#OnkoHero: "Jestem dumna, że nie mam piersi, bo jest to cena mojego życia"

2022-12-09 12:59

Agnieszka to kolejna bohaterka co jakiś czas otrzymywała niepokojące wyniki, zmiany pojawiały się i znikały. Po wielu latach jedno z badań w końcu wykazało obecność raka piersi. Aga jest teraz w trakcie leczenia, ma już za sobą chemioterapię i mastektomię. Na pięćdziesiąte urodziny chciałaby mieć nowe piersi.

Agnieszka Depta: Jestem dumna, że nie mam piersi, bo jest to cena mojego życia
Autor: Archiwum prywatne Agnieszka Depta: "Jestem dumna, że nie mam piersi, bo jest to cena mojego życia"

Red. Marcelina Dzięciołowska: Agnieszko, jak to z Tobą było?

Agnieszka Depta: Jestem kobietą, która się pilnuje. Zawsze badałam się regularnie - co roku, czasami nawet co pół roku. W zależności od tego, jak zmieniały się zmiany w moich piersiach. 

Kiedy pojawiły się one po raz pierwszy? 

Kiedy miałam 30 lat, było to po urodzeniu córki. Wykryto wtedy niewielką zmianę w lewej piersi, która była “dziwna”. Lekarz doradził mi wtedy, abym była czujna i ją obserwowała.

Jaka była Twoja reakcja na pierwsze zmiany, które wykryto u Ciebie w tak młodym wieku?

Odwiedziłam gabinety kilku lekarzy, bo nie mogłam uwierzyć. Przeżyłam totalny szok. W tym czasie wylądowałam także w klinice leczenia niepłodności i tam lekarz zbadał mi to jeszcze raz. Doradził, żeby tego nie ruszać póki co i monitorować co pół roku. Mimo zaleceń lekarza, ta zmiana nadal nie dawała mi spokoju. Trafiłam do pewnego profesora, który powiedział mi: “gdybyś była moją córką, kazałbym ci to natychmiast wyciąć, ale jeśli będziesz tego pilnować, to też będzie dobrze”. Jak ma się 30 lat, to się o tym zagrożeniu tak nie myśli.

Gadaj Zdrów EXTRA - Zaawansowany rak piersi

Co było dalej?

Dwa lata później znowu byłam na badaniach i okazało się, że ta zmiana urosła. Lekarz zalecił wtedy wykonanie biopsji piersi

Przestraszyłaś się?

Strach był okropny, było wiadomo, że nie ma innej opcji - jak biopsja, to rak. Strasznie płakałam, kiedy dowiedziałam się, że ta zmiana się powiększa. Po zrobieniu badań okazało się, że to nic groźnego, że są to zbiory białka, powstałe w wyniku urodzenia dziecka. Nawet drobne siniaczki mogły być powodem wykształcenia się takich zgrubień. 

W Twoim przypadku były takie sytuacje?

Pamiętam, że mój syn po urodzeniu był bardzo ruchliwym dzieckiem, mocno wierzgał nogami. Kiedyś go przebierałam i w pewnym momencie rzeczywiście mocno mnie kopnął, właśnie w tę pierś, dokładnie w tym samym miejscu, w którym pojawiła się później ta zmiana, ale to przeszło.

Ale nadal pozostawałaś czujna i stawiałaś się na badania profilaktyczne?

Tak, chciałam mieć wszystko pod kontrolą, również z racji tego, że zdecydowałam się na antykoncepcję w formie wkładki dopochwowej, bo jeśli cokolwiek byłoby nie tak, to po prostu nie mogłabym tej wkładki mieć.

Badałaś się dzięki tej wkładce częściej? 

Tak, badałam się częściej, czyli nie rzadziej, niż raz na rok. Badanie przed założeniem wkładki wykazało jakąś małą zmianę. Dla pewności wykonano jeszcze raz USG piersi, które wykazało, że nic tam nie ma. Byłam bardzo upierdliwa i poprosiłam, aby sprawdziła jeszcze raz, wtedy lekarka powiedziała: “przecież nie wyczaruję - jak nie ma, to nie ma”. Po założeniu wkładki robiłam badania raz w roku przez trzy lata, a potem wybuchła pandemia. 

W czasie pandemii dostęp do lekarzy i badań był dość utrudniony.

Tak, moja przerwa od badań trwała wtedy dokładnie 18 miesięcy. Na początku 2021 roku zrobiłam sobie wszystkie badania, wtedy usłyszałam od lekarza, że są dwie zmiany w piersi. Były niewielkie, ale mu się bardzo nie podobały. 

Niewielkie, to znaczy jakie?

Wtedy miały około pół milimetra. Na następną wizytę przyszłam po około pół roku. Wtedy zmiana urosła do półtora centymetra. 

To dość dużo, w tak krótkim czasie.

Tak. Był to dla mnie sygnał. Na badanie poszłam 2 listopada, ale wtedy miałam już kulkę pod pachą. 

Nie było żadnego konkretnego powodu, dla którego mogłoby powiększyć się węzły chłonne w tej okolicy?

W tamtym czasie stosowałam różne preparaty oczyszczające na bazie roślin, a one dość silnie wydalają z organizmu toksyny. Nie sądzę, aby miało to wpływ na to, choć mogło. Wiedziałam, że limfa może być zbierana inaczej w tym czasie. Jakoś specjalnie mnie to nie bolało, ale było mi niewygodnie, przeszkadzało mi to. 

Trafiłaś ponownie do lekarza. 

Tak, najpierw zbadał guzki na piersi i skierował mnie na mammografię. Powiedziałam też o tej zmianie pod pachą. Dotknął jej i powiedział, że jest to coś zupełnie innego. 

Jak zareagowałaś?

Próbowałam mu zasugerować, że może jest to limfa, bo początkowo ta kulka była większa, a później się zmniejszyła. 

Brałaś pod uwagę, że to może być przerzut?

Absolutnie nie. W żadnych wizjach nie wyobrażałam sobie, że może być to przerzut do węzłów. W związku z tym udałam się na dalsze badania. 7 grudnia guz miał około 6 centymetrów.

Zlecono biopsję?

Tak. Pobrano aż 9 wycinków. Byłam bardzo obolała po tym badaniu. Czułam, że coś jest nie tak i czekałam z niecierpliwością na wyniki, które otrzymałam dość szybko, bo już 28 grudnia. Był to okres okołoświąteczny, lekarze byli na urlopach, a wynik nie miał opisu.

A przecież liczył się czas. To musiało być stresujące, zwłaszcza że rak tak szybko się rozprzestrzeniał.

Tak, w moim przypadku dwa tygodnie zrobiły ogromną różnicę, bo guz pod koniec stycznia miał już 13 centymetrów. Przerzut pod pachą miał 3,5 centymetra. 

Nie byłoby w tym takiej tragedii, gdyby nie był to nowotwór złośliwy.

Dla mnie to oczekiwanie to jest abstrakcja, ponieważ jeżeli na cytologii wychodzi coś nie tak, to pacjentka jest informowana natychmiast, a w przypadku tak inwazyjnego raka musiałam czekać. Miejscowo zaawansowany nowotwór złośliwy nie może czekać. 

Z perspektywy pacjentki - co powinno się zmienić w diagnostyce onkologicznej?

Powinniśmy mieć możliwość wykonania badania genów w ramach NFZ. Niestety, są one bardzo drogie i nie każdego na nie stać. Wykonane wcześnie mogą pokazać, że organizm ma predyspozycje do rozwoju danej choroby.

Chemioterapia jest bardzo droga, zdecydowanie rozsądniej byłoby przeznaczyć środki na badania profilaktyczne, które mogłyby uchronić pacjentów przed tak inwazyjnym leczeniem. Ty chemioterapię masz już za sobą, prawda?

Tak, ja chemioterapię zaczęłam w styczniu i skończyłam w czerwcu. Potem miałam operację. Teraz jestem w trakcie immunoterapii.

Miałaś podwójną mastektomię?

Chciałam, ale lekarze się nie zgodzili. Twierdzą, że prawa pierś jest czysta, więc nie powinno się jej wycinać, ale przy rozmiarze mojego biustu nie jestem w stanie zrobić sobie takiego rozmiaru implantu, jak mój naturalny biust. W związku z tym, po rekonstrukcji będę miała dwie różne piersi.

Miałaś radioterapię?

Tak, miałam radioterapię we wrześniu, obejmowała ona aż 19 sesji. Byłam zdecydowana od samego początku, że nie wkładamy implantu. Wiele kobiet nalega, żeby ten implant włożyć od razu. Niestety, te kobiety są umęczone chorobą, są wykończone psychicznie, wyniszczone przez chemię, ale jednocześnie nie chcą zawieść swojego partnera swoim wizerunkiem.

Boją się, że partner odejdzie?

Wiele kobiet martwi się tym. Mądry partner powie: “daj spokój, cieszę się, że żyjesz”. Niewiele mówi się o tym, że takie kobiety wyjeżdżają za granicę i robią sobie implanty. Po powrocie na leczenie mają kłopoty, bo to wszystko się klei, tworzą się stany zapalne i trafiają na stół operacyjny, na którym wycinają im wszystko. Kobiety o tym nie mówią.

Ty postawiłaś swoje zdrowie na pierwszym miejscu. 

Tak, gdybym tego nie zrobiła, to nie trafiłabym tak szybko na chemioterapię, nie trafiłabym w ręce ginekolożki, która powiedziała m: “pani Agnieszko, rokowania są poważne” - było to wtedy, gdy guz miał 13 centymetrów. Ona też wtedy zapytała, czy ktokolwiek zalecał mi, abym wykonała spektralną mammografię. Wiedziałaś, że jest takie badanie? Ja nie wiedziałam. 

Na czym ono polega?

To jest coś w rodzaju tomografii komputerowej, bo podają kontrast. Podczas badania wykonywane jest zdjęcie, które uwidacznia te zmiany. Szkoda, że wcześniej nie wiedziałam o jego istnieniu, bo gdybym od razu zobaczyła tę zmianę swoimi oczami, to pewnie kazałabym wyciąć ją już na samym początku.

Jak zadziałała na Ciebie chemia?

Bardzo dobrze, jak na tak duże zgrubienie. Po pierwszej chemii czułam, że guz jest bardziej miękki. Byłam szczęśliwa, bo wiedziałam, że jest lepiej. 

Co jeść w czasie chemii, by lepiej ją znieść?

Potrzeba warzyw gotowanych lub przyrządzanych na parze, one są lekkie do trawienia. Organizm nie ma energii na trawienie ciężkich rzeczy. Dodatkowo piłam mielone siemię lniane. Zmiana nawyków żywieniowych to podstawa, bo jeżeli odżywiasz się zdrowo, to chemia jest lepiej trawiona. 

Wielu pacjentów mówi o przykrym zapachu chemii, to prawda?

Moja córka twierdziła, że nie, ale ja czułam, jak to wszystko ze mnie wychodzi. Po pierwszych trzech dniach czerwonej chemii, wyrzucałam pościel - tak przesiąkała tym zapachem. 

W czasie chemioterapii byłaś aktywna fizycznie. Lekarze nie mieli przeciwwskazań?

Już po trzeciej chemii czułam się dobrze, poszłam nawet na kije. Ćwiczyłam, biegałam - może nie tak intensywnie, jak kiedyś, bo byłam trochę słabsza. Aktywność w czasie chemii - jeśli tylko ktoś jest na siłach - to fajna sprawa, bo organizm łatwiej wyrzuca to wszystko z siebie. Lekarz nie miał zastrzeżeń, prosił jedynie, abym robiła to z głową.

Jak zniosłaś mastektomię?

Byłam ciekawa, jak zareaguję na to, co zobaczę. Bardzo się tego bałam, ale pani doktor przyszła, odwinęła opatrunek, a ja nawet nie zdążyłam się dokładnie przyjrzeć temu, co było pod spodem. Zerknęłam tylko - nie było źle. Mam bardzo ładną bliznę. 

Myślisz już o rekonstrukcji?

Tak, ale czeka się na nią 3 lata. Swoją immunoterapię skończę w sierpniu. Powiedziałam sobie, że na pięćdziesiątkę będę miała nowe piersi. Może się uda.

Jak wspominasz moment samej diagnozy?

Siedziałam na korytarzu, cała spocona i zestresowana. Rozkleiłam się, płakałam. Później na spokojnie zerknęłam jeszcze raz na wyniki. Starałam się dostrzegać plusy. Widziałam, że zlecono mi chemioterapię, to dało mi nadzieję.

Czy przeżywałaś żałobę?

Przez pierwszy tydzień pozwoliłam sobie na przeżycie żałoby. Kiedy dostałam diagnozę, byłam jak rakieta gotowa do wystartowania. Wiedziałam, że muszę o siebie zawalczyć. 

Jaka była reakcja Twojej rodziny na wieść o diagnozie?

Wszyscy bardzo to przeżyli. Wspólnie z moimi dziećmi, rodzicami, bratem siedzieliśmy razem. Ja się wybeczałam, oni nie bali się ze mną rozmawiać. Miałam w nich wsparcie.

Jakie miałaś nastawienie do wroga?

Po pierwsze - nie lekceważyłam go, ale też nie bałam się. Rak lubi strach, agresję, złość. Moją receptą była odwrotność tych emocji. Potraktowałam go, jak cukrzycę. Trzeba być dla siebie bardzo dobrym i żyć w zachwycie, bo on tego nienawidzi. 

Miałaś swoje metody radzenia sobie z chorobą. Opowiedz o nich, proszę.

Tak, postanowiłam robić sobie codziennie zdjęcia. Chcę wiedzieć, jak wyglądam i wrócić do tego po jakimś czasie. Pomysł ze zdjęciami miał pomóc mi dostrzec, że zdrowieję.

Czy przygotowywałaś się do tych zdjęć?

Nie, robiłam je tuż po przebudzeniu, gdy siedziałam na sofie, byłam brzydka, źle się czułam po chemii. Obserwowałam, jak się zmieniam. Wypadły mi włosy, brwi, rzęsy, ale oczy się nie zmieniają - mogą być czerwone, załzawione, ale widać w nich wszystko. 

Twoja koleżanka powiedziała, że jesteś dumna z tego, że nie masz piersi.

To fakt, jestem dumna, że nie mam piersi, bo jest to cena mojego życia. To jest bardzo niska cena za to, że mogę żyć i gdybym mogła, to tę drugą też bym ucięła. 

Czy śmiech potrafi “wyleczyć” z choroby?

Pozytywne nastawienie to podstawa. W czasie leczenia oglądałam masę kabaretów, prawdziwy i szczery śmiech jest lekarstwem. 

Co sądzisz o wsparciu się farmakoterapią w walce z objawami depresji czy lęku w przebiegu leczenia raka?

Kobiety bronią się przed antydepresantami, a ja uważam, że jeśli jest taka konieczność, to należy to zrobić. Mnie one uspokajają. 

Czy uważasz, że o chorobie należy mówić otwarcie?

Absolutnie nie należy zamykać się w domu. Otrzymałam ogromne wsparcie od moich koleżanek. Czasami zakładałam opaskę z uszami, rozkładałam matę i ćwiczyłam, a to wszystko nagrywałam, aby i moje koleżanki się ruszyły. 

Czułaś i czujesz potrzebę niesienia pomocy innym chorym.

Jasne, że tak. Chorym na raka wydaje się, że jak chorujemy to jest to koniec. Ta choroba będzie z nami zawsze. Każdy człowiek ma w sobie komórki nowotworowe i to od nas w dużej mierze zależy, czy powstanie z nich rak, także dbajmy o siebie. Dziękuję moim lekarzom - Joannie Streb, Dianie Hodorowicz-Zaniewskiej. Dziękuję moim rodzicom, moim najcudowniejszym dzieciom - Aleksandrze i Mateuszowi, moim przyjaciółkom za to, że zawsze ze mną są i dziękuje Tobie za to, że mogłam przekazać swoją historię moim “onko-siostrom”. Żyjmy w zachwycie!

Dziękuję za rozmowę.