Rodzice trzy razy prosili szpital o pomoc dla synka. 3-latek zmarł
Trzyletni Damianek nie żyje. Rodzice prosili w warszawskim szpitalu o udzielenie pomocy medycznej trzy razy w ciągu 44 godzin. Odsyłano ich z kwitkiem. Gdy w końcu chłopiec trafił do placówki, było już za późno. – Widzieli, że dziecko na czarno zwymiotowało na ścianę, a oni po prostu wezwali sprzątaczkę – relacjonowała w programie "Uwaga! TVN!" mama chłopca.

Szczegóły tego dramatycznego zdarzenia, które miało miejsce 27 kwietnia 2022 roku, przedstawiono w reportażu "Uwaga! TVN". Jana i Vadim – rodzice trzyletniego chłopca – pochodzą z Ukrainy i od pięciu lat mieszkają w Polsce. Damian, który zmarł w szpitalu, był najmłodszym z trójki ich pociech.
Rodzice szukali pomocy dla synka w szpitalu
Gdy wieczorem pojawiły się wymioty u trzylatka, zaniepokojeni rodzicie pojechali z nim do szpitala dziecięcego przy ulicy Niekłańskiej w Warszawie. Trafili na szpitalny oddział ratunkowy, gdzie chłopiec został przyjęty. – Zbadał go lekarza, wypisał leki i pojechaliśmy do domu. Potem praktycznie cały dzień spał – powiedziała pani Jana w rozmowie z reporterami programu "Uwaga! TVN".
Mama chłopca wyznała, że na następny dzień jej synek czuł się jeszcze gorzej. Wymioty nie ustąpiły, a do tego miał jeszcze gorączkę, cienie pod oczami i sine oczy. Jak podkreśliła Jana, "źle wyglądał". 29 kwietnia po raz drugi pojechali z dzieckiem do tego samego szpitala. Na oddziale ratunkowym czekali dwie godziny na wizytę. Chłopiec został zbadany przez dyżurującą lekarkę.
- Popatrzyła na niego. Zbadała go ogólnie, żadnego badania krwi nie było, nic takiego. Nakrzyczała jeszcze na mnie, że z dzieckiem nic strasznego się nie dzieje. Powiedziała, żebym jechała do domu i poszła do swojej przychodni – wyznała pani Jana.
Ojciec trzylatka dodał, że jego żona prosiła lekarza, by zostawili Damianka w szpitalu. Niestety, to nic nie dało. Pan Vadim stwierdził, że gdyby przyjęli synka wtedy na hospitalizację, to by żył.
Stan chłopczyka – jak opisali rodzice w programie "Uwaga! TVN" - stale się pogarszał. Wystąpiły u niego krwiste wymioty oraz zaostrzyły się objawy biegunki. Po kilku godzinach trzylatek trafił po raz trzeci do tego samego szpitala. Tym razem został przewieziony karetką pogotowia do placówki.
Chłopczyk zwymiotował na czarno
Na oddziale ratunkowym Damianek dostał żółtą opaskę. Ten kolor na SOR oznacza, że pacjentowi zostanie udzielona pomoc w ciągu maksymalnie 60 minut.
- Widzieli, że dziecko na czarno zwymiotowało na ścianę, a oni po prostu wezwali sprzątaczkę. Nie wiem, kto to był, czy pielęgniarka, czy ktoś inny. Mąż mówił, by wzywać pomoc do dziecka. A ona powiedziała, że wszystko będzie dobrze i mamy czekać – wspomniała mama chłopca. Jej zdaniem, gdy lekarze w końcu zaczęli badać Damianka, ten był już w stanie krytycznym.
- Lekarze ratowali go dwie godziny. Przyszła lekarka i powiedziała, że ma dla nas niedobrą wiadomość: "Wasz synek nie żyje". Byliśmy z żoną w szoku – wyznał ojciec trzylatka.
Pani Jana zaczęła krzyczeć i płakać. – Dla matki to jest coś niemożliwego. Pamiętam, że jak wyszłam ze szpitala, to chciałam rzucić się pod samochód, żeby nie czuć tego bólu – dodała.
Rodzice chłopca aż trzy razy w ciągu 44 godzin prosili o pomoc w szpitalu. Reporterzy programu "Uwaga! TVN" zasięgnęli opinii specjalisty pediatrii, anestezjologii i intensywnej terapii dr n. med. Agnieszką Dylę. Jej zdaniem dziecko miało mieć sepsę, której lekarze w porę nie wykryli. - Z tego całego przebiegu wynika, że dziecko padło ofiarą bardzo ciężkiej infekcji pod postacią sepsy. (…) W pracy z dziećmi, zwłaszcza z tymi krytycznie chorymi, zawsze ważna jest duża czujność i to jest chyba to, czego tutaj na wielu etapach zabrakło – wyjaśniła ekspertka.
Śmierć Damianka była dla rodziców potężnym wstrząsem. – Chcę, żeby oni odpowiedzieli za to, co się stało. Winię lekarkę, która odmówiła przyjęcia mojego dziecka do szpitala – wyznała pani Jana.
Szpital wydał oświadczenie
Od ponad roku prokuratura prowadzi postępowanie w sprawie narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Rzecznik prasowy szpitala nie chciał wystąpić przed kamerą. Przekazał jedynie oświadczenie, w którym napisał, że przedstawiciele szpitala nie chcą rozmawiać z reporterami programu "UWAGA! TVN" do czasu prawomocnego wyjaśnienia okoliczności śmierci chłopca.
Władze szpitala dziecięcego przy ulicy Niekłańskiej w Warszawie opublikowały oficjalne oświadczenie w sprawie śmierci trzyletniego pacjenta.
"Dyrekcja i Pracownicy Szpitala Dziecięcego im. prof. med. Jana Bogdanowicza są bezpośrednio zainteresowani pełnym wyjaśnieniem wszystkich okoliczności śmierci Damiana Hnatyshyna. Szpital po stwierdzeniu zgonu Pacjenta był w bezpośrednim kontakcie z Prokuraturą i przekazał wszystkie materiały konieczne do jego wyjaśnienia. Podczas obecnie trwającego śledztwa Szpital bezzwłocznie wypełnia wszystkie polecenia Prokuratury, zaś pracownicy medyczni zaangażowani w leczenia Damiana stawiają się na zaplanowane w toku śledztwa przesłuchania. Do momentu prawomocnego wyjaśnienia okoliczności śmierci naszego Pacjenta Szpital nie będzie medialnie przekazywał żadnych informacji. Deklarujemy, że nasi mali pacjenci mogą liczyć w naszym Szpitalu na profesjonalną pomoc, a także ciepło i zrozumienie dla ich cierpienia" - czytamy w oświadczeniu szpitala.