W cierpieniu i niegodnie, wymiotując krwią, z wiadrem na szyi. Tak umiera się w Polsce
Dramatyczna sytuacja nieuleczalnie chorych pacjentów w Polsce. Muszą czekać nawet kilka tygodni w długiej kolejce na przyjęcie do hospicjum. Brakuje miejsce w tych placówkach, a oprócz tego opieka paliatywna musi mierzyć się z innymi problemami. Jak przyznała prezes Fundacji Dom Hospicyjny w Pruszczu Gdańskim, "efekt jest taki, że pacjenci umierają w cierpieniu i niegodnie".
Sytuacja wielu hospicjów w Polsce jest dramatyczna. Rosną koszty utrzymania tego typu placówek – drożeją leki i materiały opatrunkowe, energia elektryczna oraz brakuje miejsc dla pacjentów ciężko chorych. Portal trojmiasto.wyborcza.pl opisał ten problem z perspektywy pacjentów i ich bliskich oraz zarządzających tymi placówkami.
Chorzy umierają, zanim dostaną miejsce w hospicjum
Pani Jagoda przytoczyła historię swojego męża, który miał nowotwór prostaty z przerzutami do kości. Czekał dwa tygodnie na przyjęcie do jednej z pomorskich placówek hospicyjnych. Niestety, mężczyzna zmarł. – Nasz lekarz dał skierowanie bez żadnego problemu. Wypełniliśmy dokumenty, ale uprzedzono, że trzeba będzie trochę poczekać. Mieli zadzwonić. Ale mąż tego telefonu nie dożył. Odszedł nagle, we śnie – wyznała kobieta w rozmowie z trojmiasto.wyborcza.pl
Na miejsce w hospicjum chorzy oczekują w długich kolejkach. Bliscy robią, co w mogą, by znaleźć dla nich miejsce. W tych poszukiwaniach korzystają z Informatora Leczenia Narodowego, który dostępny jest na stronie Narodowego Funduszu Zdrowia. Sprawdzają w nim terminy, ale – jak napisał portal trojmiasto.wyborcza.pl - przy rubryce "pierwszy wolny termin" dla każdego hospicjum pojawia się informacja: "nie dotyczy". Po kolei dzwonią do placówek, by dowiedzieć się, czy jest szansa na przyjęcie. Najczęściej słyszą, że "na miejsce trzeba czekać kilka tygodni" lub "czy chory odczuwa silny ból".
Hospicja zgłaszają poważne problemy
Niektóre hospicja w Polsce znalazły się na skraju bankructwa, a jeszcze Narodowy Fundusz Zdrowia wprowadził limity w zakresie opieki paliatywnej dla dorosłych pacjentów. Osoby zarządzające tymi placówkami muszą mierzyć się z dużymi wymaganiami. - Zarówno lekarz, jak i pielęgniarka powinni być do dyspozycji 24 godziny na dobę. A w praktyce, jeżeli hospicjum ma kontrakt na 15-20 pacjentów, to jest w ogóle nie do zrobienia. Bo pieniądze, które dostają z NFZ, nie pozwalają na to – wyjaśniła w rozmowie z trojmiasto.wyborcza.pl Katarzyna Kałduńska, prezes Fundacji Dom Hospicyjny w Pruszczu Gdańskim, specjalistka w dziedzinie pielęgniarstwa opieki paliatywnej.
Zaznaczyła, że w hospicjum domowym, które prowadzi, jest pod opieką 56 pacjentów, w tym 35 zakontraktowanych na NFZ. - Miesięcznie muszę dołożyć 30-40 tysięcy, w zależności od tego, ile jest interwencji. I te pieniądze muszę dosłownie wyżebrać – dodała.
"Pacjenci umierają w cierpieniu"
Zwróciła też uwagę na to, że lekarze pierwszego kontaktu nie chcą wystawiać recepty na opiaty, które mogą uśmierzyć ból. Kałduńska stwierdziła, że "efekt jest taki, że pacjenci umierają w cierpieniu i niegodnie". Przytoczyła pewną sytuację, która bardzo mocno w niej utkwiła.
Zadzwoniła do niej pielęgniarka domowa, która akurat była na wizycie u pacjentki w domu. Przekazała jej, że stan podopiecznej jest ciężki i bardzo cierpi do tego stopnia, że "wymiotuje krwią". Lekarz i pogotowie ratunkowe odmówili przyjazdu.
- Mówię: przyjadę z lekami, a ty załóż jej sondę. Ale ona nie miała specjalnego worka, więc założyła tej pani wiaderko po ogórkach kiszonych na szyję. Pani zmarła minutę, może dwie przed tym, zanim przyjechałam z lekami, a widoku tego wiaderka przywieszonego na jej szyi nigdy nie zapomnę – opowiedziała Kałduńska w wywiadzie z trojmiasto.wyborcza.pl.