Rekordzista w oddawaniu osocza. „Za każdym razem mogę uratować trzy osoby”

2020-10-28 10:06

- Zawsze, gdy pobierano mi krew, odpływałem. Nie wiem, czy się tego bałem, czy po prostu mój organizm miał taki odruch bezwarunkowy. Tu podczas pobierania osocza ekipa była bardzo konkretna, wręcz z wojskowym podejściem i w ogóle się tych igieł nie bałem – mówi Michał Dybowski, który jest rekordzistą w pobieraniu osocza dla chorych na koronawirusa w Polsce. Jako ozdrowieniec oddał je już pięć razy, a być może zrobi to jeszcze raz.

Rekordzista w oddawaniu osocza. „Za każdym razem mogę uratować trzy osoby”
Autor: Materiały prasowe

Osocze ozdrowieńców pomaga w leczeniu pacjentów chorych na COVID-19. W osoczu ozdrowieńców, czyli płynnej części krwi osób, które wyzdrowiały z COVID-19, znajduje się wiele przeciwciał, zwalczających koronawirusa. Podanie osocza osobie chorej, której organizm nie jest w stanie wytworzyć samodzielnie przeciwciał (lub wytworzył ich zbyt mało), może pomóc jej wyzdrowieć. O przebiegu COVID-19 oraz procesie oddawania osocza opowiada Michał Dybowski - rekordzista w oddawaniu osocza.

Rekordzista w oddawaniu osocza. „Za każdym razem mogę uratować trzy osoby” 2
Autor: Materiały prasowe Michał Dybowski - rekordzista w oddawaniu osocza
  • Kiedy zachorował pan na koronawirusa? Jakie miał objawy?

Michał Dybowski: Odczuwałem klasyczne objawy. Zaczęło się od duszności, bólu mięśni i temperatury. Kiedy trafiłem do szpitala, bo niestety się tam znalazłem, miałem zanik zmysłów węchu i smaku.

Najprawdopodobniej zachorowałem podczas pobytu w Hiszpanii lub w drodze do Polski. Gdy 21 marca wracałem samolotem w ramach akcji LOT do domu, czułem się jeszcze dobrze. Zacząłem kwarantannę tuż po powrocie, bo to był też ten pierwszy tydzień, od kiedy ją wprowadzono w Polsce.

W piątej dobie tego odizolowania zacząłem się czuć źle. Temperatura rosła, miałem problemy z oddychaniem, ciężko mi było nabrać powietrza i wejść na piętro. Skontaktowałem się z sanepidem i z racji mojego stanu zostałem przetransportowany do szpitala MSWiA. Tam na RTG płuc wyszło, że są już zmiany w płucach świadczące o infekcji górnych dróg oddechowych, co zostało ocenione jako ryzyko aktywnej infekcji koronawirusem.

  • Długo pan był hospitalizowany?

M.D.: Nie. Kiedy w trzeciej dobie otrzymałem wynik, bo w tamtym czasie, na początku pandemii, czekało się na niego aż trzy dni, zaproponowano mi pozostanie w szpitalu, ale stwierdziłem, że wolę „pocierpieć” w domu, bo poza wciąż trwająca utratą węchu i smaku, czułem się dobrze, wszystko inne wróciło do formy.

Przez 10 dni brałem antybiotyk, w szpitalu miałem dostęp do tlenu, gdybym go potrzebował przez problemy z oddychaniem. Kiedy trzy testy po tym czasie chorowania wyszły ujemne, wreszcie zostałem wypuszczony do ludzi i mogłem wrócić do świata.

  • Czuł pan w tym czasie chorowania na COVID-19 lęk, niepokój, że to jednak może nie skończyć się dobrze?

M.D.: Wręcz przeciwnie. Podchodziłem do tego tak, że im szybciej przechoruję, tym lepiej. Nigdy wcześniej w swoim życiu nie byłem hospitalizowany i powiem szczerze, że byłem pozytywnie zaskoczony tym, jak działają szpitale. Jak personel się mną zaopiekował, jak sprawnie to wyglądało, mimo, że to był czas, kiedy tak naprawdę niewiele o koronawirusie było wiadomo i nie do końca było wiadomo, jak się z tym obchodzić.

W szpitalu MSWIA w tamtym czasie przygotowane były trzy oddziały na przyjmowanie takich pacjentów. A wracając do pytania. Nie wystraszyłem się, gdy usłyszałem, że jestem chory. To było powiedzmy pewnego rodzaju „zadanie do wykonania”. Przechorować, wykurować się i wrócić do normalnego funkcjonowania.

Jedynym minusem podczas całego lockdownu, już abstrahując od mojego zakażenia, było to, że pozamykane były obiekty sportowe, a ja prowadzę dosyć aktywny tryb życia. Kiedy trafiłem do domu po pobycie w szpitalu, też się nie bałem, bo z racji tego, że między innymi zajmowałem się nurkowaniem, miałem podręczną butlę z tlenem, więc czułem się „zabezpieczony” na wypadek problemów z oddychaniem. Nie było, więc powodu żeby panikować. 

    Rekordzista w oddawaniu osocza. „Za każdym razem mogę uratować trzy osoby” 4
    Autor: Materiały prasowe Oddawanie osocza trwa około 40 min.
    • Dziś znany jest pan jako rekordzista w oddawaniu osocza. Jak do tego doszło?

    M.D.: Podczas pierwszej fali pandemii nie było jeszcze programu oddawania osocza przez ozdrowieńców. Pamiętam, że podczas drugiej albo trzeciej doby mojego pobytu w szpitalu pojawiły się informacje, że to metoda ratowania życia tym, którzy dużo gorzej przechodzą zakażenie. Podpisywałem się pod pismem do prezydenta oraz premiera, żeby to u nas wprowadzić.

    Lekarze już nad tym pracowali, już się tym interesowali, tylko potrzebna była ta zgoda, szpital MSWiA dopiero co, został wówczas przekształcony także w ośrodek badawczy. Do tego żebym był jednym z dawców zachęciła mnie rzecznik szpitala. Zapytała wprost, czy bym nie chciał wziąć udziału w projekcie. Zgodziłem się. 

    • Dlaczego?

    M.D.: Stwierdziłem, że skoro mnie udało się wyjść z tego obronną ręką, to, czemu mam nie pomóc innym. Zwłaszcza, że wiedza na temat przeciwciał jest taka, że występują one przez pewien określony czas. Na początku myślałem, że będę mógł pomóc tylko raz, ale potem okazało się, że udało się pięć razy. Ten ostatni był tak zadowalający, że być może uda mi się to zrobić po raz szósty. Świadomość tego, że moje każde oddanie osocza może uratować trzy osoby, zdecydowanie działa na wyobraźnię.

    Jeśli to osocze zostanie także wykorzystane do badań, to także nie mam nic przeciwko. Plusem tego mojego bycia dawcą jest też fakt, że moja grupa krwi to „0”, a więc lekarze z automatu mogą to osocze podać każdemu choremu, oczywiście po uprzednim przebadaniu.

    • Był jakiś dyskomfort związany z tą całą procedurą?

    M.D.: Wyjątkowo nie. Zdradzę pani pewną tajemnicę. Otóż zawsze, gdy pobierano mi krew odpływałem, nie wiem, czy się tego bałem, czy po prostu mój organizm miał taki odruch bezwarunkowy.

    Tu podczas pobierania osocza ekipa była bardzo konkretna, wręcz z wojskowym podejściem i w ogóle się tych igieł nie bałem. Kiedyś nagrałem filmik, jak to się wszystko odbywa i wrzuciłem do sieci. Lekarz, który to wszystko nadzoruje zobaczył to nagranie i kiedy pobierał mi osocze śmiał się, że „Teraz panu wbijemy igłę jak dla konia, za to, co pan narozrabiał”. 

      Rekordzista w oddawaniu osocza. „Za każdym razem mogę uratować trzy osoby” 3
      Autor: Materiały prasowe Proces oddawania osocza
      • No właśnie jak to pobieranie osocza wygląda?

      M.D.: Są momenty, kiedy pojawiało się uczucie, jakby mnie ktoś dźgał sztyletem, ale innym razem jest to zupełnie nieodczuwalne. Trochę bolało, bo te urządzenia pobierają krew, a potem pompują ją z powrotem pod ciśnieniem.

      To bywało, ale często też nie czułem nic bolesnego. Wszystko myślę zależy od stopnia wyspania, stanu nawodnienia organizmu, nawet temperatury na zewnątrz. Niewątpliwym plusem były rozdawane po pobraniu czekoladki (śmiech). 

      • Ile czasu trzeba spędzić podczas pobierania? Jak się do tego przygotowuje?

      M.D.: Pod tę maszynkę podpiętym się jest od 40 minut do godziny. Mój najkrótszy „zabieg” trwał 21 minut, najdłuższy 48. Polega to, jak już wcześniej wspomniałem, na wypompowaniu krwi w ilościach około dwóch litrów, odwirowaniu osocza, a potem wstrzyknięciu krwi bez osocza.

      Proces jest dosyć długi, bo maszyna musi zrobić swoje – etapami pobierając po około 250 ml. Siedzi się, jak na pobraniu krwi, a personel chodzi i sprawdza, czy pacjent już „odjechał”, czy jeszcze dzielnie walczy. Warto przed tym zabiegiem się nawodnić i wyspać.

      Podawane jest też wapno do wypicia, żeby wypłukanie go podczas oddawania osocza, nie osłabiło organizmu. Oczywiście zanim zostanie się poddanym pobraniu, przechodzi się całą procedurę kwalifikacyjną z odpowiednimi badaniami.

      Rekordzista w oddawaniu osocza. „Za każdym razem mogę uratować trzy osoby” 5
      Autor: Materiały prasowe Osocze ozdrowieńca
      • Namawiałby pan tych, którzy wyzdrowieli żeby oddali osocze?

      M.D.: Namawiam i namawiać będę. Wciąż jest nas niestety za mało. Ilość przypadków rośnie, zajętych jest coraz więcej łóżek i respiratorów. Osocze jest tym źródłem, które daj szansę na to żeby leki zaczęły działać, przedłużają szansę pacjenta na dożycie do momentu, kiedy zaczną go ratować. Osocze sprawia, że to przeciwciała walczą z koronawirusem u chorego.

      To, że ja i wielu innych pacjentów dostaje antybiotyki, to nie oznacza, że one są na koronawirusa, tylko na to, by zniwelować ryzyko zapalenia płuc, bo jak mój przykład pokazuje, COVID-19 osłabia płuca.

      Nazwałbym osocze takim wspomagaczem, który daje wsparcie organizmowi żeby przetrwał i walczył o serce, płuca, czy inne narządy, bo coraz częściej mówi się, że koronawirus mutuje i atakuje nowe obszary w ciele. Polecam, więc bardzo, bo choć proces oddawania nie jest może najprzyjemniejszy, to świadomość ile może wnieść w życie innych, ma ogromny sens. 

      Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki