Wyczekane, wychuchane drugie dziecko - ciąża z problemami

2007-05-07 9:33

Marlena wraz z mężem planowali trójkę dzieci. Pierwsza ciąża przebiegała bardzo dobrze, ale poród odbył się w siódmym miesiącu i mała spędziła pierwsze tygodnie życia w inkubatorze. Z drugim dzieckiem od początku nie było łatwo. Marlena miała kłopoty z zajściem w ciążę, potem z jej utrzymaniem. W efekcie dziecko zjawiło się na świecie dwa miesiące przed planowanym terminem porodu.

Wyczekane, wychuchane drugie dziecko - ciąża z problemami
Autor: thinkstockphotos.com

Spis treści

  1. Problemy z zajściem w ciążę
  2. Mdłości i zachcianki w ciąży
  3. Przedwczesny poród
  4. Konieczny inkubator
  5. W planach trzecia ciąża

Zawsze wiedzieliśmy z mężem, że chcemy mieć więcej niż jedno dziecko - opowiada 33-letnia Marlena z Warszawy, mama 7-letniej Wiktorii i 3-letniej Oli. – Mój mąż pochodzi z wielodzietnej rodziny. W jego domu przy świątecznym stole jest zawsze mnóstwo ludzi. Wszyscy są ze sobą zżyci. Podoba mi się to. Kiedy więc planowaliśmy małżeństwo, oboje stwierdziliśmy, że będzie trójka. Na razie mamy dwie wspaniałe córki. I chociaż obie przyszły na świat z problemami, nie zniechęca mnie to. Mam nadzieję, że to nie koniec. Pierwszą ciążę zniosłam dobrze. Przez cały czas pracowałam, byłam bardzo aktywna i świetnie się czułam. Mimo to Wiktoria urodziła się w siódmym miesiącu i pierwsze tygodnie życia spędziła w inkubatorze. Lekarka z Centrum Zdrowia Dziecka straszyła nas wizją dziecięcego porażenia mózgowego, ale na szczęście myliła się. Po rocznej rehabilitacji zniknęły drobne problemy i Wiki rozwijała się prawidłowo. Brakowało mi wtedy doświadczenia i pewności siebie. Skupiłam się na opiece nad dzieckiem i… może trochę zaniedbałam własne zdrowie. Mimo regularnych wizyt kontrolnych u ginekologa, nie zorientowałam się w porę, że mam guz na jajniku. Musiałam przejść operację, po której zostało mi tylko 50 proc. szans na drugie dziecko. Nie załamałam się, ale był we mnie niepokój o to, czy uda mi się jeszcze zajść w ciążę. I może dlatego, że tak bardzo się z mężem staraliśmy, nie wychodziło nam. W końcu odpuściłam sobie. Postanowiłam przestać o tym myśleć. W któryś weekend brałam udział w spotkaniu integracyjnym organizowanym przez pracodawcę. Były tam różne atrakcje, między innymi skok na bungee. Bałam się, ale skoczyłam. Wtedy przyszła mi do głowy taka myśl, że z ciążą będzie podobnie. Po prostu muszę… skoczyć. Przestałam się bać, zamartwiać i rozważać, czy to dobry moment, czy damy sobie radę. „Teraz albo nigdy” – pomyślałam i… niedługo potem zaszłam w ciążę.

Problemy z zajściem w ciążę

Nie robiłam testów. Zdałam się na los. Pomyślałam, że jeśli będzie ciąża, to szybko się zorientuję, pójdę do lekarza i on ją potwierdzi. Tak też było. Niestety, tym razem już na początku wystąpiły komplikacje. W szóstym tygodniu zaczęłam krwawić. Ciąża była zagrożona, więc trafiłam do szpitala. To był szpital kliniczny Akademii Medycznej przy ul. Lindleya. Wydawało mi się, że powinnam mieć doskonałą opiekę, tymczasem leżałam zostawiona sama sobie i biłam się z myślami, co będzie dalej. Nikt się mną nie interesował, a młody lekarz, który robił USG, nie potrafił nawet znaleźć płodu! Na szczęście po lekach krwawienie ustało i po dramatycznym tygodniu mogłam wyjść do domu. Dalej przez całą ciążę, aż do porodu, prowadziła mnie już lekarka z prywatnej przychodni. Nie było łatwo. Dostałam 20 zastrzyków z progesteronu i przez półtora miesiąca musiałam leżeć. Bardzo na siebie uważałam, w obawie, żeby nie stracić dziecka. Pilnowałam się na każdym kroku, ale nie zrezygnowałam z basenu. Chodziliśmy tam całą rodziną i pływaliśmy wszyscy razem. Zresztą, kiedy dolegliwości ustąpiły, mogłam już normalnie funkcjonować, tyle że co jakiś czas brałam zwolnienie i robiłam sobie przerwę w pracy. Bite osiem godzin przy biurku to było jednak ponad moje siły.

Mdłości i zachcianki w ciąży

Przez całą ciążę dokuczały mi mdłości. Nie miałam apetytu, byłam wrażliwa na zapachy, zwłaszcza wędlin i mięsa. Wszystko mnie drażniło. Mogłam jeść tylko melony. Do pracy zabierałam dwa, a i to czasem było mało, więc kupowałam jeszcze trzeciego. Nic innego mi nie smakowało, może jeszcze arbuzy i jabłka. Śmiejemy się, że Ola to taka melonowa dziewczynka, chociaż ona jeszcze za tymi owocami nie przepada. Poza tymi dolegliwościami czułam się świetnie. Mój mąż, Paweł, bardzo mi pomagał, dbał o mnie – podobnie jak rodzice, którzy często zajmowali się w tym czasie Wiktorią. Czułam się kochana i piękna… Wszyscy się bardzo cieszyli, łącznie z Wiktorią, która razem z nami osłuchiwała brzuszek i chodziła na każde badanie USG. To ona wybrała imię dla siostry. Od początku miała być Ola i koniec! Trafiła znakomicie, bo to imię do Oleńki idealnie pasuje.

Przedwczesny poród

Niestety, nie udało mi się wytrwać do końca ciąży. Oleńka, podobnie jak Wiktoria, pchała się na świat. W 31. tygodniu zaczęłam krwawić. Pogotowie zawiozło mnie do szpitala na Kasprzaka, gdzie stwierdzono rozwarcie na 2 cm. Dostałam leki powstrzymujące akcję porodową i po kilku godzinach wszystko się wyciszyło. Trafiłam na patologię ciąży. Mimo dramatyzmu sytuacji bardzo dobrze wspominam pobyt w tym szpitalu. Nie było porównania z tym, co przeżywałam wcześniej! Na oddziale panowała miła atmosfera, kobiety pomagały sobie nawzajem, a położna przychodziła co chwila i pytała, czy niczego nie trzeba. Czułam, że jestem pod dobrą opieką, że cała uwaga skupia się na mnie i na dziecku. Wydawało się, że donoszę ciążę do końca, a jednak… Piątego października, około trzeciej nad ranem, poczułam się bardzo źle. Przyszły dwie lekarki, zrobiły mi USG i stwierdziły rozwarcie na 5 cm. Przewieziono mnie na salę porodową i dalej wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zadzwonić do męża. Planowaliśmy wspólny poród, ale Oleńka nie dała nam szans. Wyskoczyła już po 15 minutach! Położna i lekarki mówiły ze śmiechem: „Mamusia kichnęła trzy razy i po porodzie”. Muszę przyznać, że personel medyczny był wspaniały. Położna przez cały czas do mnie mówiła, trzymała mnie za rękę, dawała znaki lekkim uściskiem dłoni. Świetnie się rozumiałyśmy. Przed porodem nie chodziłam do szkoły rodzenia. Uznałam, że jeśli będę uważnie słuchać, co do mnie mówią, i współpracować z położną, to sama sobie poradzę. I tak też było.

Konieczny inkubator

Niestety, tuż po porodzie nie mogłam przytulić dziecka, i to było bardzo przykre. Ola była słaba i od razu zabrano ją do badania. Dostała 9 punktów w skali Apgar. Ważyła 2 kg, miała problemy z oddychaniem, więc musiała leżeć w inkubatorze. W dodatku okazało się, że miałam zakażenie wewnątrzmaciczne, więc Ola musiała dostawać antybiotyk i kroplówki. Kursowałam między szpitalem a domem, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie wezmę ją na ręce. Siedzieliśmy przy niej z mężem i głaskaliśmy jej nóżki przez otwór w inkubatorze – to był nasz jedyny kontakt z dzieckiem. Na szczęście miała doskonałą opiekę, a my, po doświadczeniach z Wiktorią, byliśmy już bardziej świadomi i spokojniejsi. Wiedziałam na przykład, że trzeba trochę czasu, zanim wyrobi się u niej odruch ssania. Bardzo pomogły pielęgniarki, które opiekowały się wcześniakami. Podawały Oli ściągnięty przeze mnie pokarm strzykawką, ale jednocześnie palcem – w rękawiczce jednorazowej – gładziły jej podniebienie, wymuszając odruch ssania. To był fajny i bardzo skuteczny sposób. Po trzech tygodniach dostaliśmy już do domu zdrowe dziecko. Nie musiałam nawet pielęgnować pępuszka, bo zdążył jej odpaść w szpitalu. W domu Ola szybko przybierała na wadze, ale oprócz mojego pokarmu dostawała też specjalną mieszankę dla wcześniaków. Stale kontrolowaliśmy jej wagę i przestrzegaliśmy godzin posiłków.

W planach trzecia ciąża

Mąż bardzo mi pomagał. W nocy nawet nie musiałam wstawać, bo karmił Olę butelką. Podobnie jak Wiktoria, Ola też była rehabilitowana. Tym razem jednak zrezygnowaliśmy z męczących wizyt w przyszpitalnej poradni rehabilitacyjnej i wyczekiwania w wielogodzinnych kolejkach. Korzystaliśmy z prywatnej przychodni, w której były świetne warunki. Nikt nie zabierał nam dziecka i nie kazał czekać pod gabinetem – jak było przy Wiktorii. Nikt nie straszył porażeniem mózgowym. Chodziliśmy na rehabilitację całą rodziną. Ja i mąż obserwowaliśmy zajęcia, ucząc się, jak należy ćwiczyć z dzieckiem w domu, a Wiktoria dostawała kredki i rysowała sobie w kąciku. Można by pomyśleć, że po takich doświadczeniach powinnam mieć dosyć. Ja jednak mam nadzieję,że za jakiś czas podejmiemy trzecią próbę. Może tym razem to będzie Staś? Teraz bardzo dbam o siebie, co trzy miesiące chodzę na wizyty kontrolne do ginekologa. Wiem, że przy kolejnej ciąży znów mogą być problemy, ale jeśli się zdarzy, to zrobię wszystko, żeby dziecko miało szansę urodzić się zdrowe. Śmiejemy się z moją panią doktor, że pierwsze przyszło na świat w 30. tygodniu ciąży, drugie w 32., to może trzecie wytrwa 34 tygodnie?

miesięcznik "M jak mama"