.

Kinga musi więc cały czas czuwać nad lekcjami Oliwii i mieć „oczy wokół głowy” z powodu drugiej córeczki, biegającej po całym domu. Sprowadziła więc starszą dziewczynkę do kuchni, żeby mieć obie na oku, ale to się nie sprawdziło, bo do nauki potrzeba ciszy i skupienia.

– Biegam więc teraz z pokoju do pokoju, sprawdzam, czy dostała wiadomość od wychowawczyni, podpowiadam, co ma robić, jak rozwiązać zadanie, potem lecę do kuchni, bo słyszę, że mała wywaliła coś na podłogę - opowiada Kinga. - Najgorsze jest to, że ja jestem słaba z matematyki, więc nie we wszystkim mogę jej pomóc. Cały czas wiszę na telefonie z moim siostrzeńcem, który studiuje informatykę i który pomaga Oliwii w lekcjach. Jestem zmęczona nauką zdalną.

Czytaj: Otwarcie żłobków i przedszkoli. ZNAMY DATĘ

Pracujesz zdalnie? Twoje oczy zagrożone!

Nauczyciele nie pomagają...

Zmęczenie, frustracja i poczucie bezradności to określenia, które pojawiają się najczęściej w rozmowach z rodzicami. A nauczyciele, nie wszyscy oczywiście, tego nie ułatwiają.

- Na początku ciągle dzwoniłam do wychowawczyni, która już chyba miała mnie dość – mówi Aneta, mama czwórki dzieci. - Ale przy tylu dzieciach czułam, że sobie nie radzę, nie panuję nad tym.

To naprawdę nie jest proste, zwłaszcza że niektórzy nauczyciela wysyłają prace do zrobienia w zakładce „wiadomości”, inni w zakładce „prace domowe”, jeszcze inni wysyłają je tylko na konto dziecka, więc rodzic nie ma pojęcia o ich istnieniu. Część lekcji w ten sposób przegapiłam i w librusie pojawiał się „brak zadania” albo jedynka.

Poza tym, gdy logowałam się w librusie na swoje konto, to nie odhaczała się obecność dziecka, wiec pojawiały mi się jeszcze adnotacje o tym, że dzieciaki nie uczestniczą w zajęciach, Myślałam, że oszaleje! – mówi Aneta. Teraz to opanowała, ale – jak twierdzi – przybyło jej sporo siwych włosów na głowie.

Najpierw sam się uczę, potem uczę syna

Równie ciężko przeżywa zdalne nauczanie jej mąż Tomek, który zaangażował się bardzo w lekcje dzieci. - Mamy to szczęście, że nie pracujemy. Moja żona w ogóle, a ja w tej chwili: jestem zatrudniony w teatrze, który w tej chwili jest zamknięty. Podzieliliśmy się zadaniami. Żona zajmuje się kontrola librusa i jest od „nauczania początkowego”. Ja przejąłem te trudniejsze zadania typu fizyka i chemia.

Tomek był pełen optymizmu, ale już pierwszego dnia okazało się, że się przeliczył. Jego i Anety najstarszy syn jest w 7 klasie, Przerabia teraz prawo Newtona, a Tomek kompletnie nie miał pojęcia, co to jest? Wziął się na sposób. Jest wielbicielem You Tuba i podcastów, dlatego doskonale wiedział, że wszystko tam znajdzie.

- Jest mnóstwo filmików, które kręcą korepetytorzy, zwariowani naukowcy, są specjalne kanały dla dzieciaków w różnym wieku, po polsku, po angielsku… No i jest teraz tak, że najpierw siadam do komputera ja i się uczę, przypominam sobie to, co przed 30 laty miałem w szkole. Jak już wiem, o co chodzi, to siadam z synem i jedziemy…

Na początku Tomek się denerwował, gdy chłopak czegoś nie rozumiał, ale teraz widzi, że umysł dziecka się otworzył i nieskromnie przypisuje to sobie.

- Znalazłem na przykład jakiś filmik faceta, który tłumaczy zasady kinetyki, ale wie, że na poziomie podstawówki o pewnych rzeczach nie może jeszcze mówić. Więc puszczam ten film synowi i mówię: niektórych rzeczy jeszcze nie wiesz, więc po prostu przyjmij, że jest coś takiego jak cosinus… A on na to: no właśnie, czułem, że brakuje mi tu jakiejś danej, która by mi pomogła w obliczeniu ruchu po skosie… Byłem dumny.  

Czytaj: UNICEF: Szkoły muszą przygotować się do powrotu uczniów

Zdalne nauczanie nie dla wszystkich

Tomek i Aneta jeszcze na długo przed pandemią rozważali przejście na domowe nauczanie. Myśleli o tym, żeby zabrać dzieciaki ze szkoły i pozwolić im uczyć się w domu. Czytali dużo na ten temat, pytali znajomych, którzy korzystają z domowego nauczania i mieli poczucie,  że to dobry pomysł.

- Dziś po treningu, jakim jest zdalna nauka w czasie pandemii wiem, że mieliśmy częściowo rację – mówi Tomek. - Nasze dzieci w ciągu 2 miesięcy zdobyły więcej wiedzy niż przez ostatnie pół roku, kiedy normalnie chodziły do szkoły. Ale odbyło się to ogromnym kosztem – naszym kosztem. Dlatego nie wiem, czy po zakończeniu pandemii się na to zdecydujemy. Po prostu nie mamy na to czasu.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki