Brak seksu w związku, niechęć seksualna [Porada eksperta]

2012-04-01 22:53

Problem mój jest bardzo złożony i borykam się z nim już sporo czasu. Zaczęło się około 15 lat wstecz, kiedy w naszym bardzo kochającym się świeżo upieczonym małżeństwie pojawiła się śliczna zdrowa córeczka. Troszczyliśmy się o nią bardzo oboje, a o sobie coraz bardziej zapominaliśmy. Żona nie pracowała,  zajmowała się domem i dzieckiem, a ja jedyny żywiciel rodziny po powrocie do domu przejmowałem jej obowiązki, żeby mogła odpocząć. Z czasem zaczęło brakować funduszy, więc ja dorabiałem gdzie i kiedy mogłem. Coraz rzadziej się widywaliśmy, bo kiedy żona spała, ja wychodziłem do pracy, a jak wracałem już spała. I takim sposobem oddalaliśmy się od siebie, zakończyły się jakiekolwiek czułe słówka, przytulanie, a o seksie mogłem zapomnieć. Doszło do sytuacji, która nie powinna się zdarzyć, ale niestety się zdarzyła... wziąłem żonę siłą. Nie zmieniło to naszych stosunków do siebie... Jak była oschła i zimna przed, tak i cały czas po zajściu było tak samo. Niestety nasze maleństwo zachorowało i nieszczęśliwie zmarło. Oboje to przeżywaliśmy niesamowicie, bo dziecko miało tylko 1 rok i 5 miesięcy... Po pogrzebie jakby żona się obudziła i zobaczyła że ja również istnieje. Nasza przedmałżeńska namiętność zaczęła powracać. Kilka miesięcy było prawie dobrze, a potem niechęć żony powróciła. Próbowałem z nią rozmawiać, ale wykręcała się zawsze brakiem czasu albo mówiła, że się czepiam. Zaczęliśmy żyć niejako obok siebie wypełniając jakieś wspólne obowiązki, aż jakimś cudem urodziło nam się 2-gie dziecko. Jakiś czas było ok. Potem wróciliśmy do wersji przy pierwszym dziecku. Nerwy puszczały mi coraz bardziej więc zacząłem sięgać częściej po kieliszek. Kłóciliśmy się często ja miałem do niej pretensje ona do mnie. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. W końcu znalazła wspólny język, ale z innym mężczyzną. Wykryłem jej sposób na ucieczkę od małżeństwa. Dla mnie świat się zawalił... Rozpiłem się jeszcze bardziej, a w drodze było kolejne dziecko, które według mnie nie było moje. Wszystkiemu zaprzeczała, że to nie prawda, ale w końcu przyznała się, że chciała zrobić to z innym bez namawiania próśb i użycia siły. Przeżyłem to ogromnie, nie wiedziałem co mam robić! Kochałem żonę i dziecko. Byłem już po rozwodzie z pierwszą żoną, która mnie zdradziła i sytuacja się powtórzyła. Po jakimś czasie zadecydowałem zacząć jeszcze raz od nowa, było mi naprawdę ciężko ale starałem się jak tylko umiałem i mogłem. Radość nie trwała długo, bo zaledwie kilka miesięcy i sytuacja wróciła do normy. To znaczy w domu byłem potrzebny tylko do robienia zakupów i pomocy w obowiązkach domowych, a namiętność, czułość, seks mogłem wykasować ze swojego słownika. Prosiłem i błagałem, ale była zamknięta w sobie, w swoim świecie. Doszło znowu do sytuacji wzięcia "na siłę" żony i w ferworze kolejnych kłótni do rękoczynów. Kłóciliśmy się bardzo często, a wręcz codziennie. Dochodziło do sytuacji że po powrocie z pracy wychodziłem wyrzucić śmieci, do sklepu, trzepać dywany albo innych dodatkowych zajęć lub na piwo z kolegami, żeby tylko nie słuchać tego przeraźliwego krzyku zaraz po otwarciu drzwi. Wychowany zostałem w taki sposób, że nie byłem w stanie zostawić kobiety, którą kochałem, z którą miałem co najmniej jedno dziecko i iść z inną do łóżka, więc zatapiałem coraz częściej swoje zapotrzebowanie na seks w kieliszku. I tak kolejne kilka lat trwaliśmy razem obok siebie. Zmieniliśmy zamieszkanie i żona zaczęła pracować i kolejny przyjaciel przytulał moją żonę. Tym razem nie było tłumaczenia z jej strony. Nie wiem co wstąpiło we mnie, ale kolejny raz wszedłem w tą martwą sytuację. Poszliśmy na terapię małżeńską, zaczęliśmy się kochać dosyć często, bo dochodziło do kilku razy nawet w tygodniu. Seks był i jest problemem w naszym związku. Kolejna farsa nie trwała zbyt długo. Okazało się, że niestety jednak nie jestem w stanie być z moją żoną, bo ona nadal kocha swego "przyjaciela". Krew mnie zalała, próbowałem spokojnie porozmawiać, ale niestety nie udało mi się. Doszło do rękoczynów i wyszedłem z domu na rok. Cały czas coś ciągnie mnie do tej kobiety, tylko jej do mnie nie. Teraz więcej i chętniej rozmawiamy ze sobą, wspólnie próbujemy coś ustalić w naszym związku. Stałem się "pantoflarzem". Jestem na każde jej skinienie, służę pomocą i staram się wiele sytuacji opanowywać lejąc wodę na ogień, a nie oliwę. Niestety od pół roku kiedy jesteśmy razem nie współżyliśmy ze sobą, gdyż ona ma do mnie uraz za gwałt na jej osobie. Nie chce się ze mną ani z nikim innym kochać po prostu seks dla niej może nie istnieć. Nie wiem jak to naprawić, ale brakuje mi pomysłu na rozwiązanie tej sytuacji. Obawiam się, że tym razem nie wytrzymam długo w takim związku i go rozwiążę pozwem, a tej sytuacji chciałbym uniknąć z racji dwóch wspaniałych córeczek. Terapia odpada z braku czasu, poza tym poprzednia nic nie wniosła po pół roku uczęszczania. Opadam już z sił żeby pchać ten "wózek" z chęcią bym do niego wskoczył i jechał w nim razem z żoną którą kocham. Proszę o jakąkolwiek wskazówkę co mam dalej począć, jakim torem się poruszać.

Porada psychologa seksuologa
Autor: Getty Images

Przeszliście razem z żoną bardzo wiele trudnych sytuacji, które odbiły piętno na Waszym związku i nie jest łatwo je wymazać. Po pierwsze oddalenie się od siebie, po drugie śmierć dziecka, która jest ogromnym wyzwaniem dla rodzica. Po trzecie przymuszanie żony do współżycia - co żona słusznie nazywa zgwałceniem - myślę, że większość kobiet w takiej sytuacji wycofałaby się ze współżycia i nie potrafiłaby już zaufać mężowi. Następnie zdrady żony, które z kolei dla Pana były bardzo krzywdzące.

Jak widać, sami nie radzą sobie Państwo z tyloma problemami i nic dziwnego, to bardzo trudna sytuacja. Trudno też powiedzieć, czy następna terapia by pomogła, skoro ze strony żony jest już niechęć i brak motywacji. Żeby terapia była skuteczna, to obie strony muszą chcieć naprawić sytuację i umieć sobie wybaczyć. Czasami ludzie na siłę i za wszelką ceną chcą utrzymać związek, ja zastanawiam się jednak, czy zawsze to ma sens? I na czym dzieci bardziej ucierpią? Gdy dojdzie do rozwodu - co daje szanse na to, że zobaczą jeszcze w przyszłości rodziców uśmiechniętych? Czy oglądając przez kolejne lata kłótnie, brak czułości i niechęć rodziców wobec siebie? Przecież dla dzieci rodzice są wzorem tego, jak w przyszłości stworzyć związek - w takiej sytuacji może być im trudno stworzyć udaną relację z partnerem.

Na Pana miejscu zastanowiłabym się więc, czy na pewno dobrym rozwiązaniem jest utrzymanie związku za wszelką cenę? I dlaczego tak bardzo Panu na tym zależy? Czy to miłość? A może przywiązanie, lęk przed samotnością? Bo wydaje mi się, że miłość między dwojgiem ludzi wygląda trochę inaczej, niż te uczucia, które są obecnie pomiędzy Państwem. 

Pamiętaj, że odpowiedź naszego eksperta ma charakter informacyjny i nie zastąpi wizyty u lekarza.