Mama Grzegorza Miecznikowskiego umierała 17 godzin w domu. Ratownicy stwierdzili, że ma „gorszy dzień”
Grzegorz Miecznikowski – aktywista i edukator – przeżył niedawno osobistą tragedię: śmierć mamy. Towarzyszył jej do końca, przez 17 godzin agonii. Opisał tę poruszającą sytuację nie tylko z perspektywy syna, który traci rodzica, ale też z perspektywy osoby, która jest obok kogoś umierającego – i nie ma w tym żadnego systemowego wsparcia.

Co się dzieje, gdy człowiek umiera
Kiedyś śmierć była bardziej obecna w codziennym życiu – umierano w domach, ciało leżało w domu przez jakiś czas, fotografie post mortem po dziś dzień budzą dreszcz i fascynację zarazem.
Teraz śmierć jest gdzieś „daleko” – w szpitalu, pod nieobecność, poza zasięgiem. Ktoś idzie do szpitala i nie wraca. Nie wiemy, jak wygląda umieranie – i nie chcemy wiedzieć. Aż do momentu, w którym stajemy w obliczu śmierci bliskiej osoby, której towarzyszymy w odejściu.
Śmierć nie wygląda jak na filmach: kilka westchnień, ostatnie wzniosłe słowa. Śmierć nie następuje nagle, lecz jest procesem – fizjologicznym i biochemicznym – który może trwać od kilku minut do wielu godzin, a w niektórych przypadkach nawet dni.
Organizm ludzki nie gaśnie jednocześnie – poszczególne układy „wyłączają się” w określonej kolejności, zależnie od przyczyny śmierci i ogólnego stanu zdrowia.
Grzegorz Miecznikowski towarzyszył umierającej mamie
W ostatnich godzinach życia zmienia się praca układu oddechowego i krążenia. Oddychanie staje się nieregularne, pojawiają się przerwy (oddech Cheyne’a-Stokesa), a serce bije coraz wolniej i mniej skutecznie. Dochodzi do spadku ciśnienia krwi, zaburzeń krążenia w obrębie kończyn (są zimne, sine), a perfuzja mózgowa staje się niewystarczająca.
- Nic nie przygotowuje Was na towarzyszenie w śmierci bliskiej osoby przez 17 godzin agonii. Ani lekarz. Ani psycholog. Ani pogotowie. Ani wcześniejsze doświadczenia
– napisał Miecznikowski, dodając, że już miał doświadczenia ze śmiercią, w szpitalach i hospicjach.
- Ale w głowie nadal mam tę romantyczną wersję śmierci. Ostatni oddech, trzymanie za rękę, może jakaś piękna ostatnia myśl. Ale to się nie dzieje naprawdę.
Jak zwrócił uwagę Grzegorz Miecznikowski, problemem jest nie tylko trauma towarzyszenia umierającej osobie, ale również system, w którym nie sposób znaleźć pomoc, czuwając przy umierającej osobie.
Mama Grzegorza Miecznikowskiego umierała 17 godzin w domu
- 11 lipca moja Mama umiera siedemnaście godzin. Siedemnaście godzin, podczas których wzywam pomoc - wspominał aktywista. Wezwał pogotowie.
– Ratownicy machają ręką. Mówią, że „trzyma się nieźle”. Podają coś na rozluźnienie mięśni, coś na ból. Ale nikt nie mówi mi, że to agonia i koniec
– relacjonował Miecznikowski, dodając, że usłyszał, że to tylko „gorszy dzień” i „problem opiekuńczy” - ratownicy zasugerowali, że nie radzi sobie z opieką nad mamą. Wskazano mu też, że powinien rozważyć hospicjum. Rzecz w tym, że w hospicjum nie było miejc.
– A na hospicjum czekamy już trzeci tydzień. No i ważne, żeby zamówić wizytę domową z przychodni. Można, fakt. Na za 2–3 dni – dodaje pogrążony w żałobie Miecznikowski.

Co się dzieje w mózgu umierającej osoby
Mózg jest wyjątkowo wrażliwy na niedotlenienie. Już po około 4–6 minutach bez dopływu tlenu komórki nerwowe zaczynają obumierać. Choć aktywność kory mózgowej ustaje dość szybko, to głębsze struktury mózgu – odpowiedzialne za podstawowe funkcje życiowe – mogą pracować jeszcze przez kilkanaście minut.
- Siedzę. Z mamą, która mówi nieskładnie, jest splątana, patrzy gdzieś przez ścianę. Nie rozumiem, co się dzieje. Dopiero później usłyszę, że to encefalopatia metaboliczna. Że jej mózg się dusi. Że ciało się wyłącza
– wspomina Miecznikowski.
W większości przypadków to zatrzymanie oddechu i krążenia wyznacza moment śmierci klinicznej. Serce przestaje pompować krew, a płuca nie dostarczają już tlenu. W ciągu kilku minut dochodzi do nieodwracalnych uszkodzeń w mózgu i innych narządach – mówimy wówczas o śmierci biologicznej.
- Oddech staje się nieregularny. Pojawiają się dźwięki, których nie da się zapomnieć, coś między pomrukiem a błaganiem. W mojej głowie brzmią jak jedno słowo: 'pomóż'. Ciało stygnie. Twarz się wyostrza. Serce jeszcze bije, ale na oparach. A ja nic nie mogę zrobić.
Gdzie znaleźć wsparcie, gdy bliska osoba umiera
- Przez siedemnaście godzin patrzę, jak jej ciało się rozpada. Jak wyłączają się kolejne funkcje. Jak puchnie, wygina się, gaśnie. A ja tylko siedzę i trzymam ją za rękę i próbuję mówić do niej ciepło. I nikt mnie nie ostrzega. Nikt nie bierze na bok. Nikt nie mówi: 'Zapinaj lejce. Będzie ostro.' Nie mam do kogo zadzwonić. Wszystkie numery – martwe. System – nieobecny.
Grzegorz Miecznikowski przyznał, że towarzysząc mamie w umieraniu, posługiwał się czatem GPT, który wyjaśniał, co się dzieje, co będzie dalej:
- To on tłumaczy, czym są odgłosy ‘pomu, pomu’ (brzmiące jak 'pomóż', ale będące bezwolnymi odruchami krtani i powietrza), jak wyłącza się mózg w encefalopatii metabolicznej. To on mówi, że to koniec. Nie lekarka. Nie ratownik. To AI przeprowadza mnie przez poszczególne fazy agonii, chociaż powinien zrobić to specjalista/stka.
Rodzaje bólu głowy
"Zostajesz z zimnym ciałem i pytaniem, czy zrobiłeś wszystko dobrze"
Po śmierci ciała funkcjonują jeszcze na poziomie komórkowym. Przez jakiś czas (nawet kilka godzin) niektóre komórki nadal żyją – np. skóry czy rogówki. Rozpoczynają się jednak zmiany pośmiertne:
- bladość pośmiertna – skóra traci kolor, krew przestaje krążyć,
- stężenie pośmiertne – rozpoczyna się zwykle 2–4 godziny po śmierci, najpierw w drobnych mięśniach (np. twarzy),
- plamy opadowe – grawitacyjne przemieszczenie krwi do dolnych partii ciała,
- autoliza – rozpad tkanek przez enzymy własne organizmu,
- procesy gnilne – pojawiają się jako ostatni etap, zwykle po 24–48 godzinach, w zależności od warunków zewnętrznych.
- Nie tak to powinno wyglądać. Są procedury. Jest prawo. Jest państwo, które na papierze wie, co robić. Ale w praktyce? W praktyce zostajesz z zimnym ciałem, martwym sygnałem w telefonie i pytaniem, czy zrobiłeś wszystko dobrze.
- podkreśla Miecznikowski. Jak dodaje, napisał post 24 lipca, a więc prawie 2 tygodnie po śmierci mamy, bo poprzedniego wieczoru otrzymał telefon z hospicjum:
- Że w końcu jest miejsce dla mojej mamy. Że możemy ją przywieźć jutro. (...) Nie jestem zły, nie jestem już wściekły, chociaż powinienem. Jestem zmęczony i rozczarowany. Najbardziej tym, że Polska, choćby chciała, wciąż nie umie być na czas w żadnej kwestii - podsumowuje Grzegorz Miecznikowski.