#OnkoHero. Aga o raku piersi: Myślałam, że umieram i nie mogłam się pogodzić z tą myślą

2022-10-07 12:07

Agnieszka przed diagnozą była spełnioną nauczycielką wychowania przedszkolnego. Choroba onkologiczna była dla niej “trampoliną” do zmian - również w życiu zawodowym. To dzięki niej zanurzyła się w swoich dziecięcych marzeniach i została doradcą żywienia. Teraz cieszy się każdym dniem i żyje w przekonaniu, że można zbudować szczęście na wszystkim, co oferuje los - nawet na tak trudnym doświadczeniu, jakim jest choroba nowotworowa.

Aga K. OnkoHero
Autor: Archiwum prywatne

Jest to kolejna rozmowa z autorskiego cyklu #OnkoHero, gdzie pacjenci z diagnozą nowotworową dzielą się doświadczeniami, jakie napotkali na swojej ścieżce onkologicznej. Rozmawiamy o strachu, niepewności, rozpaczy, ale i o radościach, zmianach, inspiracjach. 

Październik jest miesiącem świadomości raka piersi. Poznajcie Agnieszkę, która z tą chorobą zmierzyła się dwukrotnie.

Poradnik Zdrowie: kiedy iść do onkologa?

Jak choroba zmieniła Twoje życie?

Po diagnozie chciałam wiedzieć, co jest mi potrzebne, abym była w tym szalonym, pędzącym świecie szczęśliwa, spełniona, zdrowa i jednocześnie robiła to, co daje mi dużo satysfakcji. Wiedziałam, że moje zdrowie liczy się najbardziej i jest na pierwszym miejscu. Przez dwanaście lat pracowałam jako nauczyciel wychowania przedszkolnego, dawało mi to dużo satysfakcji i radości, ale jest to jednak praca wymagająca bardzo dużo uwagi, skupienia. Dzieci w tej samej chwili potrafią pytać o różne rzeczy, a jednak po chorobie onkologicznej ma się zwolnione możliwości. Zatem postanowiłam słuchać swojego organizmu, pozwolić mu na spokojną regenerację, zwolniłam tempo życia a resztki energii skierowałam na życiodajną aktywność na łonie natury aby odzyskać równowagę. 

Czy to był impuls do zmiany?

Zdecydowanie! Był to impuls do tego, by zacząć robić rzeczy, które mnie kiedyś interesowały i fascynowały. Jako mała dziewczynka często bawiłam się w nauczycielkę, więc jedno z dziecięcych marzeń już spełniłam. Zaczęłam zastanawiać się, co innego dawało mi kiedyś radość. Jako dziecko byłam aktywna, spacerowałam z koleżankami po łące, zbierałyśmy kwiaty, bawiłyśmy się w lesie, korzystałyśmy z darów natury. Moja babcia miała ogródek, sad a w nim różnego rodzaju drzewa owocowe. Bardzo dużą satysfakcję dawało mi wspólne robienie dżemów z babcią, z rozrzewnieniem wspominam te czasy. Przyroda i zdrowy tryb życia od dzieciństwa są mi bliskie. Zawsze śledziłam nowinki zdrowotne, czytałam o tym, co warto jeść, a czego lepiej unikać. Jadłam zdrowo, byłam roślinożercą. To wszystko sprawiło, że w momencie diagnozy zaczęłam się zastanawiać, co zawiodło, skąd ten rak? 

Wtedy postanowiłaś zostać doradcą żywienia?

Tak, byłam jeszcze wtedy na etapie edukacji dzieci i pomyślałam, że zacznę edukować także dorosłych. Postanowiłam, że się nie poddam i po rozpoczęciu ponownego leczenia i kolejnej operacji, chemioterapii i radioterapii zaczęłam zaoczne studia podyplomowe na kierunku dietetyka. Mogłam być w domu, nie traciłam pieniędzy na dojazdy do Bydgoszczy, gotowałam, opiekowałam się moim kotem i dbałam o siebie jak najlepiej. Był to dla mnie bardzo rozwojowy czas i za to jestem wdzięczna tej sytuacji. 

A za raka? Można powiedzieć, że jesteś za niego wdzięczna?

Nie byłam wdzięczna za to, że choroba wróciła, ale za to wszystko, co mnie wtedy spotkało już tak. Przeszłam raka dwa razy, a mimo to kocham życie, cieszę się każdym dniem, realizuję się. W drodze po zdrowie mogłam ponownie sięgnąć do dziecięcych marzeń, zastanowić się, w którą stronę warto pójść, co jest moim motywatorem, co daje mi szczęście. 

Czy miałaś żal o to, że rak Ci coś odebrał?

Rak zabrał mi dwa miesiące mojego życia i planów. Płakałam, cały ten czas pytałam “dlaczego?”. Wykończyło mnie to psychicznie, moje życie rozsypało się całkowicie w wielu aspektach - zarówno w rodzinnym, jak i zawodowym. Choroba mi pokazała: “Aga, nie będziesz mieć dzieci”. Pogodziłam się z tym i w przyszłości chciałabym mieć partnera, który to zaakceptuje. Pomimo tych trudów nie ubolewam nad tym, że rak mi cokolwiek odebrał, on ofiarował mi lekcję życia, pokory i pokazał, jak budować szczęście na tym, co człowieka spotyka.

Dzięki chorobie zyskałaś głębszą świadomość?

Zdecydowanie! W kwestii posiadania potomstwa wiem, że mogę być ciocią, czy przyszywaną mamą. Wiem też, że mogę dokonać adopcji wspólnie z człowiekiem, który jest na takim samym poziomie świadomości, z takim, który wie, co to znaczy zachorować, przejść trudną drogę życiową. Zdecydowanie lepiej mi się rozmawia z osobami, które rozumieją czym jest cierpienie, bo trudy związane z chorobą uwrażliwiają człowieka, dzięki nim łatwiej jest znaleźć w sobie empatię i zrozumienie. Moje doświadczenie z chorobą nauczyło mnie, że ważne jest to, co mamy tu i teraz i że na tym można zbudować coś naprawdę pięknego i wartościowego. 

Skąd wziął się pseudonim “Aga Petarda”? 

Jestem podopieczną fundacji Rak’n’Roll. Wygraj Życie!, w której prowadzę zbiórkę na leczenie. Ostatnio nawet przebiegłam 10 kilometrów w górach bez żadnego przygotowania. To właśnie w fundacji dostałam ksywkę “Aga Petarda”. 

To dlatego, że jesteś tak aktywna?

Tak, rzeczywiście dużo działam. Jestem instruktorką nordic walking, prowadzę warsztaty o zdrowym odżywianiu, edukuję dorosłych, a moim marzeniem jest wpajanie dzieciom dobrych nawyków żywieniowych. W sierpniu nieoczekiwanie zostałam zaproszona przez jedną z fundacji pomagających pacjentkom, takim jak ja na ekscytującą przygodę na Mazurach, gdzie poznałam wielu ciekawych ludzi. Była to wspaniała wyprawa, a cała spontaniczność, która jej towarzyszyła sprawiała, że świetnie się bawiłam. Miałam możliwość wdrożyć naukę pozyskaną z przeczytanych licznych książek z psychologii, z takich rzeczy, które mnie fascynowały podczas drogi ku zdrowieniu i wychodzenia z raka po raz drugi. Mogę śmiało stwierdzić, że wykorzystałam czas choroby najlepiej, jak mogłam.

Jak to się stało, że zdiagnozowano u Ciebie nowotwór?

To było w kwietniu 2018 roku. Wyczułam malutki guz przy samobadaniu piersi pod prysznicem. Sprawę zbagatelizowałam, ale po dwóch dniach znów wyczułam guzek w tym samym miejscu. Był niewielki, miał kilka milimetrów, a kształtem przypominał pestkę pomarańczy. Pamiętam, że do tego, by to sprawdzić zachęcił mnie mój były partner.  Udałam się więc do lekarza, który powiedział, że w jego opinii jest to torbiel, którą należy obserwować. 

Jak zareagowałaś?

Z miejsca zaznaczyłam, że mam plany na przyszłość co do powiększenia rodziny i muszę wiedzieć, co powinnam zrobić w dalszej diagnostyce. Zlecono mi wtedy biopsję.

Co było dalej?

Po powrocie z urodzinowego wypadu do Austrii otrzymałam telefon w sprawie pilnej porady z lekarzem, ponieważ wynik badania był nieprawidłowy. Choć nikt mi tego nie powiedział, wiedziałam, że mam raka. 

Pamiętasz, co wtedy czułaś?

Byłam roztrzęsiona, zadawałam sobie pytanie “dlaczego ja?”. Nie mogłam uwierzyć, że mam raka piersi - “przecież jestem młoda, aktywna, w miarę dobrze się odżywiam, raz na jakiś czas jadłam coś mniej zdrowego i to zaważyło na tym, że mam raka?”. To było dla mnie niemożliwe. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko, choć w całym tym szoku i niedowierzaniu pamiętam niewiele. Myślałam, że umieram i nie mogłam się pogodzić z tą myślą.

Długo trwał ten etap zaprzeczenia? 

Jakieś dwa miesiące były naprawdę ciężkie. Na szczęście byłam odpowiednio zaopiekowana przez psychoonkolożkę z fundacji. Okazało się, że potrzebuję około 80 tys. złotych na leczenie. Miałam już kredyt, nie mogłam sobie pozwolić na kolejny. Miałam na szczęście wsparcie bliskiej osoby, która wymyśliła, żebyśmy spróbowali poszukać pomocy w fundacji. To był fantastyczny pomysł, bo się udało! Wsparcie pieniężne otrzymałam także z przedszkola, w którym pracowałam. Jestem ogromnie wdzięczna pani dyrektor i lokalnej społeczności za to, że w tak krótkim czasie udało im się zebrać potrzebną sumę pieniędzy na leczenie. Stał za mną sztab ludzi, dzięki czemu czułam, że nie jestem sama w swojej chorobie. Życzyłabym wszystkim pacjentom, aby na swojej drodze spotkali tak wspaniałych pracodawców, jakiego ja doświadczyłam. 

Jak pomógł Ci psychoonkolog?

Z osoby pełnej wigoru, witalności i radości nagle stałam się osobą, na twarzy której na dłużej zagościł smutek. To wtedy stanęła przede mną kobieta z fundacji, wysoka pani psychoonkolog, w oczach której ujrzałam siłę. Pamiętam, że powiedziała mi: “przeszłam dwa razy raka i cieszę się życiem”. Wbiłam się w fotel, i ze łzami w oczach poprosiłam, aby mi to powtórzyła. Z perspektywy czasu widzę, że uczepiłam się tej informacji i to ona dawała mi motywację. Tego potrzebowałam - wiedzy, że są ludzie, którzy przez to przeszli i żyją.

Prowadziłaś zdrowy tryb życia, więc rzeczywiście pytanie - skąd ten rak? Czy ktoś w Twojej rodzinie chorował na raka?

U mnie w rodzinie nikt nie chorował na raka, dlatego moja choroba była dla mnie zaskoczeniem. Nie miałam akceptacji i zgody na to, co mnie spotkało. Ponadto, do 2018 roku nie miałam styczności z osobą, która zachorowała na raka piersi. Przetarłam wszelkie szlaki w rodzinie, w pracy, wśród znajomych, wszędzie. 

Teraz często jesteś pytana o leczenie, o nawyki żywieniowe, jak sobie radzić w chorobie?

Tak, często spotykam się z pytaniami, jak sobie radzić z różnymi problemami będącymi efektami ubocznymi leczenia i powtarzam, że proste i różnorodne posiłki oraz aktywność to podstawa. Dla dobrej kondycji psychicznej pacjenta ważne jest z kolei przebywanie z pozytywnymi ludźmi, otaczanie się przyrodą i prawdziwymi, szczerymi relacjami, a także sięganie po sprawdzone rady tych, którzy przez to przeszli. To jest największa moc pacjentów onkologicznych. Mi to pomogło, dało siłę i energię. To sprawiło, że jestem “kobietą petardą”.

Cały czas praktykujesz zdrowe nawyki?

Tak, odkąd zaczęłam leczenie jeszcze bardziej dbam o swoją dietę, sięgam po zdrowe, sezonowe i lokalne produkty, staram się wszystkie posiłki przyrządzać samodzielnie. Daje mi to dużo frajdy i satysfakcji, ponieważ rozwijam się w tym kierunku, a przecież właśnie uzyskałam tytuł doradcy żywienia (śmiech).

Co dawało Ci siłę w trudnej ścieżce leczenia?

Gdy tylko siły mi na to pozwalały, wyjeżdżałam w góry, nad morze. Wizualizowałam sobie siebie zdrową, silną, pełną wigoru. To dawało mi zapomnienie, oddech i powodowało, że nie żyłam samym leczeniem. Po chemii potrzebowałam kilku dni, aby dojść do siebie, powrócić do sił. Czułam się fatalnie, bolały mnie mięśnie i kości, wymiotowałam, miałam biegunki, niewiele jadłam, całkowicie opadałam z sił. Wyjazdy i przebywanie blisko natury dawały mi pozytywnego kopa. Dużo dobrej energii dały mi także cudowne relacje z przyjaciółmi i rodziną, rozmowy, spotkania, wspólne śmiechy. Tego wtedy najbardziej potrzebowałam. 

Dziękuję za rozmowę.