Święta i relacje międzyludzkie w obliczu pandemii – okiem psychologa
Dr Ewa Jarczewska-Gerc z Uniwersytetu SWPS wyjaśnia, co pomaga pokonać stres i frustrację wywołaną życiem pełnym obostrzeń oraz podpowiada, jak wspierać bliskie osoby, z którymi nie spotkamy się przy wigilijnym stole.
Zbliża się koniec roku pełnego zmian, ograniczeń i wyzwań, jakie postawiła przed nami nowa rzeczywistość. Pojawienie się koronawirusa to wielka próba dla kondycji fizycznej, ale i psychicznej. Właśnie o tej ostatniej, niedługo przed świętami, postanowiliśmy porozmawiać z dr Ewą Jarczewską-Gerc z Uniwersytetu SWPS podczas spotkania online, które odbyło się 3 grudnia.
Mamy początek grudnia, to jest ten moment, kiedy większość z nas zaczyna przygotowanie do świąt, planowanie spotkań w rodzinnym gronie, lepienie pierogów, pieczenie pierników, zamawianie prezentów. To wszystko sprawia, że odliczamy już dni do tego wyjątkowego wydarzenia. Ale nie ma wątpliwości, że te święta będą inne niż dotychczas – i dlatego chciałabym zapytać: czego się spodziewać?
Dr Ewa Jarczewska-Gerc: Ten 2020 rok to taki moment, kiedy właściwe nie wiadomo, czego się spodziewać. Charakterystyczną cechą tego czasu, w którym żyjemy jest to, że trudno przewidzieć, co się wydarzy, jakie będą obostrzenia, jakie będą pozwolenia, co będzie można robić, a czego nie. Na pewno już wiosną trudne były dla nas święta wielkanocne, kiedy w trakcie lockdownu rekomendacja była taka, żeby się nie spotykać, nie wychodzić z domu i wiele osób miało poczucie samotności, rozczarowania i czekaliśmy na to Boże Narodzenie. To była taka nadzieja, że się przetoczy przez te wakacje, że druga część roku będzie szczęśliwsza dla nas wszystkich, że nie będzie takich problemów i będziemy mogli wspaniale cieszyć się świętami Bożego Narodzenia. I okazuje się, że jednak nie – jest jeszcze gorzej i sytuacja jest taka, że są pewne obostrzenia wręcz rekomendujące, żeby nie spotykać się w dużym gronie. Ja bardzo cieszę się, w tej chwili widząc, że ludzie robią różne rzeczy, żeby się podnieść na duchu, żeby się trochę lepiej poczuć. Kilka dni temu miałam rozmowę z dziennikarzem dotyczącą tego właśnie, że w tym roku ludzie jakoś szybciej zaczynają przystrajać domy, zakładają lampki w ogrodzie itd. Oczywiście zazwyczaj podchodziliśmy do tego sceptycznie – żeby jednak czekać na ten wyjątkowy moment, ale myślę, że takie drobne czynności, że upieczemy pierniki na początku grudnia, poczujemy tę atmosferę świąteczną już w tej chwili – to są takie drobne kamyczki, które możemy powrzucać, żeby trochę budować swoje pozytywne emocje, swój dobrostan, żeby poczuć ten klimat świąt.
Czy to pomoże?
E.J-G.: Myślę, że to, co się dzieje obecnie, to jest taka walka o swoje zdrowie psychiczne. O ile wcale nie było z tym zdrowiem psychicznym super jeszcze przed pandemią. Fundacja państwa Gatesów prowadzi co kilka lat bardzo szerokie badania epidemiologiczne. Na stronie WHO można przeczytać wyniki. Pamiętam, że pod koniec zeszłego roku zapoznawałam się z wynikami tychże badań. Pokazały, że jeśli chodzi o problemy psychiczne, cały czas te statystyki rosną i jest de facto coraz gorzej. Natomiast co będzie po pandemii... Tempo przyrostu przeróżnych kwestii dotyczących spadku nastroju, czyli rożnych chorób afektywnych, w tym depresji, bardzo ciężkiej, poważnej choroby – obawiam się, że te statystyki będą tylko rosły. Więc każda czynność, taka drobnostka, która nam nie szkodzi, nie jest destruktywna – bo jeszcze być może uda się nam dziś powiedzieć o tym, że jednak te metody na poprawę humoru bywają bardziej konstruktywne i , niestety, bardziej destruktywne – cieszenie się tą atmosferą świąteczną, ustrajanie domu czy wspólne pieczenie to są takie czynności, które na pewno nam nie zaszkodzą, a mogą wpłynąć na to, że będziemy generować pozytywne emocje. Są one niezbędne z punktu widzenia budowania własnego szczęścia, poczucia spełnienia, satysfakcji i ogólnego dobrostanu człowieka. Więc zachęcam do tego jak najbardziej.
Czego jeszcze możemy się spodziewać?
E.J-G.: Tego, że choćby w obszarze relacji te święta jednak będą inne. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nawet jeśli rodzina na co dzień, jeżeli jest spora, nie widuje się tak bardzo regularnie, ale przychodzi ten moment świąt Bożego Narodzenia i spotykamy się na wigilię czy w pierwszy dzień świąt w dużym gronie. W tym roku będzie to związane z dużym ryzykiem, więc na pewno relacyjnie też te święta będą trochę inne, a relacje są niezwykle ważnym elementem budowania swojego poczucia szczęścia, dobrostanu. Od razu powiem, że nawet rozmowa telefoniczna może nam dać namiastkę tego szczęścia, bo np. wyniki badań pokazują, że już 15 minut rozmowy z kimś, kogo lubimy, kochamy, z kim się dobrze czujemy, powoduje podwyższenie poziomu oksytocyny – hormonu, który jest hormonem miłości i odpowiada za przywiązanie, poczucie bezpieczeństwa, poczucie komfortu, więc chciałam zwrócić państwa uwagę, że to nie musi być też spotkanie face to face. Oczywiście one są najcudowniejsze, kiedy możemy się przytulić i dotknąć...
...i to będzie więcej niż 15 minut rozmowy…
E.J-G.: ...dokładnie, otóż to – natomiast nie zapominajmy o drugim człowieku, choć w tej chwili trochę inaczej możemy się z nim komunikować i spędzać czas.
Istnieją też takie rodziny, w których są pewne konflikty. Chciałabym zapytać, czy narzucona izolacja, dystans społeczny pogłębią ten problem, czy być może sprawią, że właśnie zaczniemy rozmawiać. Jak to będzie wyglądało – czy skoro się nie spotkamy, to też się nie pogodzimy?
E.J-G.: Ogólnie izolacja społeczna intensyfikuje różnego rodzaju problemy. To jest w tej chwili jedno z moich utrapień jako psychologa. Zajmuję się siłą woli, motywacją. Badam to, na ile ludzie są wytrwali, jestem też praktykiem, oczywiście pracuję na co dzień z ludźmi i to, co mnie w tej chwili bardzo niepokoi, że nawet na osoby, które uważałam za w pewnym sensie niezłomne, silne, ta izolacja bardzo źle wpływa. Jeśli chodzi o konflikty, na pewno one narastają – ja to obserwuję także jako trenerka biznesu, gdzie mam wrażenie, i to nie tylko ja, że np. w pracy, w korporacjach bardzo poluzowały się kryteria dotyczące pewnej kultury komunikacji: ludzie już nie bawią się w jakieś kurtuazje, w jakieś nadmierne bycie miłym dla drugiego człowieka, troszeczkę zmienił się nam kod kulturowy. Przez to, że wszyscy jesteśmy pobudzeni, sfrustrowani, mamy dużo złości w sobie, bo jest mnóstwo czynników w ciągu dnia, które nas wyprowadzają z równowagi. Chcemy popracować – to się stało już przywilejem, że możemy to zrobić, bo przecież cały czas nasze dzieci czegoś od nas potrzebują, nie radzą sobie z nauką zdalną, tu są głodne, tu chcą coś wypić, i cały czas ta praca jest przerywana i człowiek jest narażony na bardzo dużo sytuacji, które są frustrujące. Konflikty będą narastać. One być może nie będą w takiej formie wyrażone, jak zdarza się przy wigilijnym stole, kiedy ścierają się różne pokolenia, różne poglądy, różne perspektywy, ale często było tak, że one się starły, te emocje przeszły…
…i być może właśnie dochodziło do spektakularnego pogodzenia się po latach…
E.J-G.: ...tak, do czyszczenia atmosfery, przegadania – bo my tego bardzo potrzebujemy. Negatywne emocje są ważne, bardzo motywujące, ale one nie znikają, tzn. jeśli z nimi nic nie zrobimy, jeśli ich nie wypowiemy, w jakiś sposób nie wyrazimy, to one nie znikną same z siebie. Dzięki temu, że jednak się spotykaliśmy, mogliśmy wyrazić pewne swoje opinie. Często się pokłóciliśmy, ale przynajmniej był ten upust, ten wybuch. Często było też tak, że zaraz po tym wybuchu myśleliśmy sobie: ach, już mnie to tak nie boli, pogódźmy się i niech będzie już znowu między nami wszystko w porządku. Więc jestem trochę zaniepokojona tym, że teraz jest dość utrudniona pewna ekspresja emocji, szczególnie tych emocji bolesnych, trudnych, bo nie ma też okazji. I dlatego idziemy w te nieco mniej konstruktywne formy radzenia sobie z napięciem, stresem, problemami. Do nich należy choćby objadanie się, spożycie alkoholu, a szczególnie nadmierne, różnego rodzaju używki, nadmierne spędzanie czasu w sposób bierny przed telewizorem – niestety, to wszystko sprawia, że czujemy się de facto coraz gorzej. Chcemy sobie tym poprawić humor , ale okazuje się, że to jest bardzo krótkotrwałe. To poprawianie humoru jest na chwilę, a zaraz znowu czujemy się źle, jeszcze gorzej.
Dla kogo ta izolacja w okresie świąt jest najtrudniejsza?
E.J-G.: Dla osób, które same mieszkają, czy dla seniorów. Obserwuję, że wiele osób młodych, w sensie w średnim wieku „młodych”, unika kontaktu z seniorami, bo boi się ich zarazić – taka jest też rekomendacja. Mówimy: izolujcie się od dziadków, ale w ogóle nie mówi się o kosztach psychicznych, które te osoby ponoszą w związku z izolacją. COVID-19 jest bardzo niebezpieczny dla nich, ale izolacja społeczna, poczucie osamotnienia – badania pokazują jednoznacznie, że to jest czynnik, który zabija ludzi: samotność, poczucie, że nie ma wsparcia społecznego. Najbardziej narażoną grupą są osoby starsze, chociaż de facto koszty izolacji ponoszą wszystkie pokolenia, bo to są też dzieciaki, chociaż one już przed pandemią komunikowały się mocno przez media społecznościowe, różne komunikatory, telefon itd., ale w tej chwili jest tak, że dzieci większość czasu spędzają w swoim pokoju przed komputerem lub telefonem i te koszty są ogromne.
Więc pierwsza grupa obciążonych to są dzieciaki i młodzież. Sama jestem mamą dzieci w wieku szkolnym, mam syna w siódmej klasie i córkę w czwartej i widzę, jak bardzo dzieci tęsknią do normalności, do tego, żeby pójść do szkoły, żeby móc pobiegać po korytarzu, żeby po prostu z dzieciakami poprzebywać… Dzięki technologiom mamy pewna namiastkę i cieszę się, że ją mamy, ale to nigdy nie zastąpi kontaktu z żywym człowiekiem.
Grupa młodych dorosłych – załóżmy, studenci – oni też ten koszt ponoszą, też nie mogą spotykać się na uczelni, więc uczą się zdalnie. Ale jednak młodzi mają więcej zasobów do tego, żeby a to wyjść pobiegać, a to coś ze sobą zrobić, po prostu mają też więcej energii życiowej, która powoduje, że łatwiej jest się im zmotywować np. w domu do jakichś ćwiczeń. Natomiast rzeczywiście grupa najbardziej zagrożona, to jednak nasi rodzice – moi, którzy są w wieku ok. 70 lat, i jeszcze starsi, czyli osoby w dojrzałym, zaawansowanym wieku, które już nie mają tej energii życiowej tyle i tej motywacji, żeby coś ze sobą robić. Ich życie w pewnym sensie było regulowane przez odwiedziny, przez jakąś inicjatywę ze strony dzieci czy wnuków – tego nie ma, bo wszyscy się boją, żeby tego starszego rodzica czy dziadka nie zarazić, i to poczucie osamotnienia w tej grupie jest przeogromne.
Co by pomogło seniorom?
E.J-G.: Myślę, że jakaś forma uatrakcyjnienia im tego czasu, jeżeli mamy liczną rodzinę, przygotowania choćby jakiejś delegacji, która będzie przebadana, osób, które będą pewne, że w tym momencie akurat nie są obciążone chorobą, i zajęcia im trochę czasu to będzie jak na wagę złota. Bo osoby starsze, seniorzy to są też osoby bardzo przywiązane do tradycji i u nich zaakceptowanie tego, że te święta będą wyglądały inaczej, też jest pewnym kosztem psychologicznym. Młode osoby łatwiej adaptują się do zmian. Oczywiście to jest kwestia indywidualna, ale ogólnie z wiekiem stajemy się coraz bardziej – powiedziałabym – stabilni, jeśli chodzi o swoje preferencje i przywiązani do tradycji, więc myślę, że tutaj też ten koszt – zrozumienia, że świat się zmienił i ja teraz muszę troszeczkę inaczej – będzie duży.
Ale na pewno w niektórych rodzinach będzie tak, że pozostanie już tylko rozmowa na odległość. Jak ją przeprowadzać, by była wspierająca? By ta druga osoba poczuła się lepiej.
E.J-G.: No właśnie, tu jest pewien kłopot, bo co to znaczy: poczuje się lepiej. Np. malowanie trawy na zielono bywa miłe, ale często wcale nie przynosi ulgi – ta osoba odkłada telefon i dalej czuje się tak samo źle, a może jeszcze gorzej, a czasem zdarza się, że jest ten wybuch, emocje, że pojawia się złość, i pytanie: czy to czasem nie jest lepsza rozmowa? Chociaż nam się wydaje, że Boże, właśnie się pokłóciliśmy czy przemówiliśmy… zadzwoniłam, miało być dobrze, a… Ale nie bójmy się tego, czasem właśnie lepiej wyrazić te negatywne emocje niż kisić się w tej zielonej trawie, która tak naprawdę wcale nie jest zielona, tylko pomalowana. Po pierwsze, trzeba rozmawiać. Natomiast druga kwestia: jak rozmawiać? jest uzależniona od tego, ile mamy czasu i ile mamy motywacji, żeby naprawdę posłuchać, co się u tego człowieka dzieje. Bo czasem jest tak, że my zachęcamy go do szczerości, do pewnych wynurzeń, a potem mówimy: słuchaj, ja muszę już kończyć, bo lecę do pracy – i zostawiamy de facto tę osobę taką trochę rozgrzebaną w swoich emocjach, a niedomkniętą. Tak więc tematy, które miałyby wywołać jakieś emocje czy oczyszczenie emocjonalne tej osoby, czyli taka szczera rozmowa, podejmujemy w sytuacji, kiedy odpowiedzialnie wiemy, że mamy trochę czasu na to, żeby w tym pobyć, i później też ewentualnie jakoś zareagować, czyli że będzie pewna dynamika tej rozmowy. Jeśli wiemy, że mamy 5 minut i to chodzi o kurtuazyjne dowiedzenie się, czy ta osoba jest zdrowa, czy wszystko jest w porządku, to nie poruszajmy po prostu takich tematów. Myślę, że zadawanie bardzo konkretnych pytań, ale pytań otwartych, zachęca do szczerej rozmowy, to są w ogóle takie podstawowe zasady komunikacji.
Jakie to mogą być pytania?
E.J-G.: To są pytania, na które nie można odpowiedzieć „tak” lub „nie”, czyli takie, które się zaczynają od „jak” – jak się dzisiaj czujesz? Zazwyczaj ludzie mówią: dobrze, no ale to wtedy można zapytać: a co to dla ciebie znaczy „dobrze”? Albo możemy zapytać o to, co dzisiaj robiłaś – konkretnie, czyli opowiedz mi, np. jak wyglądał twój poranek, czyli wprowadzamy konkrety. Wychodzimy od tego konkretnego pytania „jak się dzisiaj czujesz” – no dobrze, dobrze córciu, wszystko jest w porządku, wszystko dobrze, nie martw się o mnie, u mnie dobrze. No ale – mamo, opowiedz mi, jaki miałaś poranek, co jadłaś na śniadanie, a co potem robiłaś? To nie muszą być tylko otwarte pytania; czy poszłaś na spacer, a jak byłaś na tym spacerze, to co widziałaś, na co zwróciłaś uwagę. Pokazujemy takimi pytaniami, że śledzimy, podążamy za tym komunikatem, który wyraża ta osoba, czyli że naprawdę nas interesuje, co się u niej działo. Czyli im bardziej konkretnie zapytamy o to, co jadła, na jaki posiłek – na śniadanie, obiad, albo kiedy była na zakupach, to co kupiła. To się może tak wydawać – no co mnie to obchodzi, ale właśnie to jest treść życia, te drobne rzeczy. Ta osoba wtedy czuje, że jest dla nas ważna. Że my naprawdę mamy czas, swoją uwagę, życzliwość wobec niej i że chcemy wysłuchać, co ona robiła, np. w sklepie czy w parku, co widziała. Wyobraźmy sobie, jak życie tej osoby wygląda, jak wygląda jej codzienność. Czy to jest tak, że ona wstaje, to wszystko jest powtarzalne, jakie ona wykonuje czynności. Żeby zachować zdrowie psychiczne, potrzebne jest także otwieranie się na pewne nowe zachowania, nowe sytuacje, więc zachęcanie tej osoby… np. pytając co jadłaś: no to, to i to, czyli znowu to samo… mamo, a czy próbowałaś np., zjeść to i to? – Nie, nigdy w życiu nie zrobię łososia na wigilię. Wtedy możemy powiedzieć: no to my zrobimy i ci przywieziemy. Zachęcajmy też do otwierania się na pewne nowe doświadczenia, także doświadczenia smakowe. Przez ostatni rok opracowaliśmy na uczelni koncepcję tzw. neurouważności, czyli uważności rozumianej nie tylko jako ćwiczenie medytacyjne, ale także uważności poznawczo-społecznej.
W jaki sposób neurouważność łączy się z naszą obecną sytuacją?
E.J-G.: Uważność poznawczo-społeczna odnosi się do tego, na ile zauważamy nowe rzeczy, na ile jesteśmy otwarci na różnorodność, na inne opinie, na wieloznaczność. W tej chwili ludzie, którzy mają wysoki poziom takiej otwartości, zdecydowanie łatwiej, elastyczniej radzą sobie z epidemią. Oni nie potrzebują takiej mocnej, domkniętej wizji świata, oni się uczą tego świata każdego dnia. Okazuje się, że to nie jest takie bez sensu, bo ma też przełożenie na funkcjonowanie naszego mózgu, dlatego to się właśnie nazywa neurouważnością. Czyli mózg, który musi stanąć przed wyzwaniem, musi się czegoś nauczyć, inaczej spojrzeć na dany problem czy jakąś inną perspektywę – wtedy następuje pobudzenie mózgu do pracy, dzięki czemu on się zaczyna rozwijać, czyli możliwa jest regeneracja tego mózgu, nawet w chorobach demencyjnych. I to jest dlatego szczególnie ważne u seniorów, bo to właśnie powoduje, że centralny układ nerwowy ma możliwość stymulacji. Zachęcanie do tego – jak tu ktoś napisał na czacie: białe krawężniki są ładne. One są ładne, ale je trzeba zauważyć. Szczerze: róbmy ćwiczenie polegające na zwracaniu uwagi na krawężniki, na drzewa, na nowe szyldy, które pojawiają się w naszej przestrzeni – którą idziemy codziennie i nic nie zauważamy. Bardzo często nie mamy świadomości, co tam wokół nas jest. Są badania, które pokazują, że właśnie zwracanie uwagi na takie drobiazgi jak białe krawężniki powoduje, że nasz mózg lepiej pracuje, np. u seniorów badania pokazały, że takie zauważanie nowości zwiększało ich zasoby pamięciowe, lepiej potem wypadali w treningu pamięci.
Co w takim razie jeszcze możemy zrobić dla naszego mózgu, dla naszego lepszego samopoczucia, naszej psychiki w tym przedświątecznym okresie? Bo ludzie na różne sposoby próbują poprawić sobie nastrój, czasem to jest oglądanie komedii, czasem uprawianie sportu, czasem zajadanie, niestety często słodyczy – ale wielu osobom poprawia to nastrój.
E.J-G.: Niestety, to poprawia nastrój, a potem bardzo psuje. Nie mówię o tym, że ludzie tyją, bo to wiadomo. Prowadzę od 20 lat badania dotyczące wagi Polaków i przyznam szczerze, że ostatnio robiłam je w styczniu 2020 i pokazały one, że się przesunęliśmy o 2 stopnie w BMI. Przeciętny Polak już 10-11 lat temu miał nadwagę, ale przeciętna Polka też w tej chwili ma. Ale to było przed pandemią, w styczniu 2020.
Pyta mnie pani, jak sobie ten humor poprawiać, dbać o swój dobrostan. Niestety badania eksperymentalne, prowadzone w takiej procedurze, że jednego dnia ludzie objadają się, poprawiają sobie humor słodyczami, pokazują, że następnego dnia i przez kolejne dni ich humor, czyli nastrój, mówiąc profesjonalnie, drastycznie spada. Natomiast badania pokazują także, że ci, którzy się objadali zieleniną, czyli jedli dużo warzyw i owoców, na drugi dzień czują się znakomicie.
To kwestia wyrzutów sumienia?
E.J-G.: Nie, to nie tylko o to chodzi, że nie mają wyrzutów sumienia. Jest takie powiedzenie: jesteś tym, co jesz. Wpływ jedzenia na nasze samopoczucie psychiczne – ubolewam, że wciąż bardzo mało na ten temat się mówi, szczególnie w polskiej narracji społecznej. Regulowanie tego, co jemy, jest jednym z najprostszych działań, które możemy sobie zrobić, żeby lepiej się poczuć – albo poczuć się gorzej. Wpływ tego, co jemy – unikam pojęcia diety, chociaż potocznie mówimy o diecie – a zatem wpływ tego, co jemy, jest przeogromny, dlatego że to, co znajdzie się w jelitach, natychmiast po strawieniu zaczyna komunikować się z całym ciałem, w tym z mózgiem. Jelita połączone są z mózgiem – nerwem błędnym w sposób bezpośredni, ten nerw idzie z mózgu do jelit. Substancje, które się w jelitach pojawią – my nazywamy to środowisko mikrobiomem, natomiast to, co znajduje się w środku, to jest mikrobiota jelitowa, czyli różne mikroorganizmy, które się w tych jelitach znajdują – wpływają na nasze samopoczucie, i to w sposób naprawdę drastyczny. Dieta zachodnioeuropejska, wysycona tłuszczami nasyconymi i cukrem, prowadzi do sytuacji, w której my swojej mikrobiocie bardzo mocno szkodzimy. Są liczne badania, tzw. metaanalizy, biorące pod uwagę wiele wyników badań, które pokazują, że ten rodzaj diety wpływa fatalnie na nasze funkcjonowanie intelektualne, emocjonalne, łącznie z objawami depresyjnymi. Np. w jednym z eksperymentów szczurom sterylnym, tj. wyhodowanym w laboratorium, w których jelitach. nie ma tam żadnych bakterii, przeszczepiono mikrobiotę osób z depresją, czyli skład mikrobioty ludzi cierpiących na depresję przeszczepiono szczurom sterylnym, które nie miały własnej mikrobioty. Natychmiast szczury zaczęły objawiać symptomy depresji, które polegały na tym, że były bardziej osowiałe, wpadały w bezruch, nie chciały pić słodkiej wody, czyli nie chciały się raczyć czymś, co sprawiało im dotychczas przyjemność – mówimy tutaj o anhedonii, czyli niezdolności do odczuwania przyjemności. Były zdecydowanie mniej komunikatywne, miały po prostu objawy depresji.
My sobie nie uświadamiamy na co dzień, jak to jest ważne, objadamy się śmieciami, a potem zastanawiamy się, dlaczego czujemy się właśnie tak. Ja często uczę, żeby ludzie sobie wizualizowali, co się dzieje w momencie, kiedy oni biorą jakiś pokarm do ust i on później przechodzi przez te wszystkie odcinki układu pokarmowego, trafiają do jelit, a potem za pośrednictwem kosmków jelitowych dostają się do całego ustroju, do całego naszego organizmu, co powoduje, że de facto to, co zjedliśmy, wpływa na nasze samopoczucie. To nie tylko zaburzenie afektywne, nie tylko depresja, nie tylko nastroje, ale także nasze funkcjonowanie intelektualne się zmienia pod wpływem zmiany w obszarze mikrobioty. Czyli mamy gorszą pamięć, gorszą koncentrację. Wiadomo, że np. w przypadku osób z nadpobudliwością ruchową z deficytem uwagi, czyli w zaburzeniu znanym pod nazwą ADHD, niezwykle istotna rolę odgrywa mikrobiota jelitowa. Są wyniki badań, które pokazują, że ma ona związek jeżeli chodzi o choroby Alzheimera i Parkinsona.
Czy ta zależność działa też przeciwnym kierunku?
E.J-G.: Wpływ zawartości naszych jelit jest przeogromny, i co ważne dla mnie jako dla psychologa: sposób, w jaki myślimy, emocje, których doświadczamy – one też mogą wpływać na naszą mikrobiotę jelitową. To znaczy, że jest to połączenie dwukierunkowe. Przecież my myślimy chemicznie. Mój syn teraz w 7. klasie rozpoczął naukę chemii i mówi: mamo, po co mi chemia. Ja mówię: chemia to jest wszystko. Chemia to są twoje myśli. Ty myślisz chemicznie – twoje myśli to jest proces chemiczny. Nie ma żadnej czarodziejskiej różdżki w tym , że myślenie wpływa choćby na poziom zakwaszenia, na skład naszego organizmu, bo przecież myślenie to jest chemia, pobudza neuroprzekaźnictwo, hormony itd. Przestraszymy się czegoś, przypomnimy sobie: och, nie zrobiłam tego zadania do pracy, i od razu stres, od razu ta oś podwzgórze-przysadka-nadnercze powoduje, że wydzielają się hormony nadnerczy, czyli adrenalina, noradrenalina, kortyzol i nasze ciało się pobudza. To jest chemia, wszystko jest chemią, która uzasadnia, dlaczego dzieje się tak, że nasze doznania emocjonalne zmieniają chemię naszego ustroju, czyli mogą też wpływać na to, co dzieje się w naszych jelitach. Ale oczywiście my możemy w drugą stronę zadziałać, czyli dobrze się odżywiając – a dobre odżywianie polega na tym, że jemy przynajmniej 7-8 porcji świeżych warzyw i owoców w ciągu dnia – oczywiście porcja to nie jest dużo, bo to jest tyle, co mieści się w dłoni – to może być 1/3 ogórka, mały pomidor, kawałek banana itd, w proporcji 5 porcji warzyw, 2 – owoców, tak zresztą było w tzw. diecie the gut makeover. To było takie badanie, w którym próbowano zregenerować jelita uczestników i okazało się, że właśnie zastosowanie tej diety – mocno ograniczony cukier, mocno ograniczony tłuszcz, dużo świeżych warzyw i owoców – w mniejszym stopniu oczywiście – do tego białko różnego pochodzenia, w tym białko pochodzące od ryb i roślin strączkowych powodowało, że po ok. 4 tygodniach, a później także w perspektywie 6 tygodni – ten sposób odżywiania bardzo korzystnie przełożył się na funkcjonowanie emocjonalne, poznawcze. Są też badania, których celem jest pokazanie, czy np. znaczenie ma zastosowanie probiotyków i prebiotyków w suplementacji doustnej…
Chciałam zapytać, czy konkretne bakterie możemy „dokarmiać”, żeby ich przybywało w naszych jelitach, żeby samopoczucie się mogło poprawiać.
E.J-G.: Zespołów tych bakterii jest sporo. Metaanalizy badań dotyczące tych szczepów są bardzo rozproszone, więc nie chciałabym mówić o konkretnych, a bardziej powiedzieć o szerszym ich zastosowaniu. Chodzi mi o to, że czasem się człowiek przyczepi do jednego szczepu i później szuka tylko pod tym kątem. Natomiast to, co możemy zarekomendować, w warunkach naturalnych, w codziennym odżywianiu, to jest dbanie o to, żeby w diecie było dużo świeżych produktów roślinnych – chodzi o świeże warzywa, w mniejszym stopniu owoce. Dotychczas rekomendacja lekarzy była taka, żeby stosować preparaty probiotyczne w sytuacji antybiotykoterapi, jednak w tej chwili wielu z nich rekomenduje to, żeby na co dzień uzupełniać dietę, przyjmując różnego rodzaju probiotyki – nie będziemy wymieniać tu konkretnych preparatów, ale trzeba mieć świadomość, że warto to robić.
Czyli na pewno uważniej dobierać menu. Może niekoniecznie wszystkie świąteczne dania wpisują się w te wytyczne, które pani podała, bo jest i tłusto, i dużo cukru…
E.J-G.: Nasza wigilia się totalnie nie wpisuje, bo to jest też dużo mącznych produktów – uszka, pierogi – nie jest to coś, co nasze jelita lubią. Zresztą wiele osób ma problemy z trawieniem glutenu, ten gluten jest zresztą inny, niż był 30 lat temu. Wiele osób po takiej wigilii doświadcza różnych problemów gastrycznych, wzdęć itd., więc wyraźnie czują, że ich jelita nie zareagowały tak, jakby chcieli w takiej sytuacji, natomiast to oczywiście można urozmaicać, bo świeże warzywa, jakieś sałatki, sałaty mogą być przystawką właściwie do każdego dania. Powiem szczerze: ponieważ moja mama jest bardzo przywiązana do tradycji i te 12 dań przygotowuje na wigilię, od kilku lat pomagam, przygotowuję razem z nią, ale jednak razem z bratową próbujemy trochę odmłodzić menu wigilijne i oprócz tych potraw tradycyjnych jest bardzo dużo świeżych warzyw, bo one w cudowny sposób działają jak miotła, wymiatają niejako te złe rzeczy z jelit i powodują, że flora bakteryjna ma możliwość się zregenerować.
Czyli podsumowując – tych parę tygodni do świąt to jest teraz najlepszy czas, żeby zadbać o relacje, dzwonić do swoich najbliższych, zadawać szczegółowe pytania i poświęcić im czas, żeby usłyszeć te wszystkie odpowiedzi, zadbać o siebie i innych pod względem odżywiania się, zadbać o dobre emocje, oglądać komedie…
E.J-G.: A propos oglądania w telewizji komedii – śmiech jest niezwykle ważnym czynnikiem, który nas wręcz leczy. Mówi się, że śmiech to zdrowie. Ogólnie odradzam wpadanie w ciągi przed telewizorem, bo jest to bardzo niezdrowe, brak jest ruchu. Zachęcam do tego, żeby po jedzeniu tych wiktuałów się ruszyć i trochę popracować ciałem, gdyż wówczas znowu jelita podejmują pracę. Jest dużo lepiej, kiedy się poruszamy i trawienie zostaje przyspieszone, niż gdy leżymy i wpadamy w ciągi telewizyjne, ale to nie znaczy, że nie mamy sobie nie poprawiać humoru oglądając „Kevina samego w domu” czy innych komedii. Śmiech ma terapeutyczną moc, bo śmiać się można wyłącznie na wydechu. A wydech, głęboki wydech, w ogóle wydychanie powietrza stymuluje przywspółczulny układ nerwowy, który jest odpowiedzialny za redukcję napięcia – wycisza, uspokaja. Śmiech, pobudzając przywspółczulny układ nerwowy sprawia, że się uspokajamy. My się tak świetnie czujemy, jak ten brzuch nam poskacze – nie dość, że trochę nałapiemy tego powietrza wdychając, to jednak śmiejemy się na wydechu.
Ogólnie większość naszej populacji nie potrafi oddychać, większość ludzi ma pobór powietrza na poziomie absolutnie koniecznym, na poziomie płytkim, czyli taki, który jest absolutnie konieczny, żeby przeżyć. Nie oddychamy prawidłowo. Natomiast ludzie, którzy uczą oddechu, trochę mało mówią o wydechu. Wydech jest niezwykle istotny właśnie z punktu widzenia obniżania napięcia, relaksacji, czegoś, co jest w tej chwili wyjątkowo ważne, bo to jest ta kolejna cegiełka do tego, żeby zachować zdrowie, także zdrowie psychiczne. Więc śmiejmy się, oglądajmy te głupie komedie, opowiadajmy sobie dowcipy, róbmy różne rzeczy, które będą powodowały, że trochę się pośmiejemy. Nie polecam śmiechu jako strategii rozwiązywania problemów, bo bywa, że próbujemy w ten sposób zawoalować de facto jakąś trudną sytuację, jakieś przykre doświadczenia czy emocje, próbujemy zawoalować takim śmiechem sztucznym, nienaturalnym, udawanym, i to nie o to w tym chodzi. On nam nie pomoże, on tylko sprawi, że będziemy udawać przed sobą, przed innymi, ale naprawdę w niczym nam nie pomoże. Jest to też taka ucieczkowa strategia radzenia sobie ze stresem i trudnymi sytuacjami.
Nie byłoby rozmowy o świętach bez rozmowy o prezentach. Jaki prezent sprawi przyjemność i radość tym, z którymi nie będziemy mogli się spotkać?
E.J-G.: Bardzo lubię rozmowy o prezentach, co roku je odbywam przed świętami. Jest taka fajna piosenka Ewy Bem: „Łatwo dać, trudno wziąć, wiem to, odkąd dałeś mi spokój” – bardzo lubię ją cytować w tym momencie, że trudno jest wziąć, jak mi dasz spokój… (śmiech) Co nas cieszy? Przed pandemią cieszył nas wspólny czas. Prezent, który świadczył o tym, że ktoś się musiał zatrzymać, musiał się zastanowić… bo niestety z tymi prezentami to jest tak, że my często mamy pewne ambicje, że w tym roku to ja chcę kupić prezenty, które będą naprawdę dedykowane tym moim ludziom, specjalny prezent dla mojego partnera, dla mojej mamy, dla dziecka, dla koleżanki itd. Mamy takie ambitne plany, ale istnieje zjawisko zmiany preferencji w czasie. Polega ono na tym, że kiedy wydaje nam się, że jest dużo czasu do tych świąt, to my się kierujemy zasadą atrakcyjności. Chcemy dać atrakcyjny prezent, czyli taki, który celuje w preferencje, w osobowość tej osoby, w to, że my ją znamy, wiemy co lubi itd. Ale w miarę zbliżania się do wigilii okazuje się, że mieliśmy milion innych rzeczy do zrobienia, za chwilę święta i wtedy tę regułę atrakcyjności zamieniamy na regułę wykonalności. A więc biegniemy do kosmetycznego czy do hipermarketu i wszystkim kupujemy pianki do golenia albo po trzy pary skarpetek… i wychodzi jak zawsze. Teraz jeszcze jest sporo czasu do świąt, więc pierwsza rzecz jest taka, żeby się zastanowić nad tym, więc siadamy, robimy listę… W tym roku mamy drażliwą sytuację, nie z wszystkimi się spotkamy, ale możemy zrobić fantastyczne rzeczy, możemy zrobić paczkę, możemy zamówić czekoladki z napisem „Kocham Cię”… Teraz kwitną tego typu usługi, można komuś coś wysłać. Myślę, że to jest fantastyczny pomysł, by wysłać prezent, ale jednak niech kurier przyniesie, a nie żeby ta osoba musiała pójść na pocztę, bo jeśli będzie musiała pójść na pocztę, to przyniesie to mnóstwo negatywnych emocji i skutek będzie zupełnie odwrotny – wiec dostarczenie do drzwi – czy poczty kwiatowej, czy jakichś czekoladek, czegoś po prostu miłego, ale pod próg, do drzwi spowoduje, że ta osoba na pewno poczuje się wyjątkowa. Jeśli chodzi zaś o osoby, z którymi się spotkamy, to jeszcze teraz można wziąć kartkę papieru, rozpisać sobie, wybrać te osoby, którym naprawdę chcę dać coś wartościowego, coś, co będzie świadczyło o bliskości naszej relacji, i zastanowić się, popatrzeć, przyjrzeć się, co ona teraz robi, co ogląda, co czyta, co ją ciekawi, czego słucha, zabawić się w takiego Sherlocka Holmesa i poprzyglądać się temu, a nie pytać: „a co byś chciała ode mnie dostać pod choinkę?” . Myślę, że to są takie piękne prezenty, które świadczą o tym, że ten ktoś musiał włożyć jakiś wysiłek, jakiś pomyślunek w to, żeby przygotować ten prezent.
Myślę, że np. dla osób starszych, dziadków, babć fantastycznym prezentem będzie album ze zdjęciami, np. z wnukami. Robimy mnóstwo zdjęć telefonami, nawet przesyłamy babci, dziadkowi, nawet mają taki telefon, który to odczyta, ale nic nie zastąpi takiego albumu, bo tych zdjęć jest tysiąc, i znalezienie tego konkretnego zdjęcia sprzed lat, jak mój wnusio był mały, jest bardzo trudne, więc ja myślę, że zrobienie takiego albumu, w którym będzie pokazany rozwój tego dziecka od porodu do trzynastego roku życia, który teraz ma nasz synuś czy córeczka, wnuczek czy wnuczka, będzie takim fajnym prezentem. Dziadek będzie mógł sobie ściągnąć z półki ten album i popatrzeć w każdej chwili na zdjęcia, albo przyjdzie ktoś na wizytę i on będzie mógł się pochwalić: popatrz, to jest mój wnusio, który zmieniał się ileś lat w ten sposób. Na pewno więc ucieszą prezenty, które pokazują, że włożyliśmy wysiłek i czas.
No i ten wspólny czas – aczkolwiek on się teraz zmienił, bo my jesteśmy w jednym domu, w jednym mieszkaniu, całe dnie jesteśmy razem i myślę, że jesteśmy też swoją obecnością tak naprawdę trochę zmęczeni. Ale czym innym jest spędzenie fajnie tego wspólnego czasu. Bo podczas pracy zdalnej, nauki zdalnej nie ma tej możliwości – często ludzie mówią mi, że mają wrażenie, że się oganiają od dzieci jak od much, cały czas „idź stąd, idź stąd, bo ja pracuję”, i cały czas : „cicho, cicho”. Myślę, że prezent polegający na tym, że spędzamy razem ten czas i całkowicie rezygnujemy w tym momencie z pracy, rezygnujemy – nie chodzi o rezygnację z zatrudnienia, tylko o odłożenie na bok spraw zawodowych, i tak będą zawsze niedokończone, nie da się dojść do takiego momentu, że wszystko będzie ułożone na 100% – ale schowanie tego komputera czy tego telefonu komórkowego i spędzenie uważnie czasu razem. Uważnie oznacza, że słuchamy się w sposób aktywny, czyli naprawdę jesteśmy zainteresowani, naprawdę zaangażowani w to, co dana osoba do nas mówi, zadajemy pytania, które wskazują na to, że podążamy za jej myślami – to jest też taki prezent, który na pewno wszystkich ucieszy. Wspólny czas, spędzany w sposób świadomy, uważny, razem.
A czy to prawda, że wcale nie jest dobrze dawać innym bardzo drogie prezenty? Czasem próbujemy podkreślić w ten sposób, jak ważny jest dla nas ten ktoś, dając coś wyjątkowo cennego, drogiego.
E.J-G.: Dawanie jest lekarstwem, badania pokazują, że ludzie zdecydowanie są szczęśliwsi, jak dadzą, niż jak sobie kupią. To jest niesamowite! Oczywiście lubimy też sobie kupować, ale lepiej się czujemy, dając drugiemu człowiekowi. Natomiast co do kosztownych prezentów… Nasza cywilizacja została zbudowana na czymś, co nazywamy regułą wzajemności. Ta reguła współżycia społecznego polega na tym, że jeżeli komuś coś dajemy, to w nim rodzi się potrzeba, żeby nam się zrewanżować. I to jest cudowne… Ludzie pierwotni mieli w sobie na tyle cierpliwości, że potrafili nazbierać jagód, a inni polowali. Ci, co zbierali jagody, nie lubili się konfrontować z wielkim zwierzem, a ci, co lubili się konfrontować z wielkim zwierzem, nie lubili zbierać jagód. I wymieniali się: ja ci daję jagody, a ty mi dasz kawałek mięsa. Ludzie od zarania dziejów wymieniali się różnymi rzeczami. Kiedy więc dostajemy bardzo kosztowny prezent, rodzi się potrzeba czy takie uczucie, że chciałabym się zrewanżować – a wiem, że tego nie zrobię, bo równowartość tego prezentu jest powyżej moich możliwości. I w tym momencie dla tej osoby może to być bardzo niezręczne. Oczywiście pomijamy sytuacje, gdy ktoś daje komuś nerkę – nie zrewanżuję ci się nerką, ale jakoś muszę z tym żyć. Nauczenie się życia z takim „długiem wdzięczności” też jest pewną sztuką, bo to nie znaczy, że my musimy tej osobie coś zwrócić, możemy dawać światu coś dobrego od siebie. Kiedy mamy poczucie dużego długu względem jakiejś osoby, to pewne działania, które podejmiemy, jakieś dobre, niosące nadzieję i pozytywne emocje, zachowania wobec innych ludzi, nie tylko tego konkretnego człowieka, który nas obdarował, w pewnym sensie będą taką spłatą karmy. Można to zrobić, natomiast w kwestii materialnych prezentów, zastanówmy się, czy my chcemy zakłopotać bardziej tę osobę, czy rzeczywiście zrobić jej coś miłego.
Mamy pytanie na czacie: co zrobić, jeśli rodzice wymagają od nas odwiedzin, wspólnej wigilii, a my boimy się o ich zdrowie. Jak z nimi rozmawiać, tłumaczyć, kiedy się obrażają?
E.J-G.: Powiem przewrotnie, że ludzie zawsze się na siebie obrażali, obrażają i obrażać będą. Myślę, że możemy podejść do samego obrażania jako do pewnego doświadczenia, z którego też się możemy wiele nauczyć. Na przykład to, że już jesteśmy dorośli i że potrafimy żyć z tym, że nasz rodzic jest na nas obrażony. Oczywiście to obrażenie w którymś momencie mija, szczególnie, jeśli my jesteśmy pozytywnie nastawieni do tego drugiego człowieka i potrafimy rozładowywać pewną sytuację. Do tego trzeba dojrzeć, ale jest to możliwe. Ja w tym roku miałam wyjątkowe, 40. urodziny i uznałam: jestem dorosła! (śmiech) I jakoś nauczyłam się żyć z tym, że czasem moi rodzice się na mnie obrażają i nie zawsze robię to, czego by ode mnie oczekiwali. Oczywiście oni mają prawo się obrazić, a my mamy prawo tego po prostu nie zrobić, jeżeli będziemy uważali, że to ewidentnie może im zaszkodzić, że to jest pewne ryzyko. Po prostu bierzemy to na klatę i żyjemy dalej, oczywiście zachowując życzliwość wobec nich, czyli bez jakiegoś ataku, bez awantur, bez jakichś bardzo negatywnych emocji, ale wysuwając konkretne argumenty, tłumaczymy: – robię to, bo martwię się o twoje zdrowie.
Chciałabym zwrócić uwagę na to, że dochodzą do mnie pewne informacje, że my teraz nadużywamy niejako tego argumentu, że ja nie chcę zaszkodzić mojemu seniorowi, dlatego do niego nie chodzę. Zastanówmy się, czy to na pewno o to chodzi, czy być może jest mi wygodnie z tym, że ja mam takie usprawiedliwienie, że my nie musimy odwiedzać tych naszych seniorów czy spędzać z nimi czasu. Natomiast jeżeli stoją za tym konkretne argumenty, jeżeli naprawdę chodzi o zdrowie, bezpieczeństwo i mamy jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy to jest dobre, czy nie zrobilibyśmy więcej krzywdy temu seniorowi, no to jak tłumaczyć? Argumentami, ale od razu powiem, że te argumenty nie trafią, bo to nie jest kwestia poznawcza, kwestia przyjęcia argumentów, tylko kwestia emocjonalna, seniorów też trzeba zrozumieć. Ale w perspektywie na pewno to się zmieni. W Wielkiej Brytanii ludzie mają być już szczepieni, wiele osób choruje, przejdzie infekcję, będzie odporna, więc ten świat naprawdę się zmieni. My już długo w tym jesteśmy i mamy poczucie, że nigdy z tego nie wyjdziemy, ale w pewnym momencie to się jednak zacznie kończyć. Więc dobre jest tworzenie wspólnych planów, zaplanowanie czegoś fajnego na wiosnę, na jakiś moment za chwilę, w przyszłości. Można powiedzieć: słuchajcie, tych wigilii możemy jeszcze mieć wspólnych kilka, kilkanaście, a ryzykując tą wspólną wigilią możemy ich po prostu nie mieć – naprawdę ludzie umierają, trzeba to wiedzieć. O ile na wiosnę trudno nam było wymienić kogoś ze znajomych, kto przeszedłby chorobę, to w tej chwili, jak rozmawiam z ludźmi, a codziennie pracuję z ludźmi, trudno mi jest podać kogoś, u kogo w rodzinie ktoś by nie opuścił świata. Więc argumenty o tym, że jest to niebezpieczne, są uzasadnione. Myślę, że zadbanie o tę osobę starszą, w sensie emocji, czyli ok – nie mogę się z tobą zobaczyć, ale utrzymywanie regularnego kontaktu, te rozmowy, które wskazują, że my naprawdę się tą osobą interesujemy, że naprawdę jest dla nas ważna, mogą być taką nagrodą pocieszenia.
Jest pytanie od Anny, jak pomóc teraz nastolatkom. Dla nich to ciężki czas, brak spotkań, ciągle komputer, święta i sylwester z rodzicami.
E.J-G.: Jako teoretyk i praktyk – córka to jeszcze nie nastolatka, ale syn tak – też się na co dzień z tym zmagam. Jest istotne, jak my ten wspólny czas spędzamy – i znowu, czy to jest tylko ten telewizor, wspólne oglądanie? Obserwuję wśród znajomych czy osób, z którymi pracuję, wspólne aktywności, wspólne gotowanie, dzieciaki bardzo fajnie reagują na to, żeby porobić coś razem w kuchni. Czy to będzie wspólne gotowanie, czy wspólne wyjście na spacer, np. z psem, czy to będzie pójście, by sobie pobiegać czy pochodzić z kijkami, tych możliwości jest naprawdę sporo.
Jak pomóc nastolatkowi? Uwzględnić kilka sfer dotyczących zdrowego stylu życia. Mamy pięć takich sfer: pierwsza to są relacje społeczne, druga to regularne ćwiczenia fizyczne, trzecia to aktywność intelektualna, czyli ten „biały krawężnik”, zauważanie nowości, otwieranie swojej głowy, uważność poznawcza, czwarta to dieta, czyli odżywianie, to, co jemy, i piąta to jest sen. Proponuję przyjrzeć się tym pięciu sferom, jak to moje dziecko w nich funkcjonuje, co ono je, jak ono śpi, jak wyglądają relacje społeczne. Zresztą to nie jest tak, że dzieci nie mogą w ogóle wychodzić, one powinny trochę czasu spędzać na dworze. Wiadomo, że jest ten przepis, że one do 16-tej nie mogą wychodzić, po 16-tej jest już ciemno, ale jeżeli to jest nastolatek, to jednak jakiś spacer, czy spotkanie dziewczyn z koleżankami, czy pójście na deskorolkę... Powiem szczerze, że to jest coś, co nas ratuje, że syn wychodzi do skateparku i jeździ na deskorolce; dzięki temu ma ruch, jest na świeżym powietrzu i spotyka się z kolegami, wiec to zaspokaja kilka jego potrzeb. Niestety w tym czasie wypija taki napój słodzony (śmiech), ale już przymykam na to oko, bo przynajmniej jest jakaś relacja społeczna i aktywność ruchowa, i jeszcze kontakt z przyrodą.
Nie zdajemy sobie sprawy, jak ważne jest bycie na zewnątrz, i te wszystkie przepisy, które zamykały lasy i zniechęcały ludzi do chodzenia po parkach… Skandynawowie mają nawet w swoim języku określenie, które odnosi się do przebywania na zewnątrz, na świeżym powietrzu. I oni mówią, że nie ma złej pogody, są złe ubrania. Więc słuchajcie: ubieramy się ciepło, kupujemy sobie odzież termiczną, zakładamy czapki, otulamy się i idziemy na spacer! Nawet jak jest ciemno, zmuszamy się do tego. To jest taki paradoks depresji czy zaburzeń depresyjnych czy subdepresyjnych, że to, co by nam pomogło, to my tego nie zrobimy, bo nie mamy energii, żeby to zrobić. Ale jak jeszcze nie mamy do czynienia ze stanem naprawdę głębokim, naprawdę chorobowym, żeby uniknąć go, żeby mu zapobiec – po prostu zmuszajmy się, nawet na siłę, zakładamy te buty, ciepłe ubrania, wychodzimy razem na spacer wyprowadzić psa, pobiegać, spędźmy trochę czasu na dworze. Wiem, że my nie lubimy tej zimnej pogody i narzekamy na zimę. Ja jestem ciepłolubna i preferuję lato i plażę, ale także każdego dnia staram się przymusić do tego, żeby wyjść na dwór, bo jeszcze jedna kwestia jest niezwykle istotna: siedzenie w domu nasila stany lękowe i wręcz napady paniki. W tej chwili dochodzą do mnie informacje od pacjentów czy studentów, słuchaczy na studiach podyplomowych, że tyle siedzieli w domu, że teraz, jak mają gdzieś wyjść, to dostają palpitacji przed wyjściem. Trzęsą im się ręce, dostają jakiejś suchości w gardle. Więc zachęcam do tego, żeby po prostu każdego dnia razem wyjść z domu. I przyjrzeć się diecie, co to dziecko moje zjadło, czy ono jest odpowiednio odżywione – odżywiać znaczy dostarczać organizmowi składników, które budują tkanki i organizm, a nie go psują i zaśmiecają; jak to moje dziecko śpi, ile godzin, czy bez sensu kładzie się naprawdę zbyt późno. Ja to też obserwuję, mój nastolatek najchętniej kładłby się o dwunastej, pierwszej w nocy, nie robi nic konstruktywnego w tym czasie, i w tym czasie też się nie da, bo ciało powinno się regenerować. Przyjrzyjmy się tym sferom i zróbmy w nich trochę porządków, może się okazać, że to funkcjonowanie będzie za chwilę zdecydowanie lepsze, poprawi się.
Aleksandra na czacie napisała, że poleca adopcję psa, że gdyby nie on, nie zmusiłaby się do wyjścia na dwór. Ostatnio rozmawiałam z lekarzem, który mówił, że zwierzęta fantastycznie pomagają nam przetrwać ten trudny czas.
E.J-G.: Jeżeli ktoś lubi zwierzęta, to jest po prostu coś cudownego mieć kontakt ze zwierzęciem. Te wszystkie przytulasy, drapanie tego kota, psa, to, że kot po nas chodzi czy piec nas obliże – są wyniki badań naukowych, że ludzie wtedy lepiej funkcjonują. Jak ktoś nie lubi zwierząt – może adoptować roślinę. Mówię serio. Wyniki badań pokazują, że korzystne jest grzebanie się w ziemi; w glebie też znajdują się bakterie probiotyczne, które pozytywnie wpływają na nasza mikrobiotę, na florę jelitową i wspomagają nasz organizm w dbaniu o zdrowie psychiczne. Jest jeszcze cały element opieki nad rośliną, to, że ją trzeba podlewać, niektórzy do niej mówią, zachwycają się nią. Badania prowadzone przez psycholog Ellen Langer, najstarszą profesor Uniwersytetu Harvarda, pokazały, że właśnie u seniorów zakupienie im rośliny powodowało, że oni mieli w sobie więcej energii, więcej radości życia, lepiej się czuli, stawali się bardziej aktywni, więc jak najbardziej nie tylko adopcja zwierzęcia, ale nawet adopcja rośliny pomaga.
To może być też pomysł na prezent.
E.J-G.: Absolutnie tak!
Nasz czas wideorozmowy powoli dobiega końca, bardzo dziękuję wszystkim za udział, dziękuję pani za spotkanie. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wszystkim fantastycznych, spokojnych, wypełnionych radością świąt. Nawet jeśli będzie trochę dystansu, spróbujmy go przełamać ciepłą rozmową.
E.J-G.: Ja także życzę państwu wszystkiego dobrego, dużo pozytywnych emocji, ale też nieunikania konfrontacji z tymi negatywnymi, bo one też są nam potrzebne. Świadome przeżycie złości, świadome przeżycie frustracji, smutku powoduje, że za chwilę możemy urosnąć, że tak naprawdę możemy rozkwitnąć dzięki temu. Wszystkiego dobrego, dziękuję.