Łatwiej siebie krytykować niż polubić. Trenerka wyjaśnia, jak to zmienić
Coraz więcej uwagi poświęcamy zdrowiu psychicznemu i fizycznemu, a także sposobom na budowanie zdrowych relacji. Wiele z nas zmaga się jednak z zaburzeniami postrzegania siebie, presją społeczną i niską samooceną, które często wynikają z trudnych doświadczeń z przeszłości. Jak nauczyć się zdrowo dbać o siebie, przełamać strefę komfortu i unikać powielania negatywnych wzorców? Jakie kroki podjąć, aby zamiast narzucać sobie bezustanne wymagania, znaleźć w sobie siłę do pozytywnych zmian? O tym wszystkim, oraz o roli wsparcia społecznego i terapii, rozmawiamy z Natalią Jakułą, autorką książki „Ciałomentalnie”.
Katarzyna Głuszak, Poradnik Zdrowie: Nie rodzimy się w próżni. Dostajemy po przodkach kolor oczu, barwę włosów, skłonność do niektórych chorób, predyspozycje do sportu, zdolności artystyczne. Dostajemy też od nich bagaże, które niesiemy przez całe życie.
Z dobrych, wspierających domów wynosimy zdrową pewność siebie, akceptację swoich słabości, umiejętność korzystania z naszych mocnych stron. Ale z wielu, jeśli nie większości domów, wynosimy ciężkie bagaże, które wiążą nas i pętają przez resztę życia.
Często nie mamy świadomości tego, jak bardzo jesteśmy obciążeni, ponieważ nie kojarzymy minionych doświadczeń jako patologicznych, a rodzin jako dysfunkcyjnych. A jednak: przemoc psychiczna, warunkowana miłość, nadmierna presja, czy „po prostu” obojętność rodzica, zostają z nami na lata, jeśli nie na zawsze.
Trudno czasem uświadomić sobie i nazwać problem po imieniu, bo w Polsce wciąż pokutuje mit rodzica, któremu należy się szacunek – bez względu na wszystko.
Natalia Jakuła, Coach Sportowo-Mentalny, autorka książki Ciałomentalnie: Cały czas, od wielu pokoleń, mamy to przekonanie, że rodzicowi należy się szacunek. To oczywiście prawda i jest to ogromnie ważne. Natomiast brakuje tutaj przekonania, że dziecku również należy się ogromny szacunek!
Dziecko też jest człowiekiem, myśli, analizuje, czuje. W większości rodzin w poprzednich pokoleniach tego właśnie przekonania zabrakło. Była przemoc psychiczna i fizyczna. To jest niedopuszczalne dziś. Ta przemoc to największy ciężar, jaki nosimy – my, dorosłe dzieci z tamtych czasów.
Współcześnie zmieniają się te przekonania, ponieważ ludzie stają się bardziej empatyczni i wyrozumiali, psychologia się rozwija, ludzie odchodzą od tamtych skostniałych, zakorzenionych przekonań i wzorów wychowania, które stosowali rodzice, bo po prostu nie umieli inaczej.
My umiemy i uczymy się postępować inaczej. Jako młode pokolenie dziś staramy się odciążać nasze dzieci i zmienić swoją interpretację zdarzeń, żeby wyleczyć traumę.
KG: Jesteśmy tym pierwszym pokoleniem, które wreszcie mówi o psychologii, o swoich uczuciach i o uczuciach naszych dzieci. Staramy się diametralnie inaczej je wychowywać, mimo bagażu, który sami dźwigamy. Kluczowy moment to uświadomienie sobie tego bagażu i potrzeby zmian, bo inaczej swój bagaż przekażemy kolejnemu pokoleniu. Jak można przekuć złe doświadczenia w coś dobrego? Czy w ogóle można?
NJ: Myślę, że można, jak najbardziej. Nasze doświadczenia pokazują, czego chcemy, czego nie chcemy; co jest dobre, a co złe. Mimo że życie byłoby łatwiejsze bez takich doświadczeń, to jest niemożliwe. Sztuką jest po pierwsze zrozumienie, że to było złe, ale że wcale nie muszę tego powielać. I zapamiętanie, że rodzice nie mieli tej świadomości ani takiej możliwości: nie było psychologii, terapeutów, podcastów, coachingów, mentorów.
Teraz mamy dostęp do informacji, konsultacji, leczenia, z którego możemy korzystać, znaleźć pomoc, by zmienić myślenie. Uważam, że bardzo trudno to zrobić samemu, bo nasze myślenie jest jak odruchowy nawyk. Zmienić całe myślenie, to jest sztuka. To jest praca z umysłem, jak każda inna praca. Można czytać mądre książki, można mieć swojego mentora. Nadal niestety terapia bywa źle postrzegana, szczególnie w mniejszych miejscowościach.
To, co pozwoli nam na zmiany, to akceptacja, zrozumienie, wyrozumiałość, wybaczenie sobie i innym. To daje możliwość, żebyśmy zmienili interpretację, żebyśmy odpuścili przeszłość. Przeszłość była i już jej nie będzie, gdy postanowimy, że chcemy żyć inaczej. Niektórzy się przeciwstawiają i denerwują, gdy to słyszą, bo mózg się buntuje, to nasz system obronny.
KG: Ta siła przyzwyczajenia czy strefa komfortu bywa czynnikiem, który powoduje, że po wyjściu z trudnego, dysfunkcyjnego domu, wchodzimy w trudne, dysfunkcyjne relacje. Mając niskie poczucie własnej wartości wyniesione z domu, po wejściu w relację partnerską, można mieć to poczucie własnej wartości jeszcze bardziej podkopane. Jak się uwolnić z dysfunkcyjnego związku, nie mając wspierającej rodziny za sobą?
NJ: Są dwie drogi, którymi można pójść. Można już być na tyle sfrustrowanym i na tyle odważnym i mądrym, że zechce się zawalczyć o siebie, o swoją rodzinę, o swoje emocje, o dzieci. Uciekam i szukam pomocy: w ośrodkach pomocy, wśród znajomych, wśród rodziny, wszędzie, gdzie tylko dostępne jest jakieś wsparcie. Nie zawsze rodzina czy przyjaciele oznaczają wsparcie, niestety.
Napisałam o tym w książce, że trzeba się otaczać ludźmi, którzy nas wspierają i pomagają, a nie zabierają naszą energię, przez co zostajemy w strefie złudnego komfortu, jeżeli mamy niewspierające środowisko. Jeżeli nasza rodzina nas nie wspiera, nie jest po naszej stronie, krytykuje nas, to karmi przekonanie, że „ja nie zasługuję”, „jest dobrze tak, jak jest”, „nie wychylaj się”. Jeżeli mam wsparcie, jakiekolwiek, jakieś dobre słowo, to mimo strachu widzę, że to nie ma sensu, że przegram życie, jeżeli zostanę w sidłach takiej toksycznej nie-miłości.
Jest też możliwa druga sytuacja, kiedy kobieta zostaje, bo albo jest w depresji, albo nie widzi dla siebie żadnych perspektyw, żadnej pomocy, nie ma kompletnie gdzie iść, nie ma żadnych pieniędzy, nie ma rodziny, albo jest to też jej strefa komfortu, po prostu jest uzależniona od tych złych emocji.
Niektóre osoby zostają w tym nieszczęściu, bo to jest bardzo silnie zapisany wzór „miłości”: że miłość to jest nieszczęście, że miłość to zagrożenie, że miłość to ból. Ale jeśli po raz kolejny trafia się jakaś nie-miłość, która jest bolesna, to zaczynamy się zastanawiać, z czego to wynika, że powtarzamy schematy.
Myślę, że w szkołach powinny być podstawy psychologii, samorozwoju, rozwoju osobistego. Młodzież powinna takie rzeczy słyszeć, takie książki czytać i z tą myślą napisałam swoją książkę. Gdybym dostała podobną publikację 20 lat temu, może coś w moim życiu by zmieniła.
KG: Zgadzam się, że w szkołach powinno być mówione, jak powinny wyglądać zdrowe relacje i jak rozpoznać te niezdrowe. Ale zamiast tego, często dostajemy ten bajkowy, literacki przekaz: bestia pod wpływem miłości zmienia się w księcia. Dużo kobiet czeka na ten moment, w którym on stanie się księciem, ale ten moment nie przychodzi.
NJ: Są czasami związki, w których coś zgrzyta, coś nie działa, więc partnerzy – razem albo osobno, albo i razem, i osobno – idą na terapię. Oboje uczą się dojrzałości emocjonalnej, mówienia o swoich potrzebach, i dzięki pracy obu stron można uzdrowić relację, uświadamiając sobie też własną niedojrzałość.
Dojrzałość emocjonalna nie zaczyna się w wieku 18 lat, ale następuje w momencie tzw. kryzysu wieku średniego. To jest dojrzewanie do siebie, do dbania o siebie, do stawiania siebie na pierwszym miejscu i rozumienia swoich schematów psychologicznych.
KG: To dojrzewanie do właściwego postrzegania i dbania o siebie jest długą drogą. Często towarzyszą nam zaburzenia postrzegania siebie, w sensie psychofizycznym. Wtedy myślimy, na przykład, że kiedy schudnę, to znajdę miłość, lepszą pracę, osiągnę sukces. Jak nauczyć się zdrowo dbać o siebie, zamiast narzucać sobie presję bezustannych wymagań? Bo przecież wiemy, że to tak nie działa: można schudnąć, a życie się wcale nie zmieni na lepsze jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
NJ: Tak samo jest z operacjami plastycznymi. Kobietom się wydaje, że jak sobie powiększą piersi, jak zrobią sobie usta, jak się zliftingują, to będą tak piękne, że każdy będzie je kochał i akceptował.
Jest odwrotnie, bo najpierw powinnyśmy zacząć od budowania poczucia pewności siebie, poczucia własnej wartości, akceptowania siebie, swoich słabości, swoich mocnych i słabych stron. Cała reszta jest kwestią decyzji, a intencja działań jest podstawą: robię to, co jest dla mnie dobre, zdrowe.
Trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego tego potrzebuję, czy to realnie pomoże, czy to nie jest jakaś iluzja? Bo bardzo lubimy karmić się iluzjami, które nakręcają nasze lęki.
To było też dla mnie odkrycie: przecież ten świat jest bezpieczny. To, o czym myślimy, to przyciągamy. Wierzę w tę sztukę wizualizacji, jaką stosuje się w pracy ze sportowcami czy z biznesmenami. Warto skupiać się na tym, czego chcę, co lubię, na sobie, a nie na innych, na tym, czego nie chcę, co mnie przeraża, bo wtedy te demonki w naszej głowie rosną jeszcze bardziej.
KG: Wspomniała teraz Pani o sportowcach. Zawodowi sportowcy mają specjalistyczne treningi, ostatnio coraz więcej mówi się o psychice w profesjonalnym sporcie, coraz więcej jest psychologii sportu. Chciałabym porozmawiać o amatorach, którzy obiecują sobie, że zaczną ćwiczyć od 1 stycznia, od wakacji, a potem albo nic z tego nie wychodzi, albo ten zapał szybko gaśnie.
NJ: Szybko potrafimy się zrazić, bo na przykład zbyt intensywnie podchodzimy do tych pierwszych prób, za dużo od siebie wymagamy. Tutaj znowu obowiązuje zasada bycia dla siebie dobrym i skupienia się na sobie. Posłuchania siebie, pogadania ze sobą, że chcę spróbować.
Wiele zależy też od tego, jakie mamy oczekiwania. Często chcemy od razu wszystko: jak biegać, to od dzisiaj codziennie, i to od razu po 10 kilometrów. A to tak nie działa, wszystko drobnymi kroczkami, bo to jest proces nabywania nowego nawyku. Jeśli nie poddasz się w tym procesie, to zakochasz się w tym sporcie, w tych endorfinach i w zdrowym stylu życia.
KG: Świetnie to Pani ujęła: zasada bycia dla siebie dobrym. To trudne, bo żyjemy w poczuciu, kreowanym też niekiedy przez internetowych coachów, że powinnyśmy być coraz lepsze, bo teraz jesteśmy niewystarczające. Stąd presja na stawianie coraz wyżej poprzeczek, widzenie swoich wad i samokrytyka, zamiast bycia dla siebie dobrą osobą. Potrafimy być dobre dla rodziny, dla przyjaciół, a siebie zostawiamy na ostatnim miejscu.
NJ: Tak, to jest to, o czym na początku rozmawiałyśmy: znamy te zachowania naszych mam, babć itd. One biegały wokół wszystkich, a siebie stawiały na ostatnim miejscu. Jak zabrakło mięsa, ziemniaków czy czegokolwiek, to one rozdawały wszystkim dookoła i mówiły: „ja nie potrzebuję, to wy zjedzcie”. Prawda?
I to nam zostało, i to jest właśnie znowu kolejne przekonanie, że inni są ważniejsi od nas. Jeżeli my się skupiamy na wszystkich dookoła, to gdzie ta nasza energia się rozprasza? Dookoła. Nie ma jej w nas, rozdajemy ją. Jak my mamy zadbać o siebie? Jak mamy iść na siłownię, jak mamy ugotować sobie coś dobrego?
Tu ktoś zadzwoni – lecimy po pomoc. Tu ktoś nas potrzebuje – to już komuś robimy zakupy, komuś pomagamy w pracy. Bycie dobrym dla siebie to jest zrozumienie tego schematu i zmiana tego.
Najpierw rozpisuję sobie, co ja chcę dzisiaj zrobić i pilnuję tego planu. Jak ktoś zadzwoni, uczę się asertywnie odmawiać i powiedzieć: wiesz co, ja mam już plan. Czy możemy się innego dnia umówić? Albo czy mogę ci pomóc później? Czy mogę ci inaczej pomóc? Albo znaleźć ci kogoś do pomocy? To jest i takie trudne, i takie proste, żeby po prostu pamiętać o sobie i być dla siebie wyrozumiałym, zamiast się wiecznie krytykować.
Każda zmiana jest procesem, dlatego trzeba być dla siebie wyrozumiałym. To nie jest tak, że od razu będę maratończykiem, najpierw muszę nauczyć się biegać. Warto mieć świadomość tego wewnętrznego krytyka, który nas ciągnie w dół, i wyciszać go tymi dobrymi myślami, i w ten sposób być dla siebie też dobrym. Bardzo się cieszę, że o zdrowiu mówi się w kontekście zdrowia psychicznego, a nie tylko ciała, witamin, treningu i suplementów.
Listen on Spreaker.