Iwona: "Wtedy wszyscy wszystko zwalali na Czarnobyl"

2021-12-06 16:00

Na facebookowej grupie osób zmagających się z łysieniem plackowatym pojawia się post. Jedna z dziewczyn pisze, że czasem tuż przed wyjściem z domu łapie się na tym, że zapomina założyć perukę. Fragmenty pochodzą z książki “Alopecjanki. Historie łysych kobiet” autorstwa Marty Kawczyńskiej, Wydawnictwo Harde, 2020.

Iwona Alopecjanki
Autor: Archiwum prywatne

Spis treści

  1. Czarnobyl i zastrzyki w tyłek
  2. Bałam się, że zrobią mi zdjęcia
  3. Nagle przyszło do mnie dobro
  4. Z kredytem i na trzy etaty
  5. Nie zakładałam maski, budowałam mur

– Już stoję w drzwiach, ubrana. Wkładam klucz do zamka i nagle przypominam sobie, że nie mam na głowie włosów. Szybko wracam, zakładam. Boję się, że kiedyś wyjdę bez nich. Zawsze w takim momencie dopada mnie lekki stres.

Łysienie u kobiet

Czarnobyl i zastrzyki w tyłek

Pierwsze placki na głowie Iwony pojawiły się w 1986 roku.

– Wtedy wszyscy wszystko zwalali na Czarnobyl. Moją chorobę też. Mama woziła mnie do Katowic do dermatologów. Stałyśmy w kolejkach. 

Iwona przyznaje, że nie ma pamięci do dat. Placki na jej głowie pojawiały się i znikały. I tak w kółko. Dziesięć lat temu jeden z nich zadomowił się jednak na dobre na potylicy.

Iwona w peruce chodziła tylko przez rok. Choć była świetnie dopasowana, bardzo się w niej męczyła.

– To był dla mnie straszny czas. Nie potrafię nawet do końca wyjaśnić dlaczego. Peruka na pewno chroniła mnie przed pytaniami typu: „Co się dzieje?”, „Odrosną ci te włosy?”. To najgorsza zmora, jaka towarzyszy temu naszemu chorowaniu.

Bałam się, że zrobią mi zdjęcia

– Gdy jestem wśród znajomych lub rodziny, nie mam problemu, by pokazać się z łysą głową. Czapkę lub chustkę noszę zawsze przy obcych. Czuję opór. Nie chodzi tak naprawdę o mnie, ale o nich. Nie chcę, by ludzie źle się czuli, widząc mnie łysą. Coraz częściej mam to jednak na szczęście głęboko w dupie i bez problemu perukę ściągam. Od czego to zależy? Różnie to bywa. Nie w każdej sytuacji jest mi łatwo wystawić głowę, na, jak ja to mówię, „światło dzienne”.

Nadal mam problem z samoakceptacją. Nie lubię, gdy ktoś robi mi zdjęcia, bardzo nie lubię. Nawet nie wiesz, ile razy moje koleżanki dostały opierdziel za to, że próbowały cyknąć mi fotkę. Byłam w stanie je nawet pobić, gdy zauważyłam, że to robią. Z biegiem czasu ta agresja wyciszyła się, znikła. Absurd polega na tym, że gdy na dobre straciłam włosy, wiele rzeczy przestało mi przeszkadzać.

Włosy wypadły kilka miesięcy po tym, jak Iwona odeszła od męża.

Nagle przyszło do mnie dobro

Iwona miała dwadzieścia cztery lata, kiedy wyszła za mąż.

– Nie byłam dojrzałą, doświadczoną życiowo osobą. Nie miałam tej wiedzy, którą mam teraz. Zdobyłam ją dopiero w terapeutycznej grupie dla kobiet żyjących w przemocy. Polecam to każdej, która czuje się źle w swoim związku. Do dziś utrzymuję kontakt z dziewczynami z grupy. Byłyśmy na różnych etapach życia w przemocowym środowisku, ale schematy się powtarzały. Najczęściej jest tak, że wybieramy partnerów podobnych do naszych ojców i odwzorowujemy to, co znałyśmy z domu.

– Moje związki zawsze były dosyć burzliwe. Nagle przyszło do mnie dobro. Stał przy mnie, ratował. Bardzo szybko wyznał mi miłość. Po pół roku wzięliśmy ślub. Sielanka trwała kilka dobrych lat. Nasze życie toczyło się normalnie, funkcjonowaliśmy bez większych problemów. Pojawiły się dzieci. Nie wiem, kiedy coś zaczęło się psuć. Przegapiłam ten moment. Nigdy mnie nie uderzył, ale bywał agresywny. Zaczęły się awantury, wrzaski, wyzwiska. Kiedy dostawał białej gorączki, wszystko w mieszkaniu furgało. Potem tłumaczył, że jest przemęczony, bo dużo pracuje. Dużo czasu upłynęło, zanim się połapałam, że ma problem z alkoholem. Przecież książę z bajki nie pije...

Z kredytem i na trzy etaty

Iwona wytrzymała z mężem długo. Odeszła dopiero po szesnastu latach. Przygotowywanie planu zajęło jej kilka lat.

– Wzięłam kredyt, wynajęłam mieszkanie. Żeby się utrzymać, pracowałam na trzy etaty. Spałam po dwie, trzy godziny na dobę. Na dodatek zaczęły mi lecieć włosy. Stawałam przed lustrem i się nakręcałam. Mówiłam do siebie: „Ty szmato, ty grubasie, jak możesz tak chodzić po tym świecie”. Najgorszemu wrogowi nie powiedziałabym tego, co samej sobie. Nagromadziło się we mnie mnóstwo złych emocji. Kredyt, który wzięłam na wynajęcie mieszkania, spłacam do dziś. Zajmie mi to pewnie jeszcze z dziesięć lat, ale warto było.

Nie umiałam użyć czerwonej słuchawki

– Jak zakończyłam moje małżeństwo? Pojechałam na wczasy, zabrałam ze sobą dzieci. Przez wiele lat jeździliśmy we trójkę, bo mąż raczej nie lubił jeździć z nami. Nie nalegałam, bo z nim nie dawało się wypocząć, kłóciliśmy się, a dzieciaki to bardzo przeżywały. Pod koniec urlopu napisałam mu SMS, że po powrocie się wyprowadzam. 

Dzwonił, ale nie chciałam z nim rozmawiać. Nie zdążyłam się jeszcze dobrze rozpakować, kiedy usłyszałam pytanie: „Kiedy się wynosisz?”. To przelało szalę goryczy. Popatrzyłam na męża i odpowiedziałam, że jutro. Tym pytaniem rozwiał resztki moich wątpliwości.

Iwona ma na głowie tatuaż w kształcie róży. Kwiat jest czerwony, ma kilka kolców. Zrobiła go półtora roku temu.

– To mój ulubiony kwiat. Ja poddałam tatuatorowi pomysł, on zaprojektował rysunek. Myślę, że śliczna, słodka róża, taka „kobieca” raczej by do mnie nie pasowała. Często szybciej działam, niż myślę. Poszłam do kolegi, do studia tatuażu. Okazało się, że wybiera się na konwent i zapytał, czy nie pojechałabym z nim jako modelka. „Mówisz i masz” – wypaliłam. Potem do mnie dotarło, w co się wrąbałam. Przecież tam będą tłumy ludzi. Nie umiem jednak łamać obietnic. Skoro obiecałam, to nie mogłam go wystawić do wiatru. Najbardziej bałam się chwili, gdy będę musiała zdjąć czapkę. Wyobrażałam sobie, że zaczną się na mnie gapić, wytykać palcami. A tu nic, spokój. To mi dało do myślenia. Strach mieszkał w mojej głowie.

Nie zakładałam maski, budowałam mur

– Często sama siebie pytałam, co dalej? Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że tysiące razy. W końcu terapeutka podpowiedziała mi, żebym wymyśliła sobie kilka złych scenariuszy. Uzmysławiała mi tym, że kiedy je oswoję, przestanę się nimi zamartwiać. Pomagało. Teraz już jest lepiej, choć wiele rzeczy mam do przepracowania.

– Jak dziś postrzegasz swoją kobiecość? Parę lat temu patrzyłaś na swoje odbicie w lustrze i obrzucałaś się wyzwiskami? 

– Jestem teraz dla siebie całkiem sympatyczna. Nie mam jeszcze odwagi stanąć przed lustrem i powiedzieć: „jesteś piękna”. Czasem rzucam w kierunku mojego odbicia: „nie jest źle”. Idę do przodu, krok po kroku. Jestem łysą laską i już. Nie mam z tym problemu. 

– Gdy mam trudne chwile, czasem zaklnę, czasem tupnę nogą, a czasem po prostu siedzę w kącie i się nie odzywam. Musiałam nauczyć się wyrażania emocji. 

To właśnie choroba nauczyła mnie pokory. Sprawiła, że zaczęłam znowu o siebie dbać, poznałam swoją wartość. Wróciłam do malowania paznokci, fajnie się ubieram. Zburzyłam mur wokół siebie i nie atakuję każdego, kto się do mnie zbliża.

Czytaj też inne historie z książki:

Alopecjanki okładka książki
Autor: Wydawnictwo Harde
O autorce książki
Marta Kawczyńska - dziennikarka, psychoterapeutka tańcem i ruchem (DMT), autorka książki "Alopecjanki. Historie łysych kobiet", Wyd. Harde, 2020
O autorce
Marcelina Dzięciołowska
Marcelina Dzięciołowska
Redaktorka od lat związana z branżą medyczną. Specjalizuje się w tematyce zdrowia i aktywnego stylu życia. Prywatne zamiłowanie do psychologii inspiruje ją do podejmowania trudnych tematów w tej dziedzinie. Autorka cyklu wywiadów z zakresu psychoonkologii, którego celem jest budowanie świadomości oraz przełamywanie stereotypów na temat choroby nowotworowej. Wierzy, że odpowiednie nastawienie psychiczne jest w stanie zdziałać cuda, dlatego propaguje profesjonalną wiedzę, w oparciu o konsultacje ze specjalistami.