Moja historia porodowa - PORÓD Katarzyny

2007-09-05 3:56

Na lodówce mam przyczepione zdjęcie – stoimy z Piotrem na tle zachodzącego słońca. To moja ostatnia fotografia z brzuchem. Kilka godzin później zaczęły się skurcze i to, czego bałam się najbardziej – poród.

Moja historia porodowa - PORÓD Katarzyny
Autor: thinkstockphotos.com

Słowo „poród” padło po raz pierwszy w szkole rodzenia, ale wtedy wydawało mi się to tak odległe, tak abstrakcyjne, że daleko odsuwałam samą myśl o nim. Niby uczyłam się, jak oddychać, niby zastanawiałam się, jak to będzie, ale prawdę mówiąc, nie przejmowałam się wcale tym, co mnie czeka. I nagle pod koniec 8. miesiąca lekarz stwierdził, że główka dziecka jest tak nisko, że w każdej chwili mogę urodzić. Odtąd żyłam jak na bombie zegarowej. Nie oddalałam się od domu, nie wychodziłam sama, aż w końcu nie byłam w stanie robić zupełnie niczego oprócz czekania na poród.

Oczekiwanie na poród

Mój brzuch był ciężki – tak bardzo, że wejście na trzecie piętro sprawiało mi trudności. Bolały mnie plecy, skóra na brzuchu swędziała i miałam wrażenie, że zaraz pęknie. Do łazienki chodziłam co pół godziny. Nie mogłam spać, a kiedy w końcu usnęłam, śniło mi się, że rodzę. Budziłam się zlana potem i oddychałam z ulgą, że jeszcze nie czas. W kółko pytałam koleżanki jak to jest, gdy odchodzą wody i jak, za przeproszeniem, moja córka ma się ze mnie wydostać. Napawało mnie to potwornym strachem. A moja córeczka miała się dobrze. Tylko kopała jak opętana i często przez skórę wystawiała nóżki, aż widoczne było wybrzuszenie. Obstawialiśmy, czy to jest pupa, rączka czy głowa. Mimo to wciąż nie docierało do mnie, że ona za chwilę będzie z nami. Ale mała wcale nie zamierzała wychodzić na świat.

Zwiastuny porodu

Sylwestra spędziliśmy u znajomych, a ja byłam atrakcją wieczoru, bo co by to była za heca, gdybym nagle dostała skurczy. Prawdę mówiąc, wcale nie uśmiechało mi się jechanie do szpitala wprost z przyjęcia. I było mi miło, że nikt nie wierzył, że zaraz mogę urodzić. „Wyglądasz cudnie” – słyszałam. Koleżanki, które porody miały za sobą, kazały mi stawać bokiem i fachowo oceniały: „Brzuch się jeszcze nie obniżył, ponosisz go jeszcze z tydzień, dwa…” albo „Nie masz jeszcze porodowej twarzy”. Co to znaczy „porodowa twarz”? – pytałam. – No, taka nalana. Jak ci napuchnie, czas pakować torbę. Codziennie rano wstawałam i sprawdzałam w lustrze, czy twarz jest już „porodowa”.

Początek porodu

Na tym spacerze, z którego zdjęcie wisi na lodówce, przyjaciółka przyjrzała mi się badawczo i oceniła: „Eee, jeszcze ze dwa tygodnie”. Odetchnęłam, bo nie paliło mi się do przeżywania tych okropieństw, o jakich czytałam i słyszałam… Przez kilka godzin spacerowaliśmy po lesie. Zjedliśmy w restauracji kolację, odwieźliśmy film do wypożyczalni, aż w końcu dotarliśmy do domu. Kiedy mała kopała bardziej, krzywiłam się lekko, a Piotrek natychmiast pytał: „I co? Już?”. Za każdym razem wzruszałam ramionami. – Skąd mogę wiedzieć? Ale leciałam do łazienki sprawdzić, czy nie odeszły mi wody. Około północy położyliśmy się spać. Czułam się słabo. Zasnęłam, ale spałam ledwie godzinę. Obudził mnie ból inny niż wszystkie. Otworzyłam oczy i wiedziałam: zaczyna się. Ból powtarzał się w równych odstępach czasu. Jakby ktoś podłączał mnie do prądu i po chwili wyłączał. Kiedy była faza „podłączenia”, zaciskałam zęby, drętwiało mi całe ciało. Leżałam, wpatrując się w okno i zaciskając zęby, liczyłam, że minie… ale skurcz pojawiał się z równą częstotliwością. W końcu zerwałam się z łóżka i zaczęłam nerwowo chodzić po domu. To obudziło Piotrka. Spytał w panice: „Jedziemy do szpitala?” Kręciłam głową: „Nie, jeszcze nie. Śpj ”. Kiedy skurcze trochę odpuściły, położyłam się, ale nie mogłam zasnąć. Zmieniło się ich nasilenie, a nie częstotliwość. Byłam przerażona. Wiedziałam, że to się już dzieje. Chwyciłam książkę i zaczęłam czytać, żeby dowiedzieć się, czy to poród, czy skurcze przepowiadające. Chciałam uniknąć kilkakrotnego jeżdżenia do szpitala.

Nocna akcja

Nie byłam w stanie uleżeć nawet chwili. Przyjmowałam różne pozycje: na jednym i drugim boku, zwijałam się w kłębek. Starałam się nie jęczeć z bólu, ale Piotrek i tak włączył światło i zaczął się ubierać. „Jedziemy do szpitala” – zakomunikował stanowczo. „Nie, jeszcze nie. To jeszcze nie poród…” – krzywiłam się i prawie płakałam. Ale skurcze nasilały się coraz bardziej. W końcu wydawało mi się, że nie jestem w stanie tego wytrzymać. Włączyliśmy stoper i postanowiliśmy je zmierzyć. Były nieregularne – raz co 7, raz co 15 minut. Mimo to Piotrek natychmiast poszedł po torbę „porodową” – miałam ją spakowaną już od 36. tygodnia ciąży. Było po czwartej rano. Do szpitala mieliśmy jakieś cztery minuty jazdy samochodem. Kiedy schodziliśmy po schodach, Piotrek zażartował, że wrócimy tutaj już we trójkę. „Akurat” – roześmiałam się i rzuciłam w niego czapką. „Jeszcze nie rodzę.” Jak tylko wsiadłam do auta, miałam wrażenie, że czuję się lepiej i mogę wracać do domu. Kiedy dojechaliśmy do szpitala św. Zofii, przed wejściem na porodówkę dostrzegłam kolegę z pracy. Okazało się, że Filip robi zdjęcia podczas porodu przyjaciół. Do szpitala weszłam więc roześmiana od ucha do ucha.

Jednak za wcześnie

Może dlatego położna nie potraktowała nas poważnie – ofuknęła mnie i kazała czekać, choć nikogo więcej w poczekalni nie było. Kiedy zaprosiła mnie do małego pokoiku, wypełniła stos formularzy, zażądała wyników badań. Spytała, co jaki czas występują skurcze i uznała, że jesteśmy za wcześnie. Kazała jednak chwilę poczekać – bo decyzję o tym miał podjąć lekarz. Nie czułam się najlepiej, ale perspektywa odsunięcia porodu w czasie była tak miła, że usiadłam w poczekalni i przytuliłam się do Piotrka. Potem podłączyli mnie do KTG. Wsłuchiwałam się w rytm bicia serca naszego dziecka i bałam się jeszcze bardziej. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę! Wchodząc do gabinetu lekarskiego, byłam przekonana, że zaraz wrócę do domu, skurcze miną, że to taki mały falstart przygotowujący mnie do prawdziwych zawodów… Aż tu nagle lekarka stwierdziła, że wprawdzie skurcze są nieregularne, ale rozwarcie „na trzy–cztery” i w związku z tym zostaję. – „Po badaniu akcja porodowa będzie przebiegała jeszcze szybciej” – poinformowała mnie. Byłam wstrząśnięta. Pobiegłam do łazienki, bo wydawało mi się, że w końcu odchodzą mi wody, ale zamiast nich zobaczyłam coś brązowego, jakby zakrzepłą krew. Wystraszyłam się, ale położna orzekła radośnie: – Świetnie, wyszedł czop śluzowy. Dopiero wtedy zrozumiałam, że czeka mnie zderzenie z maksymalną fizjologią organizmu.

Na patologii

Potem wszystko potoczyło się szybko. Piotrkowi kazano jechać do domu i czekać na telefon, a mnie przetransportowano na patologię ciąży. Ani się obejrzałam, a była siódma rano. Przebrałam się w dres, T-shirt i położyłam jak kłoda na łóżku. Z całej ósemki na sali tylko ja jedna krzywiłam się z bólu. Nie miałam nawet siły przykryć się kocem czy wygrzebać telefonu z torby. Drżąc ze strachu, a może z zimna, próbowałam walczyć z narastającymi bólami. Pozostałe panie, odziane w koszulki do kolan, spacerowały jak stado kaczuszek, kołysząc się na boki, i czesały się przed lustrem, wesoło przy tym rozprawiając. A ja jęczałam za każdym razem, gdy szedł skurcz. Łzy leciały mi same, nawet nie próbowałam ich powstrzymywać.

Pierwsze najtrudniej

Tymczasem życie toczyło się normalnym trybem. Przyszła salowa, by wytrzeć podłogę. Potem podano śniadanie, którego nie byłam w stanie tknąć. Położna zmierzyła mi miednicę. Inna położyła na mojej szafce jakąś kartkę z rubrykami. „Proszę tu zapisywać częstotliwość skurczy” – pokazała. Bałam się ruszyć, nie rozumiałam, jak jeszcze miałabym kontrolować czas! „Nie dam rady. Boli…” – stęknęłam. „Jaka z pani panikara!” – skomentowała położna i wyszła. „To tylko łaskotanie” – odezwała się ze śmiechem najgrubsza z „brzuchów”, odziana w szlafrok w kolorze strażackiej czerwieni i z wielkim kokiem na głowie. „Przecież to dopiero skurcze przepowiadające. Do porodu jeszcze daleko. To pani pierwsze?”. Kiwnęłam głową. „Pierwsze najtrudniej. Potem już idzie jak z górki” – machnęła ręką. „Ja szóstkę urodziłam”. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, śmiać się. Nie miałam sił dojść do łazienki. Kiedy wydawało mi się, że skurcze są co pięć minut, poszłam do gabinetu położnych. Poprosiłam o kolejną (już trzecią) tabletkę środka przeciwbólowego, ale zamiast tego kazano mi usiąść na fotelu ginekologicznym. Rozwarcie było na cztery, ale wody płodowe nadal nie odeszły. Spytano mnie, czy zgadzam się na przebicie pęcherza i podanie oksytocyny. – Chciałabym, aby wszystko skończyło się jak najszybciej – wydusiłam.

Bezcenna pomoc

Zadzwoniłam do Piotra. Przyjechał w ciągu pół godziny. Przeniesiono mnie do pojedynczej sali, gdzie miałam rodzić. Moja położna była stanowczą dziewczyną, niewiele starszą ode mnie. Zrobiła mi gorącą kąpiel, potem kazała posiedzieć na piłce. Ćwiczyłam też przy drabinkach. Ból był paraliżujący, a położna twierdziła, że to dopiero początek… Nie wiedziałam, czy to przeżyję. Jedyną pociechą było dla mnie to, że Piotrek jest ze mną. Bardzo mi pomagał. Prowadzał do łazienki, przykładał zimną chusteczkę, w ostatniej fazie porodu trzymał za rękę. I przede wszystkim był. – Jeśli umrę, zaopiekujesz się dzieckiem? – próbowałam żartować.

Wdech - wydech

Największy problem miałam z oddychaniem i dopiero wtedy zrozumiałam, dlaczego tak ważne było to na zajęciach ze szkoły rodzenia. Kiedy szedł skurcz, odruchowo zaciskałam zęby i zatrzymywałam powietrze w płucach. To sprawiało, że ból był silniejszy. Po wielu próbach nauczyłam się w końcu oddychać prawidłowo – tak jak kazała mi położna. Dzięki temu było mi łatwiej znosić kolejne skurcze. Ale i tak bolało coraz bardziej. Poprosiłam o znieczulenie i na jakiś czas bóle zelżały. Myślałam, że już tak zostanie. Zdołałam nawet żartować i wygłupiać się! Ale potem ból wzmógł się tak, jakby granat miał rozsadzić mnie na kawałki. Zaraz też zażądałam kolejnej dawki znieczulenia. Próbowałam rodzić na boku, przy drabince, w kucki... w końcu udało się w pozycji klasycznej, po siedmiu godzinach. Mniej więcej co pół godziny prosiłam o środek przeciwbólowy, ale położna tylko fukała na mnie, że nie będę mogła przeć.

Ja stąd wychodzę

W ostatniej fazie była chwila, kiedy myślałam, że już po mnie, że nie dam rady. Chciałam nawet zabierać swoje rzeczy i wychodzić… Ale położna – doświadczona w takich sytuacjach, zachowała się jak profesjonalny negocjator: – Kasia, patrz na mnie! Sama nie urodzę, musisz mi pomóc! Urodź się wreszcie! Ochrzan zadziałał błyskawicznie. Wyobraziłam sobie, że ja tu będę się ze sobą pieścić, a dziecko jeszcze się udusi. Przypomniało mi się, że większość porażeń mózgowych to wynik złej akcji porodowej… Postanowiłam, że muszę się sprężyć i przeć. Muszę ją urodzić (choć wolałabym, żeby zrobił to ktoś za mnie). Wściekłam się, że tyle to trwa i może dlatego w końcu zaczęłam prawidłowo oddychać. Odpoczywałam, kiedy skurcz odpuszczał, zbierałam siły i parłam, gdy szedł. Końcówki porodu nie chcę pamiętać. Wiem, że było mi już wszystko jedno, co się dzieje, jak wyglądam, jakie płyny ze mnie wyciekają. Darłam się, jęczałam, zawodziłam wniebogłosy. Kiedy zaczęła wychodzić główka, położna założyła specjalny fartuch, wyjęła szufladkę z narzędziami i wcisnęła przycisk, który moje wygodne łóżko zamienił w ginekologiczny samolot.

Na finiszu

Czułam, że to już końcówka i parłam coraz silniej. W końcu główka wyszła, myślałam, że rozerwie mnie na części... Położna sprawnie przekręciła dziecko na bok, wyjęła je ze mnie i położyła na moim brzuchu. W tym momencie zapomniałam o wszystkim. Zamarłam. Zapadła cisza. Patrzyłam na dzieckomoje dziecko i zastanawiałam się, dlaczego ma takie duże stópki i rączki… Przyszło mi do głowy, że może jest chore… Może za mało dbałam o siebie w ciąży, za dużo piłam kawy, jeden kieliszek wina za dużo… Ale wtedy moja dziewczynka zaczęła się drzeć wniebogłosy. Pomarszczona twarzyczka wydała mi się śliczna. – Witamy w kraju – szepnęłam do Niny (która nie przestawała wyć), a do Piotrka: – Kochanie, chyba mamy dziecko…

Mamy dziecko

To było niesamowite, cudowne, magiczne. To, że przeżyliśmy wszystko razem. Nie czułam, jak mnie zszywają, nie myślałam o tym, co będzie potem. Cała moja uwaga była skupiona na dziecku. Pomyślałam, że od tej chwili nigdy już nie będzie „ja”, a cokolwiek zrobię, zawsze będzie „my”. Moje obawy co do jej zdrowia okazały się na wyrost. Nina dostała dziesięć punktów w skali Apgar, ważyła cztery kilogramy. Z jej obsługą poradziłam sobie bez problemów. Nigdy nie miałam do czynienia z małymi dziećmi, ale wszystkiego nauczyli mnie w szpitalu. Mała darła się non stop. Zazdrościłam innym matkom, których dzieci czasem spały. Byłam wykończona, wyglądałam jak siedem nieszczęść. Prawie nie spałam, nigdy nie zdążałam zjeść ciepłego posiłku. Zresztą w życiu tak nie smakowała mi zimna owsianka. Cieszyłam się, że w ogóle mam coś do jedzenia. Trzęsącymi się rękami przew? ałam, tuliłam, próbowałam karmić… A Nina płakała, płakała, płakała.

Metamorfoza

Kiedy jednak wróciliśmy do domu, z diabełka zamieniła się w aniołka. Tajemnica polegała na tym, że w moich piersiach pojawiło się mleko. Dziecko jadło zachłannie i zasypiało. Przez pierwsze trzy tygodnie bolały mnie piersi i musiałam smarować je specjalnym kremem. Potem przyzwyczaiłam się do karmienia, zaczęło mi to nawet sprawiać przyjemność, byłyśmy dzięki temu tak blisko. Krocze bolało mnie jeszcze przez miesiąc. Ale w swoje dżinsy sprzed ciąży wbiłam się dwa tygodnie po porodzie! Niestety, brzuch sam nie chciał wrócić do dawnych rozmiarów. Chodzę na basen, gimnastykuję się, chodzę do sauny. Marzę o tym, by się wyspać, bo Nina nie przesypia więcej niż pięć, sześć godzin w nocy. To podobno i tak dużo.

Ósmy cud świata

Ale teraz nie wyobrażam sobie życia bez niej. Jest cudem. Śliczna, uśmiecha się do mnie. Doszukuję się moich własnych cech, podobieństw do siebie, Piotra, dziadków. Nie pamiętam już bólu, strachów. Wszystko minęło. To, co mnie przerażało wcześniej, nie jest ważne. Zmieniły się priorytety. Dojrzałam? Kiedy wychodzę na trzy godziny do redakcji czy do sklepu, autentycznie za nią tęsknię. Po powrocie nie mogę się jej naprzytulać. Zamierzam jak najdłużej karmić ją piersią. Kariera poczeka. Poczeka praca. Teraz najważniejsza jest Nina. Jednak to wcale nie oznacza, że rezygnuję z ambicji. Nie, co to, to nie! Chciałabym, żeby córka była ze mnie dumna.

miesięcznik "M jak mama"

NOWY NUMER

POBIERZ PORADNIK! Darmowy poradnik, z którego dowiesz się, jak zmienia się ciało kobiety w ciąży, jak rozwija się płód, kiedy wykonać ważne badania, jak przygotować się do porodu. Pobieram >

Pobieram
poradnik ciaza