Popularne leki mogą pomóc po wykryciu COVID-19 - prof. Kuna wyjaśnia

2021-11-08 11:15

Jak twierdzi dr hab. Piotr Kuna, kierownik II Katedry Chorób Wewnętrznych UM w Łodzi - sterydy wziewne redukują ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19 o ponad 90 procent. Dodał, że na świecie dostępne są już leki prewencyjne przeciw COVID-19 podawane domięśniowo.

Leki na astmę
Autor: Getty Images

Prof. Kuna w rozmowie z Polską Agencją Prasową wyznał, że w chwili obecnej osocze ozdrowieńców jest nieprzydatne, a Amerykańska Agencja ds. Leków zakazała jego stosowania. Zapytany o skuteczność leku Remdesivir, powiedział:

"Jeżeli chodzi o ten lek, to nie wykazano żadnego wpływu na rozwój ciężkiej postaci COVID-19 ani redukcję zgonów. Skraca on jedynie czas hospitalizacji. Biorąc pod uwagę system GRADE, w którym trzeba uwzględniać koszty leczenia i jego efekty, jest to lek nierekomendowany przez WHO".

Poradnik Zdrowie: różnica między COVID-19 a przeziębieniem i grypą

Ekspert mówił także o nowych możliwościach: "Czekamy teraz na rejestrację jednego leku, który - podany doustnie - ma zapobiegać ciężkiej postaci COVID-19. On nie jest jeszcze zarejestrowany, więc nie chcę budzić nadziei. To lek firmy Pfizer, który ma być jeszcze skuteczniejszy, niż molnupiravir firmy Merck&Co. On ma redukować ryzyko rozwoju ciężkiej postaci COVID-19 o 89 procent. Ale już mamy przecież sterydy wziewne, które redukują ryzyko rozwoju ciężkiego przebiegu u osób z dodatnim wynikiem na wirus SARS-CoV-2 o ponad 90 procent. Te leki są. I kosztują grosze".

Zapytany o to, czy to prawda, że w przypadku pacjentów z astmą, którzy przyjmują sterydy wziewne rzadziej dochodzi do ciężkiego przebiegu COVID-19, odpowiedział: 

"Mówimy oczywiście tylko o sterydach wziewnych, a nie doustnych. Opinia o tym, że dobrze prowadzone przez lekarzy, głównie alergologów, osoby z astmą, znacznie rzadziej chorują ciężko na COVID-19, to opinia prawdziwa, udowodniona, doskonale nam znana".

Dodał także, że w sytuacji osób, które uzyskały dodatni wynik testu SARS-CoV-2, kortykosteroidy należy włączyć do leczenia natychmiast. Pacjent może je przyjmować samodzielnie w domu. Okres ich stosowania powinien wynosić przynajmniej 15 dni.

Zapytany o to, czy istnieje lek, który można podać osobie narażonej na kontakt z wirusem SARS-CoV-2 tak, aby po zetknięciu z nim, nie namnożył się w organizmie, odpowiedział: 

"Tak. Są takie leki. W Polsce, niestety, nie są one dostępne. Używane są natomiast w USA. To mieszanka przeciwciał monoklonalnych firmy Regeneron i AstraZeneca, które - podane osobie z kontaktu - lekarzowi, pielęgniarce, nauczycielowi czy policjantowi - zabezpieczają je przed zachorowaniem na COVID. Firma Regeneron - ma 6 miesięcy skuteczności jednej dawki domięśniowej, AstraZeneca - rok po podaniu jednej dawki domięśniowo".

Jak wynika z wypowiedzi prof. Kuny, leki te podaje się w USA przedstawicielom ochrony zdrowia, policjantom, żołnierzom, pracownikom rządowym. "Cena takiego leku to koszt wysokości około 800 dolarów. Dla porównania - remdesivir kosztuje ok. 3000 dolarów. I nie działa" - dodaje.

Profesor przyznał również, że informacje o braku dostępnych leków w walce z COVID "to nieaktualna prawda. To, co się mówi w tym temacie, nie jest zgodne z najnowszą wiedzą medyczną. W sobotę rano minister zdrowia Adam Niedzielski udzielił wywiadu dla RMF. Byłem zachwycony, bo powiedział w nim dokładnie to, co ja staram się mówić od roku: że, oczywiście, dzieci się zakażają wirusem SARS-CoV-2. I zakażają dziadków oraz osoby starsze. Sama choroba jednak u dzieci jest łagodna. Więc, jeżeli dziadkowie się zaszczepią, i jeśli rodzice się zaszczepią, to dzieci powinny chodzić do szkoły, bo szkody, które im wyrządzamy, gdy do szkoły nie chodzą, są dużo większe".

Dodał także, że "Państwo polskie od ok. miesiąca prowadzi znacznie bardziej logiczną i racjonalną politykę walki z wirusem, niż wcześniej. Ten wirus z nami zostanie. Trzeba się z tym pogodzić"

Profesor podkreślał także, że nie należy straszyć społeczeństwa, zaprzeczając jednocześnie słowom eksperta z Rady Medycznej, który niedawno poinformował, że niebawem w naszym kraju znowu z powodu COVID-19 będzie ok. tysiąc zgonów dziennie. "Nie będzie. Jeżeli dojdzie do 400, to będzie maksimum - przy obecnym wyszczepieniu. Trzeba też uczciwie mówić, kto obecnie na COVID-19 umiera. Są to osoby schorowane, dla których śmiertelnym zagrożeniem jest zarówno COVID, grypa, jak i wirus RSV. Zastanówmy się więc, co my dla tych, którzy są ciężko chorzy na choroby współistniejące, możemy zrobić? Otóż, musimy ich zaszczepić. Bezwzględnie i w stu procentach. Drugą rzeczą jest podawanie statyn. Jest bowiem ponad tysiąc leków, które hamują namnażanie się wirusa w komórkach. Problem jest jeden: nie można ich podać, gdy ten wirus się już namnoży".

Sprawniejsze diagnozowanie pozostałych schorzeń i wdrożenie odpowiedniej farmakoterapii mogłyby okazać się skuteczne w zapobieganiu zgonom z powodu COVID-19. 

"To jest największy problem naszej medycyny, że my nie mamy przebadanych pacjentów, nie prowadzimy prewencji na schorzenia, które z powodzeniem można zaopatrzyć lekowo, bądź przez zmianę nawyków życiowych. W Sztokholmie to udowodniono - na przykładzie miliona osób, które podzielono na te, biorące statyny, i te, które ich nie biorą. U tych pierwszych ryzyko śmierci na COVID-19 jest o 13 procent niższe. W Polsce uratować w tej epidemii mogłoby to uratować jakieś 10 tysięcy ludzi. No i sterydy wziewne. One działają równie skutecznie, jak szczepionka Pfizera, jeżeli są podane natychmiast po wykryciu wirusa. To jest, być może, opcja dla tych, którzy się nie zaszczepili. Problem z tymi ludźmi jest taki, że oni negują wirusa. Nawet, jak dostają wynik pozytywny, to czekają. Na co czekają? Na śmierć?"