Narkotyki - samo zło? Niekoniecznie. Rozmowa z prof. Davidem Nuttem
Dr David Nutt, brytyjski psychiatra i neuropsychofarmakolog specjalizujący się w tematyce uzależnień i snu opowiada Maciejowi Lorencowi o mechanizmach uzależniania, psychodelikach i stworzonym przez siebie substytucie alkoholu, a także zdradza, co sądzi o oscarowym filmie „Na rauszu”.
Nutt przez wiele lat kierował Komisją Doradczą ds. Nadużywania Narkotyków, udzielając instytucjom rządowym porad w sprawach związanych ze środkami psychoaktywnymi, a obecnie stoi na czele organizacji DrugScience, w ramach której popularyzuje racjonalne podejście do polityki narkotykowej oparte na dowodach naukowych.
Maciej Lorenc: Pańska książka „Narkotyki bez paniki” wywołała duże kontrowersje. Jakie jest jej główne przesłanie?
David Nutt: Napisałem ją, żeby powiedzieć prawdę o środkach psychoaktywnych bez politycznych przekłamań i manipulacji, które niestety od wielu dekad wpływają na nasze myślenie o tych substancjach, a także na związane z nimi regulacje i strategie państwowe. Starałem się przedstawić naukowe dowody na temat różnych narkotyków w prosty sposób, aby ludzie mogli bez trudu je zrozumieć.
Dlaczego ta tematyka wydaje się panu tak ważna?
Jestem lekarzem, a każdy lekarz codziennie ma kontakt z pacjentami, którzy doznali pewnego rodzaju szkód za sprawą środków psychoaktywnych. Zazwyczaj jest to alkohol albo tytoń, ale czasami są to leki na receptę albo inne substancje przyjmowane przez ludzi. Medycyna i środki psychoaktywne idą ze sobą w parze, a wręcz są nierozerwalne powiązane.
Oprócz tego jako psychiatra zainteresowałem się dwiema kwestiami. Pierwszą jest wpływ różnych środków psychoaktywnych na mózg, który działa w oparciu o procesy chemiczne i zawiera mniej więcej osiemdziesiąt rodzajów neuroprzekaźników, które reagują na tego rodzaju substancje.
Środki psychoaktywne pomagają nam więc zrozumieć sposób funkcjonowania tego narządu. Drugą kwestią jest natomiast fakt, że oczywiście w przypadku niektórych ludzi zażywanie tych substancji staje się problematyczne i prowadzi do uzależnienia.
To również mówi nam coś o funkcjonowaniu mózgu, nieprawdaż? Przez większość mojego życia zawodowego jako psychiatra i neuropsychofarmakolog zajmowałem się badaniem medycznego zastosowania różnych środków psychoaktywnych, a także wywoływanych przez nie problemów.
Wspomniał pan o szkodach wywoływanych przez alkohol, który można uznać za jeden z najbardziej destrukcyjnych narkotyków, ale mimo to wciąż jest powszechnie używany i akceptowany w naszej kulturze. Z czego to wynika?
Wiele czynników przyczyniło się do tego, że alkohol zajmuje tę uprzywilejowaną pozycję wśród innych środków psychoaktywnych. Jest to jedyna substancja, która mocno zmienia stan świadomości, a jednocześnie pozostaje legalna w większości regionów świata. Oczywiście islam zabrania jego spożywania, ale nawet w krajach muzułmańskich wielu ludzi go pije.
Badanie na temat zdrowia psychicznego przeprowadzone kilkanaście lat temu przez WHO w Maroko wykazało, że ponad 3% mieszkańców jest alkoholikami, a niewiele mniej jest uzależnionych od marihuany. Alkohol cieszy się tak dużą popularnością, ponieważ jest najbardziej „towarzyskim” narkotykiem i właśnie stąd wynika jego niezwykły urok. Pomaga nam wchodzić w interakcje międzyludzkie i zmniejsza lęk społeczny, który jest niezwykle rozpowszechnionym zjawiskiem: wszyscy go znamy.
Doświadczamy go na przykład wtedy, gdy wchodzimy na przyjęciu do pomieszczenia pełnego nieznajomych, czujemy na sobie ich spojrzenia i nie bardzo wiemy, o czym z nimi rozmawiać. Alkohol ułatwia interakcje społeczne, a wręcz wielu ludzi nawiązuje pod jego wpływem najważniejsze relacje w swoim życiu. W umiarkowanych dawkach może on więc poprawiać kondycję ludzką na płaszczyźnie interpersonalnej.
Czy właśnie dlatego mamy tendencję do ignorowania wyrządzanych przez niego szkód?
Tak, ale trzeba również pamiętać, że towarzyszy nam od sześciu lub siedmiu tysięcy lat – produkowano go między innymi w starożytnych Chinach i Turcji. Stanowi również ważny element religii: jednym z najważniejszych cudów dokonanych przez Jezusa była zmiana wody w wino. W judaizmie ten trunek ma symboliczną wartość i pod pewnymi względami jest używany w podobny sposób, w jaki w innych kulturach używa się chociażby ayahuaski, grzybów psylocybinowych czy muchomorów czerwonych. W chrześcijaństwie również używa się alkoholu symbolicznie jako elementu komunii świętej, a trzeba pamiętać, że instytucje kościelne miały potężny wpływ na powstawanie większości zachodnich społeczeństw i od setek lat zajmowały się produkowaniem tej substancji.
Na przykład w średniowiecznych klasztorach warzono piwo, które przez długi czas było jednym z niewielu napojów nadających się do picia. Aż do XIX wieku na wyspach brytyjskich ludzie w zasadzie nie mogli spożywać wody, ponieważ była zbyt odrażająca i niebezpieczna. Alkohol od tysiącleci stanowi więc część naszej kultury, a na dodatek przemysł alkoholowy wywiera na nią współcześnie ogromny wpływ, który stał się szczególnie widoczny po okresie prohibicji w Ameryce. Wytwórcy alkoholu zdali sobie wtedy bowiem sprawę, że regulacje prawne nastawione na ograniczanie wyrządzanych przez niego szkód mogą im zagrażać, więc zapoczątkowali program dezinformacji, aby wmówić społeczeństwu, że ich produkty nie są szkodliwe.
Niektórzy ludzie wręcz uważają, że picie jest zdrowe, co oczywiście jest absurdalne. W naszym [brytyjskim – przyp. red.] parlamencie branża alkoholowa dysponuje potężną siłą lobbingową, ponieważ stoją za nią ogromne pieniądze. Niedawno widziałem statystyki, z których wynikało, że w połowie XIX w. ponad 50% wszystkich wpływów z podatków w Wielkiej Brytanii pochodziła ze sprzedaży alkoholu i tytoniu. Poza tym większość użytkowników alkoholu lubi jego działanie i nie doświadcza z jego powodu poważniejszych problemów, więc przymyka oko na jego szkodliwość i nie domaga się wycofania go z rynku.
Pracuje pan nad wprowadzeniem na rynek środka o nazwie Alcarelle, który ma być bezpieczniejszą alternatywą dla alkoholu. Czy mógłby pan o nim opowiedzieć?
Alcarelle stanowi syntetyczny odpowiednik alkoholu i również działa na receptory GABA, ale jest bezpieczniejszy. Dążymy do tego, żeby rozluźniał, rozbudzał towarzyskość i sprzyjał interakcjom międzyludzkim bez wywoływania stanu odurzenia. Miałby dostarczać użytkownikom przyjemności, ale nie zmniejszałby ich zdolności do samokontroli.
Środek ten przechodzi jeszcze przez niezbędne badania dotyczące bezpieczeństwa, ale niedawno opracowaliśmy jego roślinną wersję o nazwie Sentia, która cieszy się już sporą popularnością w Holandii i Belgii.
Jest pan ekspertem od uzależnień i postrzega je pan nie jako problem moralny albo przejaw słabości charakteru, lecz jako przewlekłą chorobę mózgu. Czy zatem istnieje uniwersalny sposób ich leczenia?
Zajmuję się nałogami praktycznie przez całe swoje życie zawodowe. Od dłuższego czasu skupiamy się na poszukiwaniu leków, które mogłyby w innowacyjny sposób pomóc nam w leczeniu uzależnień. Dobrymi przykładami tego rodzaju substancji są metadon i buprenorfina, które mogą być używane w terapii substytucyjnej dla osób uzależnionych od heroiny i innych opioidów.
Co prawda nie uwalniają one od nałogu, ale pomagają go okiełznać, uniknąć zespołu abstynencyjnego i osiągnąć większą stabilność życiową, a jednocześnie powstrzymują ludzi przed robieniem sobie zastrzyków, chroniąc przed AIDS, wirusowym zapaleniem wątroby i innymi chorobami.
W leczeniu alkoholizmu pomocny jest natomiast akamprozat, który łagodzi objawy abstynencyjne, a także disulfiram, za sprawą którego działanie alkoholu staje się bardzo nieprzyjemne, co zniechęca do jego spożywania. W ostatnich latach poświęcałem dużo uwagi mechanizmom mózgowym, które wydają się leżeć u podstaw uzależnienia od środków psychoaktywnych, a także różnych uzależnień behawioralnych, takich jak uzależnienie od hazardu, zakupów czy internetu.
Prawdopodobnie to właśnie te wspólne procesy odpowiadają za uczucie „głodu”, impulsywność i zmniejszoną zdolność do radzenia sobie ze stresem u nałogowców. Być może niedługo nauczymy się oddziaływać na nie w taki sposób, by skutecznie leczyć wszystkie uzależnienia, a bardzo pomocne mogą być w tym substancje takie jak psychodeliki i ketamina, a być może również MDMA.
To ekscytująca perspektywa. W miarę pogłębiania naszej wiedzy o neuroprzekaźnikach i obwodach neuronalnych, prawdopodobnie opracujemy wiele nowych i innowacyjnych kuracji.
Czy pańskim zdaniem człowiek po wyjściu z uzależnienia może wrócić do zażywania swojej ulubionej substancji i przyjmować ją z umiarem bez ponownej utraty kontroli?
W przypadku niektórych ludzi jest to możliwe, a innych nie. Wszystko zależy od tego, z jakich powodów człowiek sięga po określoną substancję. Jeżeli ktoś wpadł w alkoholizm z powodu napięć w pracy, być może po pozbyciu się stresu zawodowego i wyjściu z nałogu znów będzie w stanie pić z umiarem.
Wyobraźmy sobie jednak osobę, która pije alkohol od młodego wieku i sięga po niego dlatego, że pod jego wpływem staje się tym, kim tak naprawdę chciałaby być. Na niektórych alkohol działa właśnie w taki sposób: wydaje się zapełniać pewną lukę w ich umysłach.
W ich przypadku powrót do picia z umiarem bywa bardzo trudny, ponieważ do końca życia są one znacznie bardziej narażone na ponowne popadnięcie w uzależnienie. W dalszym ciągu nie do końca rozumiemy jednak indywidualne różnice związane z uwrażliwieniem na różne substancje i podatnością na nałogi.
Co sądzi pan o filmie „Na rauszu”, który w 2021 roku zdobył Oscara w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny”?
To wspaniały film i bardzo prawdziwy, ponieważ bardzo dobrze pokazuje fakt, że ludzie pod wpływem alkoholu w większości stają się bardziej towarzyscy i czarujący zarówno dla innych, jak i dla samych siebie. Niektórych jednak ta substancja dosłownie wciąga do innego świata i wciąż nie do końca rozumiemy, z czego wynikają te różnice.
Wspomniał pan o psychodelikach, których potencjał terapeutyczny w ostatnich latach wzbudza ogromne zainteresowanie – zwłaszcza potencjał psylocybiny w leczeniu depresji i uzależnień. Jakie mechanizmy wydają się leżeć u podstaw leczniczego wpływu tych substancji?
Z obecnej perspektywy uważam, że psychodeliki są tak potężne, ponieważ ich wpływ na ludzi jest wieloaspektowy. Przede wszystkim wydają się rozbijać sztywne i zapętlone procesy mózgowe, które stały się dysfunkcyjne, dzięki czemu są w stanie dezintegrować myśli wpędzające człowieka w depresję lub uzależnienie, a prawdopodobnie również w takie dolegliwości jak zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne czy anoreksja.
Drugim ważnym aspektem ich działania jest fakt, że otwierają umysł na nowe sposoby myślenia o przeszłości i przyszłości, dzięki czemu człowiekowi łatwiej jest zreinterpretować własne życie i ukierunkować je w bardziej pozytywną stronę.
Oprócz tego poprzez wpływ na receptory 5-HT2A wydają się sprzyjać przyswajaniu tych nowych sposobów myślenia, pobudzając neuroplastyczność. W rezultacie pozwalają nie tylko uwolnić się od starych i nieużytecznych schematów mentalnych, ale również wypracować i utrwalić nowe poglądy.
W przypadku wielu ludzi psychodeliki wpływają korzystnie na dobrostan psychiczny, przez co pomagają w radzeniu sobie ze stresem, który często popycha ludzi ku depresji i uzależnieniom. Wszystkie te elementy powodują, że możemy je uznać za jedne z najpotężniejszych dostępnych nam lekarstw na wspomniane przeze mnie zaburzenia psychiczne.
Jest pan członkiem rady naukowej w firmie Compass Pathways, która prowadzi badania nad antydepresyjnymi właściwościami psylocybiny, ale wzbudza kontrowersje za sprawą swoich roszczeń patentowych. Czy patenty są niezbędne do uregulowania dostępu do terapii psychodelicznych?
Aby obrazowo wyjaśnić tę kwestię, pozwolę sobie porównać historię firmy Compass z historią organizacji non-profit MAPS, która powstała w latach 80. z inicjatywy Ricka Doblina i prowadzi obecnie badania nad leczeniem stresu pourazowego za pomocą MDMA. Pracownicy MAPS zbierali pieniądze z darowizn i potrzebowali ponad trzydziestu lat na dotarcie do trzeciej fazy badań klinicznych.
Ludzie z Compass Pathways odezwali się do mnie mniej więcej pięć lat temu, gdy opublikowaliśmy w piśmie Lancet nasz artykuł na temat pilotażowego badania nad antydepresyjnymi właściwościami psylocybiny.
Chcieli pomóc w dalszych eksperymentach i początkowo również działali jako organizacja non-profit, ale nie byli w stanie zebrać wystarczająco dużo pieniędzy, więc przekształcili się w spółkę akcyjną i szybko zgromadzili niezbędne zasoby finansowe, dzięki którym prowadzą obecnie rzetelne wieloośrodkowe badania nad użyciem psylocybiny w leczeniu depresji lekoopornej.
Wszystko wskazuje na to, że ich kuracja przynosi dobre efekty. W świecie zachodnim takie podejście jest prawdopodobnie niezbędne do przeprowadzenia niezbędnych badań i skutecznego wdrożenia psylocybiny do systemu opieki zdrowotnej – czy nam się to podoba, czy nie.
Trudno powiedzieć, czy podążanie jakąkolwiek inną drogą pozwoliłoby zapewnić ludziom legalny dostęp do terapeutycznego użycia tej substancji. Warto zaznaczyć, że proces dekryminalizacji grzybów psylocybinowych i innych naturalnych psychodelików w niektórych częściach USA wynika nie z ogólnospołecznego entuzjazmu wobec tych środków, lecz z tego, że naukowcy mówią rządowi, że właśnie to należy zrobić. Badania naukowe są bardzo drogie, a im szybciej zgromadzimy rzetelne dane na temat psychodelików, tym szybciej zmienią się regulacje prawne dotyczące dostępu do nich.
Czy dostrzega pan jakieś zagrożenia związane z rosnącą popularnością psychodelików i postępującą dekryminalizacją tych środków w USA?
Niektórzy histeryzują, że w wyniku pozytywnych doniesień medialnych i łagodzenia regulacji prawnych więcej ludzi będzie skłonnych do używania psychodelików poza kontekstem medycznym. Według mnie nie wywoła to poważnych problemów społecznych.
Z pewnością u niektórych psychodeliki będą wywoływać nieprzyjemne albo nawet traumatyczne doświadczenia, a część sięgających po nie osób będzie później zmagać się z długotrwałymi zaburzeniami percepcji i szukać z tego powodu pomocy medycznej.
W swojej wieloletniej praktyce lekarskiej sam stykam się czasem z przypadkami tzw. „zaburzeń postrzegania spowodowanych halucynogenami”, ale w ciągu całej swojej pracy zawodowej widziałem co najwyżej dziesięciu pacjentów z tego rodzaju problemami.
Negatywne efekty są nieuniknione, ale wszystkie środki psychoaktywne mogą je wywoływać, a według mnie w ostatecznym rozrachunku na poziomie ogólnospołecznym psychodeliki mogą przynieść znacznie więcej dobrego niż złego.
Od 2023 roku w stanie Oregon terapie z użyciem psylocybiny będą legalne i jest bardzo ważne, aby tamtejsi eksperci monitorowali stosunek korzyści i szkód. Jeśli chcemy zmienić podejście do tej substancji w instytucjach rządowych i międzynarodowych organizacjach takich jak ONZ, musimy zgromadzić możliwie najwięcej rzetelnych informacji i przedstawić naprawdę mocne argumenty. Sam entuzjazm nie wystarczy.
WHO już zaczęła patrzeć inaczej na marihuanę i dwa lata temu uznała jej medyczne właściwości, ale ONZ nadal idzie w zaparte, a wręcz nie jest otwarta na dyskusję na ten temat, ponieważ prawdopodobnie musiałaby przyznać, że założenia jej „Konwencji o substancjach psychotropowych” z 1971 roku były błędne.
Kilka lat temu badacze z JHU zalecili reklasyfikację psylocybiny z Kategorii 1 do Kategorii 4. Na mocy amerykańskiej ustawy Controlled Substances Act substancje zaklasyfikowane do Kategorii 1 cechują się brakiem uznanych zastosowań medycznych i wysokim potencjałem do nadużywania, a substancje zaklasyfikowane do Kategorii 4 cechują się niskim potencjałem do nadużywania i uzależnienia. Co pan o tym myśli?
Przede wszystkim używanie jakiejkolwiek substancji psychoaktywnej nie powinno być kryminalizowane, choć oczywiście powinniśmy powstrzymać ludzi przed sprzedażą naprawdę niebezpiecznych narkotyków takich jak fentanyle. Ściganie ludzi za grzyby psylocybinowe wydaje mi się jednak absurdalne, ponieważ nie są uzależniające, a ich ogólna szkodliwość jest znikoma.
Celem istnienia poszczególnych kategorii środków kontrolowanych z założenia jest minimalizowanie szkód związanych z rekreacyjnym używaniem różnych narkotyków, a zgodnie z moją wiedzą użytkownicy tych grzybów w zdecydowanej większości nie sięgają po nie ze względów czysto rekreacyjnych – nie biorą ich dla zabawy, lecz raczej z intencją samopoznania i autoterapii, czyli szeroko rozumianej poprawy dobrostanu.
Jak ocenia pan efekty trwającej od kilku dekad „wojny z narkotykami”?
Z perspektyw casu widać wyraźnie, że zakończyła się fiaskiem. Opierała się przede wszystkim na ambicjach politycznych, a zainicjowaną ją między innymi po to, żeby pomóc Nixonowi w zwycięstwie wyborów prezydenckich i podtrzymać absurdalne, nieracjonalne i purytańskie podejście do narkotyków.
Jej twórcy nie mieli zielonego pojęcia o tym, jak działa czarny rynek narkotykowy, który za sprawą ich działań stał się jeszcze bardziej bezwzględny i wrogi.
Na dodatek jej następstwa nigdy nie zostały należycie przeanalizowane, więc obecnie można ją traktować raczej jako przejaw myślenia religijnego, a nie jako strategię opartą na nauce i danych dotyczących społeczeństwa. Cały ten projekt po prostu nie mógł się udać.
Na czarnym rynku jest dostępnych mnóstwo nowych substancji psychoaktywnych. Które z nich wydają się panu najbardziej niebezpieczne?
Zdecydowanie największym zagrożeniem jest obecnie fentanyl i jego pochodne, a ich rosnąca popularność wynika głównie z absurdalnego podejścia do opioidów w Ameryce, gdzie lekarze wprowadzeni w błąd przez firmy farmaceutyczne przepisywali te substancje w zbyt dużych ilościach.
Pochodne fentanylu co roku uśmiercają setki tysięcy ludzi i przejęły rynek handlu heroiną, ponieważ są mocniejsze i tańsze. Ich popularność po części wzięła się z faktu, że ONZ ograniczyła produkcję maku lekarskiego, aby zmniejszyć skalę nadużywania heroiny, więc nielegalni producenci zaczęli szukać alternatywy.
Epidemia używania pochodnych fentanylu zaczęła się w USA, ale rozprzestrzenia się również na Europę, więc możemy spodziewać się rosnącej liczby zgonów. Na czarnym rynku w Wielkiej Brytanii substancje te coraz częściej są dodawane nawet do marihuany czy tabletek ecstasy w celu zwiększenia ich mocy.
Drugim ważnym problemem jest użycie syntetycznych kannabinoidów, które upowszechniło się w wyniku histerycznego podejścia do naturalnej marihuany. Ich popularność w Wielkiej Brytanii wzięła się zwłaszcza z wprowadzenia badań na obecność kannabinoidów w moczu więźniów, którzy zaczęli szukać niewykrywalnych substytutów i przerzucili się na syntetyczne analogi.
Które kraje mają pańskim zdaniem najlepsze podejście do polityki narkotykowej?
Przede wszystkim Portugalia, gdzie zdekryminalizowano posiadanie niewielkich ilości wszystkich środków psychoaktywnych na własny użytek. Był to wspaniały eksperyment i warto zaznaczyć, że u jego podstaw leżały kwestie ekonomiczne, a nie moralne. Przyniósł rewelacyjne efekty.
Holendrzy również zawsze mieli bardzo racjonalne podejście do narkotyków, czego przykładem są chociażby cofffe-shopy z marihuaną czy programy legalnego testowania składu czarnorynkowych narkotyków. W tej kwestii wydają się być znacznie mądrzejsi niż reszta świata i kompletnie nie rozumiem, dlaczego inne kraje nie idą w ich ślady.
Jakie zmiany w ogólnoświatowej polityce narkotykowej chciałby pan zobaczyć w nadchodzących latach?
Przede wszystkim należy zdekryminalizować posiadanie narkotyków na własny użytek, ponieważ penalizowanie ich użycia napędza czarny rynek. Milton Friedman mówił o tym już trzydzieści lat temu. Ludzie produkują i sprzedają narkotyki na czarnym rynku, ponieważ jest to dla nich opłacalne i zależy im na wpędzaniu użytkowników w uzależnienie. Działa to trochę jak piramidy finansowe.
Podtrzymywanie kryminalizacji narkotyków wynika nie tylko z archaicznego podejścia samej ONZ, ale również z podejścia niektórych krajów członkowskich, takich jak Rosja, Chiny, Indonezja, Malezja czy Filipiny.
Część z nich wydaje się wręcz czerpać dziwną przyjemność z dokonywania egzekucji na użytkownikach tych substancji, co jest dla mnie kompletnie niepojęte - być może jest to element sadyzmu charakteryzującego państwa totalitarne. Nigdy też nie rozumiałem, dlaczego kwestia zażywania jakichkolwiek substancji przez obywateli ma tak duże znaczenie dla polityków.
Jeśli ktoś wyrządza szkodę innym z powodu narkotyków, oczywiście trzeba się tym zająć, ale wszystko wskazuje, że za sprawą dekryminalizacji możemy znacząco zminimalizować skalę tego rodzaju problemów, a także skalę problemów zdrowotnych wśród użytkowników – na przykład rozpowszechnienie AIDS czy wirusowego zapalenia wątroby. Polityka narkotykowa powinna opierać się na otwartej i humanitarnej dyskusji i dowodach naukowych, a nie na przekonaniach moralnych.
Za sprawą ataków na nielegalne narkotyki rządy mogą udawać, że coś robią i chronią obywateli, co według mnie jest kompletną hipokryzją, bo jednocześnie czerpią ogromne korzyści finansowe ze sprzedawania znacznie bardziej niebezpiecznych środków psychoaktywnych, czyli alkoholu i tytoniu.
Na dodatek wielu polityków regularnie zażywa kokainę, o czym świadczy chociażby fakt, że śladowe ilości tej substancji wykryto niedawno w 11 z 12 przebadanych toalet w brytyjskim parlamencie. Uchodzi im to jednak na sucho przez wzgląd na ich status społeczny, więc można powiedzieć, że wojna z narkotykami tak naprawdę jest wymierzona nie przeciwko narkotykom, lecz przeciwko ubogim ludziom.