Ciąża i poród w Niemczech - standardy zachodniej służby zdrowia

2007-07-18 2:32

Anna od kilku lat mieszka w Berlinie. Przed ciążą i porodem nie miała doświadczeń z niemiecką służbą zdrowia. Jakie są standardy ochrony zdrowia za zachodnią granicą? Jakie badania wykonuje się w trakcie ciąży? Czy Niemcy promują badania prenatalne i porody naturalne? Przeczytaj, co ją mile zaskoczyło, a co rozczarowało?

Ciąża i poród w Niemczech - standardy zachodniej służby zdrowia
Autor: thinkstockphotos.com

Spis treści

  1. Badania prenatalne w Niemczech wykonywane są bezpłatnie
  2. Nowoczesne USG ciąży
  3. W Niemczech kobiety w ciąży mają znakomitą opiekę zdrowotną
  4. Poród w towarzystwie bliskich
  5. Znakomite wyposażenie sali porodowej
  6. Poród naturalny
  7. Luksusowa i wygodna sala poporodowa
  8. Doskonała opieka po porodzie
  9. Najtrudniejsze początkowe tygodnie po porodzie

Może to zabrzmi dziwnie, ale choć byłam po trzydziestce, nie czułam, że to już pora na dziecko. Wydawało mi się, że ciągle mam jeszcze czas. Być może dlatego, że wyszłam za mąż w wieku 33 lat i jako "świeża" mężatka wciąż czułam się młodo. Poza tym w moim życiu i tak nastąpiła wielka zmiana – wyjechaliśmy do Berlina, bo firma, w której oboje pracujemy, otworzyła swój oddział w Niemczech, a Grzegorz, mój mąż, został jego szefem. Dopiero gdy kilka młodszych koleżanek zaszło w ciążę, dotarło do mnie, że mam 38 lat i to ostatni dzwonek na dziecko. Zaczęliśmy się o nie starać. Przez kilka miesięcy robiłam testy ciążowe – i nic. Zaczęłam się martwić. Kolejny raz zrobiłam test 1 czerwca, w Dzień Dziecka, rano. Znów nie wykazał ciąży. Wrzuciłam go do kosza i zawiedziona wróciłam do łóżka. Mąż przytulił mnie i zaczął pocieszać. Wtedy coś mnie tknęło. Wstałam i wyciągnęłam test z kosza. Były na nim dwie kreski!

Badania prenatalne w Niemczech wykonywane są bezpłatnie

Kilka dni później byłam u lekarza. Nie szukałam polskiego ginekologa, tylko poszłam do najbliższego gabinetu. Trafiłam na miłą i rzeczową lekarkę, która studiowała w Związku Radzieckim. Na początku próbowała nieznane mi słowa tłumaczyć na rosyjski, ale szybko opanowałam niemieckie słownictwo ciążowe. Dostałam skierowanie na podstawowe badania (grupa krwi, HIV, żółtaczka zakaźna, różyczka, chlamydia). Wszystkie były bezpłatne, to znaczy w ramach standardowego ubezpieczenia zdrowotnego. Tak jak wszystkie wizyty lekarskie. Pani doktor bardzo wcześnie poinformowała mnie też o możliwości badań prenatalnych (też bezpłatnie). W Niemczech to standard. Do 12. tygodnia ciąży miałam się zdecydować, czy chcę robić te inwazyjne. Nie zdecydowałam się jednak, bo wiedziałam, że nawet jeśli dziecko będzie miało zespół Downa (ze względu na mój wiek ryzyko było spore), to i tak je urodzę. A o innych wadach zupełnie nie myślałam. Do dziś pamiętam zdumienie lekarki, gdy usłyszała o mojej decyzji. Dla niej to było kompletnie niezrozumiałe.

Nowoczesne USG ciąży

Ok. 22. tygodnia ciąży byliśmy natomiast na badaniu, które było czymś w rodzaju bardzo szczegółowego USG (z ekranem na całą ścianę!). Wyraźnie było na nim widać wszystkie wewnętrzne organy, np. serce z komorami i przedsionkami. Wtedy dowiedzieliśmy się, że to dziewczynka i że na 90 proc. nie ma żadnych poważnych chorób. Grzegorz bardzo się wzruszył, zwłaszcza że nosek Kasi był zupełnie takiego samego kształtu jak jego własny! Przez całą ciążę czułam się świetnie i oprócz mdłości w I trymestrze nic mi nie dokuczało, nawet zgagi nie miałam ani zachcianek. O, przepraszam: jeden jedyny raz zadzwoniłam do męża z prośbą, żeby kupił mi chipsy o smaku bekonowym, bo miałam na nie straszną ochotę. Było to… na dzień przed porodem!

W Niemczech kobiety w ciąży mają znakomitą opiekę zdrowotną

Kobiety ciężarne mają w Niemczech naprawdę świetną opiekę. W ramach ubezpieczenia bezpłatne są nie tylko wizyty i badania, ale też wiele specjalnych zajęć, takich jak pływanie, taniec brzucha czy akupunktura. W poczekalniach lekarskich i urzędach pełno jest bezpłatnych gazetek z informacjami, gdzie można znaleźć lekarza, położną, odpowiednie zajęcia. Szkoła rodzenia dla kobiety także jest bezpłatna. Tylko partner płaci, jeśli chce w niej uczestniczyć. My chodziliśmy oboje, ale szkoła trochę mnie rozczarowała – za mało było tam konkretnych informacji, a za dużo medytacji, wizualizacji i podobnej „mistyki”. Ale może jest tak dlatego, że informacje i praktyczne rady kobieta w ciąży może otrzymać od swojej położnej. Na 3 miesiące przed porodem każda ciężarna w ramach ubezpieczenia ma osobistą położną, która przychodzi do domu, robi podstawowe badania (np. moczu) i oczywiście odpowiada na pytania. Do porodu nie przyjeżdża, ale za to po porodzie opiekuje się świeżo upieczoną mamą jeszcze przez dwa tygodnie. To świetny „wynalazek”, w Polsce nieznany. Taką położną można o wszystko zapytać, pokaże, jak dziecko przebierać, przystawiać do piersi, kąpać, obcinać paznokcie itd. Ja wybrałam Polkę. Bardzo mi pomogła, udzielając mnóstwa porad.

Poród w towarzystwie bliskich

Dla mnie i Grzegorza od początku było oczywiste, że rodzimy razem. Zresztą w Niemczech obecność ojca przy porodzie jest tak naturalna, że nikt o to nawet nie pyta. Tam rodzącej kobiecie często towarzyszą całe rodziny, w tym kilkunastoletnie dzieci! Kilka tygodni przed porodem zapisaliśmy się do szpitala. Każdy szpital co tydzień urządza spotkania dla przyszłych rodziców – ordynator opowiada o oddziale, odpowiada na pytania, pokazuje sale. W wybranym przez nas szpitalu oddział położniczy niedawno przeniósł się do nowego budynku, wszystko było więc nowe i czyste. Przy zapisywaniu się do szpitala załatwiliśmy też wszystkie formalności – dzięki temu nie traciliśmy czasu na biurokrację, gdy zaczęła się akcja porodowa.

Znakomite wyposażenie sali porodowej

Przez całą ciążę byłam nastawiona na to, że urodzę przez cesarskie cięcie. Wykombinowałam sobie, że pierwszy poród w tym wieku to wystarczające wskazanie do cesarki. – Cesarskie cięcie? A z jakiego powodu? – zdumiała się pani doktor, gdy o tym wspomniałam. A było to 3 tygodnie przed terminem! No, pięknie – pomyślałam – taki „szacowny” wiek i żadnej taryfy ulgowej! A poród zbliżał się wielkimi krokami. 3 dni po terminie, w nocy z 15 na 16 lutego 2005 r., obudziłam się o drugiej, bo poczułam ból. Wiedziałam, że się zaczyna. Po godzinie skurcze były już regularne, choć rzadkie. Obudziłam męża i pojechaliśmy do szpitala. Od razu zaprowadzono nas do sali porodowej. Zbadał mnie lekarz dyżurny, przyszły położna z praktykantką, przedstawiły się. W pojedynczej sali porodowej była wanna, łazienka, kącik dla ojca (krzesło i stolik), duże piłki...

Poród naturalny

Dopóki skurcze nie były bardzo bolesne, spacerowaliśmy po korytarzu, ale potem już nie miałam na to siły. Gdy ból stał się nie do zniesienia, poprosiłam o znieczulenie zewnątrzoponowe (refunduje je kasa chorych). Wcześniej położna podłączyła oksytocynę, a praktykantka spytała, czy chcę lewatywę (wykonuje się ją tylko za zgodą rodzącej). Obie były bardzo sympatyczne. W czasie działania znieczulenia miło sobie gawędziliśmy we czwórkę. Kiedy przestało działać, skończył się też dyżur mojej położnej. Została jeszcze godzinę, ale potem musiała iść (odwiedziła mnie następnego dnia). Na jej miejsce przyszła położna, która pochodziła z Polski, ale mnie już było tak wszystko jedno, że nawet do niej mówiłam... po niemiecku. Skurcze parte trwały ponad godzinę. Przyszedł lekarz (z Ameryki Południowej) i razem z położną naciskali na brzuch, a Kasia ciągle nie chciała wyskoczyć. Wreszcie powiedzieli, że próbujemy ostatni raz, a potem będą musieli użyć „Zange” (kleszczy). To mnie tak wystraszyło, że zmobilizowałam resztki sił i trzy minuty przed 15 Kasia pojawiła się na świecie. Grzegorz przeciął pępowinę. Kolega nastraszył go wcześniej, że nożyce do przecinania są bardzo tępe, więc mój mąż bardzo się do tego przyłożył i poszło błyskawicznie. Grzegorz był przy mnie przez cały czas i było mi to bardzo potrzebne. Sama jego obecność, fakt, że mogłam go trzymać za rękę, podnosiły mnie na duchu. Położono mi Kasię na piersiach, a potem położna zabrała ją na mierzenie i ważenie. W tym czasie lekarz zszywał krocze, które trochę pękło (nie było nacinane, bo podobno małe pęknięcie goi się lepiej). Położna ubrała Kasię i zrobiła nam kilka zdjęć polaroidem. Dostaliśmy taką laurkę ze zdjęciem, odciskiem stópki Kasi i życzeniami wszystkiego dobrego. Potem wszyscy wyszli i zostaliśmy tylko we trójkę. Po godzinie przewieziono nas do sali poporodowej.

Luksusowa i wygodna sala poporodowa

W dwuosobowej sali były: łazienka, telewizor, stolik i krzesła dla gości, kącik do przewijania z zapasem pampersów, ubranek, kremów, spirytusem do pępka... Kasia dostała łóżeczko na kółkach i z tym łóżeczkiem jeździłam z nią na posiłki (jedzenia nie przywożą do sali) i na badania. Ani na chwilę nie straciłam jej z oczu, choć można było poprosić pielęgniarki o zajęcie się dzieckiem. Była tam też specjalna sala do karmienia, do której miały wstęp tylko matki i wzywana pielęgniarka – z wygodnymi fotelami, podnóżkami i poduszkami w kształcie rogala, które znakomicie ułatwiały karmienie.

Doskonała opieka po porodzie

Nazajutrz przyszła rehabilitantka, która uczyła, jak ćwiczyć mięśnie krocza, by szybko wróciły do formy. Pościel zmieniano codziennie, a w razie potrzeby nawet częściej. Pielęgniarki przychodziły na każde wezwanie i cierpliwie przystawiały Kasię do piersi, bo na początku tego nie umiałam. Ojcowie mogli wejść, kiedy chcieli i zostać, jak długo chcieli. Pytałam współlokatorkę, czy jest tu przyjęte dawanie pielęgniarkom czy położnym kwiatów. Ta, bardzo zdziwiona, odpowiedziała, że to, co robią, to przecież ich obowiązek i nie ma zwyczaju wręczania czegokolwiek. Nazajutrz po wyjściu ze szpitala (w niedzielę!) odwiedziła nas moja położna, która z braku babć i cioć, była jedynym źródłem praktycznych rad. Ciekawostką jest to, że Kasia została wykąpana w wannie dopiero po tygodniu – tak się tu robi.

Najtrudniejsze początkowe tygodnie po porodzie

Przez pierwsze dwa tygodnie mąż był w domu i bardzo mi pomagał. Także przez dwa tygodnie codziennie przychodziła położna. Niestety, wkrótce Grzegorz wrócił do pracy (a pracuje często do późna), a ja zostałam z Kasią zupełnie sama i zdana tylko na siebie. Czułam się samotna. Brakowało mi mamy, siostry – kogoś, kto dodałby mi otuchy, porozmawiał czy zajął się małą choćby przez godzinę. To był najtrudniejszy okres. Ciążę zniosłam świetnie, poród miałam długi, ale sobie poradziłam, a potem dopadło mnie to poczucie osamotnienia. W odzyskaniu równowagi i spokoju pomogły mi: moje dziecko i... pogoda. Kasia, jakby czując, że mamie jest trudno, nie sprawiała żadnych kłopotów. Kolkę miała może ze trzy razy, pięknie spała w nocy i wcale nie chorowała. A gdy na dworze zrobiło się ciepło, większość dnia spędzałyśmy na powietrzu: mała spała w wózku, a ja czytałam książki. Dziś Kasia ma dwa lata i cztery miesiące. Od kilku miesięcy chodzi do niemieckiego przedszkola (bardzo dobrze sobie radzi), a ja wróciłam do pracy. Gdybym była młodsza, bez wahania zdecydowałabym się na drugie dziecko, ale boję się wyzywać los, bo i tak jestem mu niezmiernie, bezgranicznie wdzięczna za Kasię...

miesięcznik "M jak mama"