Kaskader na dializach otrzewnowych
Marcina trudno jest „złapać”. Od 6.00 rano do popołudnia jest na planie filmowym, potem jedzie do teatru na wieczorne przedstawienie, do domu wraca w nocy, lub wcale - jeśli nocą znowu musi być na planie, albo właśnie jest w podróży. - Taki los kaskadera: w domu śpi czasem i je czasem – Marcin najpierw żartuje, ale potem poważnieje. - Całe szczęście, że przy współczesnej technice medycznej dializy otrzewnowe nerek można przeprowadzać praktycznie wszędzie.
Spis treści
- Jeśli szpital, to tylko w Leśnej Górze
- Morderczy maraton na… 300 metrów
- Dziwne te Pana wyniki
- Pan pije, czy ćpa?
- Bo metody dializowania są dwie
- Bierz "otrzewnówkę"!
- Partia pokera z dializą
- Tu się dowiesz, jak ustawić "maszynkę" i nie tylko
"Drabicki-cycki, Drabicki-cycki" - podśpiewywał sobie 8 – letni Marcin spacerując z Mamą. - Przestań, bo ludzie podchwycą i to ci na całe życie zostanie – denerwowała się Mama. I miała rację. O wymyślonej z kumplami w I klasie "podstawówki" ksywie "Drabina" pamięta tylko Marcin. Za to „Cycek” jest świetnie znaną postacią w świecie polskiego filmu, teatru i reklamy. Bo Marcin Drabicki, 42-letni Wrocławianin z urodzenia, a Warszawiak z miejsca zamieszkania jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych kaskaderów w tej branży. Niewiele jednak osób z branży wie, że ten rosły, energiczny, wysportowany mężczyzna choruje też na skrajną niewydolność nerek, że przez 2 lata, każdego dnia musiał przeprowadzać dializy otrzewnowe, a teraz (będąc już po przeszczepieniu nerki) przekazuje swoje doświadczenie innym chorym. Założył na portalu Facebook zamkniętą grupę dla osób dializowanych, gdzie mogą wspierać się i wymieniać wiedzą, niebawem będzie również brał udział, jako prelegent, w spotkaniu szkoleniowym dla osób dializowanych otrzewnowo.
"Łapię" Marcina o godz. 15.00. Właśnie skończył pracę na planie filmowym jednego z popularnych seriali telewizji TVN. Którym? Marcin powiedzieć nie może. Tajemnica kontraktowa. Teraz Marcin przemieszcza się autem na "II zmianę" do warszawskiego teatru BUFFO, gdzie będzie pracował przy przedstawieniu "Wieczór włoski".
Przebicie się do ścisłego centrum miasta o tej porze nie jest łatwe, a dziś graniczy z cudem. - Dlaczego wszyscy stoją…? - słyszę jak Marcin dopytuje kierującego ruchem policjanta - A… Demonstracja idzie do Sejmu… A ile to potrwa? Z godzinę… Słyszałaś? Godzinę możemy pogadać. Od czego by zacząć…?
Jeśli szpital, to tylko w Leśnej Górze
Zaczynamy więc od tego, że przez 37 lat z kawałkiem jeśli Marcin widział szpital to tylko w telewizji, albo na planie zdjęciowym, albo w postaci scenografii w hali produkcji filmowej. Bo Marcin widzieć szpitala prywatnie po prostu nie musiał. Regularne badania medyczne wskazywały, że jest „zdrowy jak koń”. A badał się systematycznie od zawsze.
Wcześniej dlatego, że przez wiele lat trenował akrobatykę sportową. - Medale? No mam… Z 10. No tak, z mistrzostw świata też. I z olimpiady sportów nieolimpijskich też… - Marcin skromnie opowiada o swoich osiągnięciach sportowych.
Potem i teraz, jako kaskader, badać się także musi. - Praca kaskadera nie polega tylko na tym, że musi zastąpić aktora, jeśli aktor czegoś nie umie, nie chce, albo boi się zrobić. Kaskader to człowiek, który dba o bezpieczeństwo planu produkcji, sceny, wydarzenia plenerowego, wszystkiego co się tam dzieje i wszystkich, którzy się tam znajdują. Dba o zdrowie i życie innych, więc o siebie dbać musi nadzwyczajnie – tłumaczy Marcin.
Morderczy maraton na… 300 metrów
Marcin dbał więc o siebie nadzwyczajnie, a gdy dopadało go zmęczenie – a w 2015 roku zaczęło go dopadać coraz częściej – tłumaczył je sobie przepracowaniem i stresem. Na to, co wydarzyło się pewnego wieczoru, gdy wracał z teatru musiał już poszukać wyjaśnienia u lekarzy.
- Wyobraź sobie: 300 metrów. Tyle dzieliło parking, gdzie postawiłem samochód od mojego domu. A ja, rosły, silny, energiczny chłop przeszedłem ten dystans na 4 raty. Nie miałem siły, słaniałem się na nogach, czułem się tak, jakbym przebiegł maraton – wspomina Marcin.
240 na 170 – takie parametry wskazał ciśnieniomierz, gdy Marcin nadludzkim wysiłkiem dotarł w końcu do mieszkania i zmierzył sobie ciśnienie. - Natychmiast jedź na SOR! – krzyknął znajomy lekarz, do którego zadzwonił Marcin. - Jest poważnie – uznał Marcin i pojechał tam gdzie mu kazano.
Dziwne te Pana wyniki
Na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym najpierw "zbito" Marcinowi ciśnienie, potem wykonano badania serca i krwi. - Dziwne te wyniki. Jakby Panu nerki nie pracowały. Ale te sprzed miesiąca są w porządku – uznał lekarz i wypuścił Marcina do domu. Zalecił jednak, by ten stawił się jak najszybciej u swojego lekarza rodzinnego. Ale że to była sobota, to Marcin postanowił poczekać z tą wizytą do poniedziałku.
Początek tygodnia i badania w przychodni dały ten sam wynik. - Panu chyba nerki nie pracują. Pan musi iść do szpitala – powiedziała lekarka Marcina wypisując mu odpowiednie skierowanie. Do szpitala Marcin się nie śpieszył. Najpierw zjadł z kumplem obiad, na który się od dawna umawiali, potem się wykąpał długo i gruntownie, bo przez 3 dni (jak myślał) pewnie będzie brał w szpitalu tylko prysznic i dopiero potem stawił się w placówce.
Pan pije, czy ćpa?
Marcin został w szpitalu na… miesiąc. - Schyłkowa niewydolność nerek. Pana nerki nie pracują. Czekają Pana dializy i przeszczep. Bez tego nie będzie Pan żył – tłumaczył lekarz z plikiem nowych badań Marcina w ręku. - Ale skąd się wzięła u Pana ta niewydolność to jeszcze nie wiemy. Pan nie wspomaga się czasem jakimiś narkotykami, albo nie pije alkoholu? Takiego, wie Pan… Z nielegalnego pochodzenia… - dopytywał lekarz.
Pytania o alkohol i narkotyki Marcin słyszał jeszcze wiele razy. - Nie muszę się sztucznie "napędzać" bo w robocie mam wystarczająco dużo adrenaliny, a piję alkohol od czasu do czasu i to „na legalu” bo mnie na niego stać – denerwował się Marcin.
Przyczyn niewydolności nerek u Marcina nigdy nie odkryto. Marcin też przestał się nad tym zastanawiać, bo stanął przed nowym dylematem: jaką metodę dializowania wybrać, skoro dializy będzie miał do końca życia, jeśli nie znajdzie się dla niego dawca nerki.
Bo metody dializowania są dwie
Dializa to procedura usuwania z organizmu produktów przemiany materii i wody, których chore, niesprawne nerki usunąć nie mogą. Dializa usuwa także z krwi wiele toksycznych związków i pomaga zachować równowagę metaboliczną. Prościej rzecz ujmując: pacjenci ze schyłkową niewydolnością nerek nie mogliby żyć bez dializy z powodu nagromadzenia toksyn we krwi.
U osób ze schyłkową niewydolnością nerek stosuje się obecnie 2 procedury dializowania - jak podpowiadają specjaliści na stronie: www.zyciezdializa.pl. Pierwsza to hemodializa, która polega na wyprowadzaniu krwi z organizmu i oczyszczaniu jej z wykorzystaniem specjalnego układu krwi, dializatora znajdującego się w maszynie nazywanej potocznej sztuczną nerką. Druga procedura to tzw. dializa otrzewnowa (DO). Przy tej metodzie, do usuwania z organizmu namiaru toksyn i płynów wykorzystuje się naturalną zdolność filtracyjną błony otrzewnowej wyścielającej jamę brzucha.
Bierz "otrzewnówkę"!
Marcin zaczął być dializowany już w szpitalu. - Założyli mi specjalny cewnik, na szyi, koło obojczyka, taki na miesiąc, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nerki w tym czasie nie podejmą pracy – tłumaczy Marcin. - Lekarze rozważali też zastosowanie sterydów, ale w końcu z tego zrezygnowali uznając, że mogą mi wyniszczyć inne organy, a i tak nie dają gwarancji, że nerki zaczną pracować. Tłumaczyli mi na czym polegają dializy i czekali na moją decyzję.
Marcin więc rozważał. Hemodializy trzeba wykonywać w szpitalu pod nadzorem personelu medycznego; do szpitala trzeba dojechać i wrócić z niego; sama procedura trwa 3-5 godzin i tak 3 razy w tygodniu w turach: poniedziałek – środa – piątek lub wtorek – czwartek – sobota. Jeśli pacjent gdzieś wyjeżdża musi powiadomić o tym szpital w nowym miejscu pobytu i tam zgłosić się na dializy. Hemodializy i praca, życie – trudno osiągnąć tu równowagę. Można wprawdzie hemodializy wykonywać w domu, ale zawsze pod opieką drugiej osoby i takie zabiegi nie są refundowane przez NFZ.
Dializę otrzewnową pacjent wykonuje sam, w domu, o wybranych porach – także i w nocy podczas spoczynku. W DO wykorzystuje się specjalny płyn dializacyjny, którym wypełnia się jamę otrzewnej. DO wykonuje się ręcznie (CADO) lub automatycznie (ADO) – to zależy na jaki sprzęt zdecyduje się pacjent. Różnica jest taka, że w ręcznej płyn podgrzewa podgrzewacz, a w automatycznej specjalny cykler.
- I ten podgrzany płyn trafia do twojej jamy otrzewnej przez cewnik, który „montują” ci na brzuchu, tam oczyszcza ci krew i te wszystkie toksyny wypływają do naczynia na zewnątrz. Sprzęt, płyn otrzewnowy, płyny odkażające do higieny dostajesz za darmo do domu, ale akurat tam gdzie się znajdujesz, nawet jeśli jesteś na „końcu świata”. A do szpitala jeździsz raz na 1,5 miesiąca. Super rozwiązanie, dla kogoś kto dużo pracuje i podróżuje – tłumaczy Marcin.
A wie z doświadczenia o czym mówi. Za radą znajomego lekarza: Cycek, bierz "otrzewnówkę"! - wybrał właśnie tę dializę.
Partia pokera z dializą
Z pierwszej, samodzielnej dializy w domu Marcin pamięta głównie… lęk.
- Wprawdzie przeszkoliła mnie w tym pielęgniarka, która zajmuje się specjalnie dializami, ale ja się bałem, że po prostu zrobię sobie krzywdę. Rozłożyłem notatki i robiłem wszystko krok po kroku. Ale to mi jakoś poszło szybciej, niż w szpitalu. Dopiero po czasie doszedłem do tego, że to w ogóle się szybko odbywa – śmieje się Marcin.
Marcin dializował się przez 2 lata. Ani się tym nie chwalił, ani tego nie krył. Wiedzieli o tym jego bliscy, szefowie w firmach, dla których pracował, czasem współpracownicy.
- No i jeszcze chłopaki z ekipy technicznej teatru, bo nie raz się zdarzyło, że dializowałem się podczas… wspólnej partyjki pokera – przyznaje Marcin.
Dializy wzbudzały w ludziach zainteresowanie, ale tylko na początku. Niechęci nigdy. - Nawet w tak egzotycznym miejscu jak Seul w Korei Południowej, bo i tam się musiałem dializować, gdy pojechałem tam służbowo – wspomina Marcin.
Tu się dowiesz, jak ustawić "maszynkę" i nie tylko
Jest koniec września 2020. Od 1 roku i 9 miesięcy Marcin się nie dializuje. A to wszystko dzięki nowej nerce, którą mu przeszczepiono. Marcin pamięta jednak swoje rozterki związane z dializowaniem.
- Wiesz, że ja na początku szukałem kogoś ze swojej branży, żeby mi powiedział jak się żyje i tak ciężko jak my, kaskaderzy pracuje z tymi dializami. Bo przecież my i na wysokościach działamy, i pod wodą i z efektami pirotechnicznymi. I wszędzie musimy być w pełni sprawni – opowiada Marcin. - Bałem się, że nie dam sobie rady. Kiedy nie znalazłem takiego człowiek wśród „swoich”, to szukałem wśród pracowników budowlanych. Ale tam też nic. A gdy już zacząłem się dializować to do wielu takich technicznych rzeczy dochodziłem sam. Na przykład jak korzystać ze sprzętów w pokoju hotelowym, żeby ustawić na nich "maszynkę", czyli cykler - wspomina Marcin.
Osoby dializowane otrzewnowo mają zapewnioną pomoc techniczną ze strony producenta urządzeń do dializowania. - I to jest świetne. Ale uznałem, że brakuje nam, pacjentom, takiego zwykłego, wzajemnego wsparcia, podzielenia się doświadczeniami codziennymi, dlatego założyłem dla nas kilka miesięcy temu na portalu Facebook grupę i fanpage - "Przyszłe życie z dializą. Rozmawiamy, wspieramy" https://www.facebook.com/groups/603753426944350. Dołączajcie do nas. Żeby pokazać, jak wy żyjecie na dializach – zachęca Marcin.
Porady eksperta