Zmarła kobieta, której wcześniej nie przyjęto do szpitala. Jej mąż walczy o prawdę
57-letnia pani Władysława przeszła zabieg ginekologiczny. Jej stan zdrowia pogorszył się po powrocie do domu. Trafiła do szpitala w Prudniku, gdzie zrobiono jej niezbędne badania. Mimo że niektóre wyniki były alarmujące, nie została przyjęta na oddział. Dobę później w Nysie rozpoznano u kobiety sepsę i na skuteczne leczenie było już za późno. Zmarła. Mąż kobiety od roku próbuje dociec prawdy, kto ponosi winę za śmierć jego żony.
Dzięki reportażowi "Interwencji" została przedstawiona historia 57-letniej pani Władysławy, który w czerwcu 2021 roku miała zabieg ginekologiczny. Po wypisie ze szpitala kobieta zaczęła się gorzej czuć. Trafiła do szpitala w Prudniku (woj. opolskie) wraz ze skierowaniem na oddział chirurgii. Wykonano jej niezbędne badania. Jak pokazały wyniki, niektóre normy zostały przekroczone aż czterdziestokrotnie.
Pacjentki nie przyjęto na oddział. Lekarz odesłał ją do domu
Mąż kobiety, 62-letni Józef, opowiedział, że "lekarz nie przyjął żony, bo było skierowanie na chirurgię, a on chciał na wewnętrzny". Przez tę sprawę ze skierowaniem kobieta wylądowała w szpitalu w Nysie dobę później. Podjęto leczenie, lecz niestety było już za późno. 16 czerwca 2022 roku pani Władysława zmarła z powodu sepsy tzw. nieprawidłowej odpowiedzi organizmu na toczące się w zakażenie.
Wicedyrektor ds. medycznych ZOZ w Nysie Marek Szymkowicz powiedział, że pacjentka zgłosiła się do nich po kilku dniach szukania placówki, w której mogłaby być hospitalizowana. "Decyzja była tylko jedna: hospitalizowanie pacjentki, włączenie postępowania adekwatnego do stanu jej zdrowia. Jej stan został określony jako ciężki i była przekazana na oddział wewnętrzny. Włączono leczenie" – powiedział w wywiadzie dla programu "Interwencja".
"Podjął leczenie, organizm zareagował niby dobrze i zostawili ją bez dalszego leczenia już. 'Jutro będziemy robili'. Tylko już jutra nie było" – skomentował mąż pacjentki.
Wdowiec walczy o prawdę. "Tylko od drzwi się odbijam"
Od roku pan Józef chce dowiedzieć się, kto ponosi winę za śmierć jego żony. Wyznał, że ta walka o prawdę wygląda bardzo ciężko. "Tylko od drzwi się odbijam, bo, a to jeszcze nie wiedzą, a to ten, a to tamto. I tak cały czas. Może jakby mi ktoś pomógł, to wyszłaby prawda na wierzch" – stwierdził 62-latek.
Mężczyzna ma największy żal do lekarzy ze szpitala w Prudniku, że nie przyjęli żony i musiała cierpieć przez następną dobę. Prześledził też dokumentację ze szpitala w Nysie i zauważył błędy. Personel oddziału wskazał w niej, że krew pani Władysławy trafiła do laboratorium kilka godzin po jej śmierci. Jak wynika z tych dokumentów, pacjentce podawano płyny trzy dni po tym, jak już odeszła.
Na pytanie, dlaczego pojawiły się błędy w raporcie pielęgniarskim, Marek Szymkowicz, wicedyrektor ds. medycznych ZOZ w Nysie, odpowiedział: "Nie jest mi znany ten dokument i nie wiem, dlaczego jest tu wpisana data 19 czerwca".
Prokuratura bada sprawę
Oba szpitala nie mają sobie nic do zarzucenia. Dyrekcja szpitala w Prudniku wydała oficjalne oświadczenie po naciskach dziennikarzy "Interwencji". Napisano w nim, że "wyniki badań pacjentki wymagały dalszej analizy, stąd odesłanie jej do lekarza rodzinnego". Jak dodano, "ewentualna hospitalizacja i dalsza diagnostyka zdaniem chirurga mogła być prowadzona przez lekarza rodzinnego lub w planowym przyjęciu do szpitala".
Prokuratura wszczęła postępowanie ws. śmierci pani Władysławy. Wkrótce sąd lekarski w Opolu ma zająć się sprawą chirurga. Pan Józef ma nadzieję, że uda się wskazać ewentualnych winnych śmierci jego żony i że poniosą za to odpowiedzialność.
"Szpitale nie udzieliły fachowej pomocy i żona zmarła. Mam żal do nich" – podsumował mężczyzna.