Odmówiła wydania leku dla konia, bo bała się, że posłuży aborcji. Izba Aptekarska broni farmaceutki
Do nietypowej sytuacji doszło w jednej z aptek w Krakowie. Mężczyzna chciał wykupić leki dla konia na podstawie recepty, którą otrzymał od weterynarza. Gdy farmaceutka zobaczyła zalecenie, postanowiła wezwać policję, ponieważ uznała, że lek może zostać wykorzystywany jako środek wczesnoporonny.
Pan Bartłomiej jest właścicielem konia, u którego lekarka weterynarii wykryła wrzody. Kobieta specjalizująca się w leczeniu tego typu dolegliwości u koni, pracuje na północy kraju. Już w trakcie wystawiania recepty, właściciele zwierzęcia zostali poinformowani o tym, że przepisany lek zawiera substancje wywołującą poronienie, dlatego w aptece mogą zostać zapytani, do czego jest potrzebny.
Chciał kupić leki, trafił do komisariatu
Lekarka weterynarii uprzedziła właścicieli zwierzęcia, że w takim wypadku będzie oczekiwać na telefoniczną weryfikację preparatów z recepty. Koń ważył 700 kg, a zaplanowana kuracja mogła trwać kilka tygodni, więc recepta obejmowała 90 opakowań leku. - Nie wiedzieliśmy, że będą z tego aż takie kłopoty - powiedziała na łamach "Gazety Wyborczej" pani Katarzyna, żona mężczyzny, który usiłował wykupić leki w nowohuckiej aptece.
Już w drodze do placówki pan Bartłomiej otrzymał wiadomość, że lek nie zostanie wydany. Postanowił skontaktować się z apteką telefonicznie. Od pracownicy usłyszał, że nie musi przyjeżdżać, bo nikt nie wyda mu leków, a nawet może zostać wezwana policja. Mimo to mężczyzna postanowił pojechać do apteki. - Kontekst był oczywisty, w domyśle chodziło o to, że zawiera substancję wykorzystywaną jako środek wczesnoporonny - dodała pani Katarzyna.
Zgodnie z relacją małżeństwa, rzeczywiście do apteki została wezwana policja, a pan Bartłomiej trafił na komisariat. Musiał wytłumaczyć funkcjonariuszom, dlaczego potrzebuje tyle ilości preparatu. Po kontakcie policji z lekarką weterynarii, która wystawiła receptę, mężczyzna po kilku godzinach mógł opuścić komisariat.
NIA broni farmaceutki
"Gazeta Wyborcza" skontaktowała się z farmaceutką, która odmówiła wydania leku. Kobieta przyznała, że miała podejrzenia, iż preparat może zostać wykorzystany do celów pozamedycznych. Do sprawy odniosła się Naczelna Izba Aptekarska (NIA), która staje w obronie farmaceutki. Organizacja podkreśla, że recepty weterynaryjne często są fałszowane.
NIA zaznacza także, że w aptekach nie ma klauzuli sumienia, a pracownica postąpiła zgodnie z procedurami. - Farmaceuta może odmówić sprzedaży leku, jeśli ma podejrzenie, że recepta została sfałszowana albo wzbudza uzasadnione podejrzenie co do tego, jak lek będzie wykorzystany. Dlatego tutaj nie mamy wątpliwości, że farmaceutka postąpiła słusznie – podkreślił rzecznik NIA Konrad Madejczyk.
- Leki wykorzystywane w leczeniu chorób pokarmowych zwierząt mają działanie poronne, a więc recepta opiewająca na 90 opakowań może budzić wątpliwości. Co więcej, recepty weterynaryjne są dość często fałszowane. One wciąż są wydawane w formie papierowej, w tym wypadku recepta została przysłana aż z drugiego końca Polski. To wszystko plus fakt, że farmaceutom grożą kary za realizację fałszywych recept, prowadzi do tego, że farmaceutka miała prawo być zaniepokojona i chcieć zweryfikować receptę - dodał Madejczyk.
Rzecznik nie chciał skomentować zabrania Pana Bartłomieja na komisariat. - Tutaj pewnie sprawę powinny wyjaśnić odpowiednie organy, natomiast proceduralnie zachowanie farmaceutki nie budzi zastrzeżeń – tłumaczył.