Psychodietetyka jelitowa. Jak mikrobiota kształtuje emocje, myśli i nawyki żywieniowe?
Czy to, co dzieje się w jelitach, może wzmacniać stany depresyjne, lękowe i zaburzenia odżywiania — albo pomagać w ich leczeniu? Książka „Psychodietetyka jelitowa. Jak mikrobiota kształtuje emocje, myśli i nawyki żywieniowe” jako pierwsza w Polsce tak całościowo łączy praktykę kliniczną z aktualną wiedzą o osi jelito–mózg, pokazując, że skuteczna terapia zaczyna się od spojrzenia na organizm jako nierozerwalną całość. Poniżej publikujemy fragment.

Hospitalizacja z perspektywy pacjenta
Powiedziano nam, że na miejsce w szpitalu będziemy musiały czekać kilka miesięcy. Byłam za chuda, by przyjęto mnie na oddział psychiatryczny, ale jednocześnie mój stan psychiczny był zbyt poważny, bym mogła trafić na oddział pediatryczny. Paradoks systemu, który mógł kosztować mnie życie. Każda minuta w poczekalni dłużyła się w nieskończoność. Kiedy mama wróciła z rejestracji, miała na twarzy wyraz determinacji. Widząc, że system nie jest
w stanie mi pomóc, postanowiła działać na własną rękę. Walczyła o mnie z siłą, której wtedy nie rozumiałam, ale która dziś wydaje mi się niemal nadludzka. Próbowała przekonać personel, że nie możemy czekać – że mój organizm nie ma kilku miesięcy, by doczekać się miejsca w szpitalu. To była walka z biurokracją, która wydawała się kompletnie obojętna na cierpienie. Miałam wrażenie, że mój los zależy od tego, czy ktoś w tym chaosie zwróci na mnie uwagę. W pewnym momencie zapadła cisza. Widziałam, jak mama zaciska dłonie na torebce, próbując zachować spokój. Jednak jej determinacja okazała się silniejsza niż szpitalne procedury. Kluczowym momentem było spotkanie z lekarką z oddziału kardiologii, która tego dnia miała dyżur. Została wezwana do rejestracji i na widok moich wyników i stanu natychmiast wystawiła skierowanie na nowo powstały oddział żywienia. Był to moment, który dosłownie uratował mi życie. Z mojej perspektywy wszystko wydawało się spokojne i normalne. Po prostu położyli mnie na łóżku i kazali czekać. Miałam wrażenie, że to rutynowa procedura, jakby wszystko, co działo się wokół mnie, nie dotyczyło mnie bezpośrednio. Obserwowałam sterylne wnętrze sali, liczyłam kafelki na suficie. Nie czułam strachu, bardziej ciekawość. Wydawało mi się, że skoro już jestem w szpitalu, to problem został rozwiązany. Jednak poza moim zasięgiem wzroku rozgrywał się dramat, którego nie byłam świadoma. Mama usłyszała wtedy pytanie, które musiało zmrozić jej krew w żyłach:
– Czy ma pani drugie dziecko? Bo tego może nie uda się uratować.
To jedno zdanie sprawiło, że grunt osunął się jej spod nóg. Dopiero później, gdy mi o tym opowiedziała, zobaczyłam, jak drżały jej dłonie. Zrozumiałam, że dla niej to było jak cios, po którym trudno się podnieść. Lekarze wyjaśnili, że moja masa ciała spadła do 30 kg przy wzroście 170 cm. Liczby, które powinny być jedynie suchym medycznym zapisem, w rzeczywistości oznaczały śmiertelne zagrożenie. Konieczne było natychmiastowe działanie.”
Trudności z zaakceptowaniem zmian
Pułapka pozornego zdrowienia.
Po zakończeniu hospitalizacji miałam nadzieję, że moje życie wróci do normy. Wierzyłam, że powrót do domu przyniesie mi ulgę, że odzyskam kontrolę nad swoim ciałem i codziennością. W rzeczywistości jednak wszystko było trudniejsze i bardziej bolesne, niż mogłam przypuszczać. Mój wygląd się zmienił. Z zewnątrz wyglądałam na zdrową, ale wewnątrz czułam się gorzej niż kiedykolwiek. Spojrzenie w lustro budziło we mnie obrzydzenie. Nie widziałam osoby, która wraca do zdrowia – widziałam kogoś, kto stracił kontrolę. Przyrost masy ciała traktowałam jako porażkę. Każdy dodatkowy kilogram był dla mnie symbolem tego, że zawiodłam samą siebie.
Nikt mi nie powiedział, jak żyć po wyjściu ze szpitala. Po wypisie wróciłam do domu – na ten moment czekałam przez całe leczenie. Wyobrażałam sobie, że gdy tylko zamknę za sobą drzwi szpitala, odzyskam wolność. W rzeczywistości czułam się jeszcze bardziej zagubiona.
W szpitalu wszystko było narzucone – jedzenie kontrolowane, harmonogram ustalony. W domu musiałam decydować sama, ale nikt mi nie powiedział, jak to zrobić. Bałam się zjeść za mało, bo wiedziałam, że wzbudzi to podejrzenia bliskich. Jeszcze bardziej przerażało mnie zjedzenie za dużo, bo każdy kęs przypominał mi, że nienawidzę swojego ciała. Nikt mnie nie przygotował na życie poza szpitalem. Zostałam zostawiona sama sobie, jakby przyrost masy ciała miał rozwiązać wszystkie problemy. Nie rozwiązał niczego. Miałam ciało, którego nie mogłam zaakceptować. Każde spojrzenie w lustro było dla mnie torturą. Mój brzuch stał się obsesją. Wydawał mi się ogromny, obcy, przerażający. Dotykałam skóry i czułam fizyczny ból, choć wiedziałam, że jest on tylko w mojej głowie. Moje odbicie w lustrze przypominało mi o porażce. Czułam gniew, rozpacz i frustrację, ale nie wiedziałam, jak to zatrzymać. Nie tylko ciało było dla mnie trudne do zaakceptowania.
Nie mogłam znieść wspomnień ze szpitala. Czułam się wtedy tak, jakbym była przypadkiem do rozwiązania, a nie człowiekiem. Dla systemu byłam liczbą – BMI, masa ciała, kalorie – a nie osobą z emocjami. Traktowano mnie jak obiekt, który trzeba „naprawić”, a nie jak kogoś, kto cierpi.
Złość na szpital i lekarzy przeniosłam do domu. Czułam się tak, jakbym nadal była przedmiotem leczenia, choć tym razem nikt już się mną nie interesował. Fizycznie zdrowa, psychicznie coraz gorzej. Nie miałam myśli samobójczych, ale nie chciałam żyć w tej rzeczywistości. Chciałam, żeby coś się stało. Nie chciałam umrzeć, ale pragnęłam, żeby coś mnie zatrzymało, żeby moje cierpienie się skończyło. Myślałam o wypadkach, chorobach – czymkolwiek, co uwolniłoby mnie od tego stanu. Każdy dzień był walką o przetrwanie, którą toczyłam sama ze sobą. Czułam strach przed wyjściem z domu. Świat zewnętrzny stał się dla mnie labiryntem bez wyjścia.
Bałam się ludzi. Bałam się ich spojrzeń. Bałam się, że widzą we mnie to, czego sama nie mogłam zaakceptować.
Prawdopodobnie nikt mnie nie oceniał, ale w mojej głowie każdy spoglądał na mnie z krytyką. Każdy widział to, czego ja w sobie nienawidziłam. Rzeczy, które kiedyś sprawiały mi przyjemność, teraz były puste. Nie potrafiłam się cieszyć rozmowami z bliskimi. Nie miałam ochoty na książki, filmy, muzykę. Nie widziałam sensu w niczym.
Ale przecież nie miałam depresji, bo się uśmiechałam…
Bliscy cieszyli się, że „wyzdrowiałam”. Nie rozumieli, że moja głowa wciąż była w tym samym miejscu. Nie chciałam mówić, że czuję się źle. Nie chciałam ich martwić. Zamknęłam się w sobie jeszcze bardziej. Mama pragnęła mi pomóc, ale nie wiedziała jak. Jej troska często zamieniała się w kontrolę, co tylko pogarszało sytuację. Tata nie rozumiał. Dla niego wszystko było proste – skoro wróciłam do domu, to powinnam być szczęśliwa.
Każdy dzień wyglądał tak samo – i nie widziałam końca…
Rano budziłam się z myślą, że muszę przetrwać kolejną dobę. Każdy posiłek był wyzwaniem, każde spojrzenie w lustro – torturą.
Trwałam w zawieszeniu. Nie umiałam cofnąć się do anoreksji, ale nie potrafiłam też pójść naprzód. Czytałam książki o zdrowieniu, ale nie czułam się lepiej. Oglądałam filmy, które miały mnie zainspirować, ale nic nie działało. Próbowałam znaleźć jakikolwiek sens – nie mogłam. W ciągu dnia mogłam udawać, że jest dobrze, nocą wszystko wracało. Wracały obrazy mojego ciała, które mnie odpychało, myśli o tym, jak bardzo nienawidzę siebie. Wracał lęk, że nigdy się to nie skończy. Nie mogłam uciec od własnej głowy.
Leczenie fizyczne to nie koniec – to dopiero początek
Pobyt w szpitalu przyczynił się do zwiększenia mojej masy ciała. Nie uleczył jednak mojej psychiki. Nie nauczono mnie, jak radzić sobie z jedzeniem. Nie dano mi narzędzi, jak zaakceptować swoje ciało. Nie przygotowano mnie na powrót do życia. Zostałam sama.
A prawdziwa walka dopiero się zaczynała.

Książka mgr Pauliny Szymczak - Iwanickiej, dietetyczki klinicznej i psychodietetyczki, założycielki warszawskiej poradni dietetyczno-psychologicznej ALMOND, to kompetentny i przystępny przewodnik dla specjalistów i świadomych czytelników, którzy chcą zrozumieć, jak mikrobiota jelitowa wpływa na emocje, myślenie i nawyki żywieniowe. Autorka przekonująco opisuje mechanizmy, w których przewlekły stres, niedożywienie i dysbioza napędzają błędne koło stanów zapalnych, deregulacji neuroprzekaźników i zaburzeń hormonalnych między jelitami a mózgiem, utrwalając objawy depresji, anoreksji, bulimii i BED.
Poradnik ten łączy rzetelne objaśnienia z praktyką kliniczną: prowadzi czytelnika od podstaw naukowych przez diagnostykę, dietoterapię i interwencje żywieniowe aż po strategie suplementacyjne dopasowane do fazy leczenia, ze szczególnym uwzględnieniem roli pro-, pre-, post- i psychobiotyków. W zrozumiały sposób wyjaśnia, jak dieta i kondycja jelit wpływają na nastrój, poziom lęku, koncentrację i motywację, przypominając choćby, że nawet 95% serotoniny powstaje w przewodzie pokarmowym. Istotnym elementem publikacji jest też opis współpracy rodzinnej i zespołowej w procesie terapeutycznym oraz praktyczne wskazówki dla pracy z objawami somatycznymi, takimi jak zaparcia, wzdęcia, refluks, zaburzenia wchłaniania i nietolerancje pokarmowe.
Autorka łączy doświadczenie kliniczne z osobistą historią zdrowienia, dzięki czemu proponuje podejście empatyczne, oparte na dowodach i możliwe do wdrożenia w realnej praktyce.
„Centralnym przesłaniem mojej książki jest nierozerwalność zdrowia psychicznego i fizycznego oraz konieczność prowadzenia terapii obejmującej cały organizm.”- mówi Paulina Szymczak – Iwanicka.
„Psychodietetyka jelitowa” to lektura dla dietetyków klinicznych i psychodietetyków, psychologów, psychoterapeutów, psychiatrów, lekarzy POZ i pediatrów, studentów kierunków medycznych i psychologicznych, a także dla rodziców, opiekunów i pacjentów w procesie zdrowienia, którzy szukają skuteczniejszych metod pracy nad nastrojem, lękiem i nawykami żywieniowymi. Książka dostępna będzie w sprzedaży pod koniec sierpnia 2025, zapraszamy do księgarni internetowej pzwl.pl.